Artykuły

Niezła sztuka

- Miałem szczęście, a może nieszczęście, że pierwszy kontrakt zawodowy dostałem w wieku 17 lat. Dlatego śmiało można powiedzieć, że uprawiam ten zawód od 10 lat - mówi TOMASZ KOT, który zagra w "Samotnym Zachodzie" w Teatrze Nowym Praga w Warszawie.

To pierwszy wspólny występ dwóch popularnych aktorów. Grani przez nich bracia to zgnuśniałe typki. Upijają się bimbrem i niewybrednymi słowy dogryzają sobie nawzajem - przekleństwa naprawdę padają gęsto. Żebrowski ma ogromne okulary, przylizane włosy i minę obleśnego zboczeńca. Kot sprawia wrażenie, jakby nie mył się od miesiąca. Trudno polubić te postaci.

Tymczasem "Samotny Zachód" Irlandczyka Martina McDonagha niesie optymistyczne przesłanie - nawet dla najgorszej szui jest nadzieja.

- To znakomity, głęboko chrześcijański tekst - Michał Żebrowski tłumaczy decyzję o zaqraniu Valene'a. - Pokazuje, ze każdy łajdak i złoczyńca ma w sobie Iskrę Boga. Sztuka pozwoli widzom wzruszyć się i rozpłakać, uśmiechnąć i roześmiać. Jednocześnie da nadzieję i ulgę.

***

Olga Sobolewska: W "Samym Zachodzie" po raz pierwszy partneruje Pan Michałowi Żebrowskiemu. Od razu poszły słuchy, że zapowiada się aktorski pojedynek...

Tomasz Kot: To jakiś dziwny pomysł, chyba prasowy. My jesteśmy zawodowcami. Jeśli ktoś chce się ekscytować wymyślonym pojedynkiem, to jego sprawa. My z Michałem gramy w tej samej drużynie i strzelamy do jednej bramki.

Coleman, którego Pan gra, to kawał łotra.

Od jego strony jest tak: wszyscy się na nim wyżywają, a on jest niewinny. Jego system wartości dopuszcza zabicie ojca, które tłumaczy... impulsywnością. Myślę, że tak naprawdę każdy widz odbierze Colemana inaczej. Ja pod koniec, jak to nazywam, odpalam wewnętrzną torpedę i bardzo mocno płaczę. Komuś się to spodoba, innemu nie, ale myślę, że nikt nie przejdzie obojętnie.

Lubi pan takie wyraziste role?

Oczywiście. Ale jest też przecież łagodny milioner w "Na dobre i na złe" czy ojciec trojki dzieci w "Niani". Jestem zawodowym aktorem i we wszystkim chcę spróbować swych sił. Filmów kręci się u nas niewiele, więc gram w serialach. A scena jest koniecznością, jeżeli chodzi o rozwój artystyczny.

Uważa się Pan za bardziej za aktora filmowego czy teatralnego?

Miałem szczęście, a może nieszczęście, że pierwszy kontrakt zawodowy dostałem w wieku 17 lat. Wtedy musiał się za mnie podpisać ojciec, bo byłem niepełnoletni. W szkole teatralnej też za wszelką cenę starałem się grać poza zajęciami. Dlatego śmiało można powiedzieć, że uprawiam ten zawód od 10 lat. Po raz pierwszy przed kamerą stanąłem niedawno, dwa lata temu. Tak naprawdę jeszcze się nie zdecydowałem, co wolę. Wiadomo, że po 40 dniach zdjęciowych człowiek chciałby się wyrwać choć na chwilę do teatru. Mogę tylko dziękować, że mam okazję robić i to i to.

Na zdjęciu: scena z "Samotnego Zachodu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji