Kolumb dopłynął do Gdyni
SAMO południe, wtorek 4 sierpnia. Na skwerze Kościuszki w Gdyni gęsto i kolorowo. Wabi "Cricoland" i śmieszny pojazd - wściekle kolorowa krypa na kółkach. "Dar Pomorza" - majestatyczny staruszek - otoczony żelaznymi barierkami. Zwiedzający mieszają się z tłumem skupionym w barze i chodzącym po pokładach. Statyści, aktorzy, pracownicy techniczni, gotowi do startu. Przed "Darem" wielki czarny podest, scena do widowiska "Księga Krzysztofa Kolumba" według Paula Claudela.
Trwa próba. Walka na szable. Zawzięcie machają statyści - wypożyczeni z wojska i Leon Krzycki - jeden z aktorów Teatru Miejskiego. Jest i Daniel Olbrychski - niekwestionowany towarzyski bohater Gdyni od kilku tygodni. Z nim były spotkania, promował tu swą książkę, udzielał na lewo i prawo wywiadów, narzucał styl i sposób bycia w teatralnej trupie. Otrzymuje nawet listy, niekoniecznie z wyrazami hołdu. Komuś się nie podoba albo jego geniusz, albo popularność. Maniakalna zazdrość.
Tego dnia przyjechali Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda, którzy wraz z Waldemarem Śmigasiewiczem czuwają nad dyplomową pracą swoich wychowanków z Wydziału Reżyserii PWST w Warszawie. Pojawienie się mistrza Andrzeja Wajdy dyscyplinuje przez chwilę artystów, tłumek za barierkami czeka na Olbrychskiego.
- Jesteś Kubusiu, to ślicznie! - przywitał Kubę Zaklukiewicza (miejscowego aktora) Olbrychski.
- Gramy dla pana Wajdy - wydaje komendę.
Czesław Niemen, twórca muzyki do wielkiego, gdyńskiego przedsięwzięcia teatralnego usadowił się już w plastikowej (na podwyższeniu) klatce albo ściślej ambonie.
- Będę śpiewać, ale bez grzechu genialności - anonsuje.
- To ci się nie zdarza! - przymilnie komentuje Olbrychski.
Artyści są w dobrych nastrojach, ale scena buntu pełznie wolno. To próba, działają wszyscy na raz. Niemen dyktuje tempo, profesor Bohdan Głuszczak - specjalista od scenicznego ruchu - całym sobą demonstruje "kiwanie", któremu powinni ulec zbuntowani marynarze Kolumba. Doskakuje bardzo aktywny i pełen poświęcenia Artur Hofman, wydaje polecenia drugi z reżyserów Wojciech Starostecki. Po chwili już na podeście profesor Waldemar Wilhelm - twórca wszystkich scen fechtunku, specjalista o znakomitej renomie. Scena walki na szable: "Piątka, wiązanie, przejście, jedynka" - odpowiadają sobie Olbrychski, Krzycki, Wilhelm i żołnierze statyści.
- Będą dziury - komentuje Andrzej Wajda. Walka nie może trwać tak długo.
- Był problem z bronią - tłumaczy ktoś.
Daniel Olbrychski wyraźnie spięty. - Nie wiem czy damy radę to zrobić. To jeszcze wymaga co najmniej kilku dni pracy. Nie ta szybkość i wszystko powinno być na pamięć.
Olbrychski po próbie łaskawie odpowiada na pytanie: "Nie wiem czy ta scena pojedynku będzie w spektaklu. Pracujemy po 10-12 godzin dziennie. Pojedynek musi być efektowny i bezpieczny, a na razie nie jest. Trudno za to kogokolwiek winić. Na całe przedsięwzięcie jest piekielnie mało czasu. W "Potopie" pracowałem trzy miesiące nad scenami walk. Czego się obawiam? Całej techniki, jak to wszystko zafunkcjonuje. W tym przedpremierowym chaosie, na trzy dni przed galą, nie znam jeszcze perfekcyjnie tekstu. Jestem niewyspany zmęczony, nie jem."
- Czy Kolumb był szaleńcem? - pytam jakby na marginesie.
Artysta się irytuje: "Nienawidzę aktorów opowiadających o koncepcji roli i nie znoszę dziennikarzy, którzy o to pytają. Obejrzy pani i oceni". Nawet nieśmiałe dzierlatki, które podsuwają idolowi karteczki po autograf, nie rozładowują napięcia. Krzysztof Wójcicki, dyrektor Teatru Miejskiego, zachwyca się Olbrychskim. "Zachowuje się normalnie - mówi - jakby w naszym zespole był od lat. Tłum robi króla, a więc nasi go naśladują - w ruchach, gestach. Podpatrują go - on dojeżdża na próby na rowerze dla zachowania kondycji, niektórzy aktorzy również." Przez kilkanaście godzin widzę niezwykłą pracowitość Olbrychskiego i dyscyplinę. Lubi mówić o tym co zrobił, przedstawia sugestywnie własne koncepcje i z góry zakłada aprobatę.
Drugi gwiazdor Czesław Niemen marudzi z przyzwyczajenia. Próba nie startuje punktualnie, bo wszyscy czekają na artystyczną gotowość twórcy. Narzeka na złe ustawienie sprzętu, próbuje basy, chce dokładnie sprawdzić barwę dźwięku, denerwuje się na sprzęgający mikrofon. Wymiana zdań z akustykami jest ostra, ale treściwa.
Andrzej Wajda przez chwilę kurtuazyjnie rozmawia z Szymonem Pawlickim. Niegdyś ważny człowiek prezydenta RP, dziś nadal przewodniczący komisji kultury w Gdyni, wraca na scenę w epizodzie. Dowcipkuje z dyrektorem Wójcikiem, że swoją rolę w spektaklu znał perfekcyjnie od początku.
Pawlicki w "Księdze Krzyszofa Kolumba" wydobywa z siebie kilka słów i kona.
Jak idą interesy? - pyta Pawlickiego Andrzej Wajda. - Czy wszystkie pieniądze ładuje teatr w to przedsięwzięcie?
- O nie! - gorąco zaprzecza Pawlicki. - To przejmuje Rada Miasta i nie obciąży to budżetu teatru.
Różne wieści krążą na temat kosztów widowiska. Wójcicki nieomal przysięga: "Skalkulowaliśmy na 800 milionów i nie zamierzam wydać ani grosza więcej. Ostatnio pojawił się nowy współproducent Maciej Wojkowski z firmy (alkoholowej) Mc'Mathias. A sponsorów mamy naprawdę wielu. To cieszy".
Jakby na marginesie, niechcący "wychodzi" na jaw układ z telewizją.
- Niech pan zamówi Zajączkowskiego. Robiłem z nim znakomite rzeczy - mówi Wajda.
- To niemożliwe, bo nowa szefowa TV Barbara Borys-Damięcka i Nina Terientiew (zaprzyjaźnione od lat) mają ochotę zrobić z tego reportaż.
- Ale ten spektakl trzeba by zarejestrować w całości, a nie tylko we fragmentach - dorzuca ktoś przytomnie.
Dalsze pertraktacje z warszawską TV będą odbywały się na boku i w zaciszu gabinetu. Andrzej Wajda obiecuje interweniować osobiście w centralnej ciągle wszechwładnej telewizji.
Józef Napiórkowski - twórca scenografii i kostiumów - biega z rozwianym włosem. Skrzydła aniołów sterczą mu pod pachą.
"Cudowna atmosfera, wspaniali twórcy, 150 historycznych kostiumów, dziesiątki rekwizytów, ograniczenia finansowe. Ciągle biorę czegoś za mało, by nic nie zmarnować. Pomysły, kolorystykę do całego widowiska miałem w jednym palcu, a teraz muszę dostosować się do rzeczywistości Pióropusze Indian nie będą więc oszołamiające, a podest jest pomalowany zamiast wyłożony pleksi. Chciałem, żeby się w nim odbijały gwiazdy i światła. Cudowne, teatralne szaleństwo trwa. 400 metrów odpowiedniego materiału szukaliśmy na Wybrzeżu przez kilka dni, a dostaliśmy w fabryce na Śląsku".
Andrzej Wajda na jednym z pierwszych spotkań powiedział aktorom: "Marzę, żeby między nami wytworzył się mikrokosmos..." W wielu wypadkach to się udało. Józef Napiórkowski ma szefa pracowni krawieckiej Andrzeja Witkowskiego, którego umiejętności wychwala pod niebiosa. Wspaniały fachowiec - mówi - prawdziwy mistrz.
W późnych godzinach wtorkowego popołudnia na skwerze Kościuszki rośnie napięcie. Trwa przegląd kostiumów rekwizytów, ustawianie okazałego smoka. Spokojnie i majestatycznie mikrofonowe próby i napięcie realizatorów znosi tylko "Dar Pomorza". Za chwilę wyłoni się jakby na nowo na tle ciemniejącego nieba w świetle reflektorów. Efekt znakomity. Ożywają duchy żeglarskiej przeszłości.
Andrzeja Wajdę zaczyna złościć chaos. Jest koń, ale nie ma gołębi oraz obiecanej małpy i papugi. Nie wszystkie kostiumy gotowe. Ktoś wrzucił atrapy owoców południowych do kanału.
- Niech się uspokoją na chwilę! Niech podejdą bliżej! - wydaje komendę Wajda. Tłumek rozchichotanych nastoletnich Indian nie może ustać w miejscu.
- Cisza! Stańcie w szeregu! - krzyknął mistrz. Narzuca tempo. Przyspiesza przegląd. Zwołuje naradę z reżyserami: Ryszardem Nyczkiem, Wojciechem Starosteckim i Arturem Hofmanem. Gęstnieje noc, robi się chłodno.
- Oby nie padało! - wzdycha owinięta w pled Krystyna Zachwatowicz.
- Zroszony podest będzie bardzo śliski - mówi Bohdan Głuszczak.
- Próba potrwa dziś do głębokiej nocy - dodaje Krzysztof Wójcicki.
Wybucha muzyka. Brzmi wspaniale na skwerze Kościuszki. Reflektory rozbijają mrok. Wychodzi narrator - Stefan Iżyłowski z kilkunastoletnią dziewczynką. Rusza próbna machina "Księgi Krzysztofa Kolumba" według Claudela. Wójcicki nie ukrywa, że to przedsięwzięcie przerasta możliwości i jest szalonym ryzykiem przekraczającym zdrowy rozsądek. Ale uważa również, że to jest dzisiejsza szansa Teatru Miejskiego.