Nieefektowna miłość
"Plac św. Włodzimierza" w reż. Tomasza Zygadły w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.
To przedstawienie Teresy Makarskiej. Czasem jedna wielka rola wystarczy. "Plac św. Włodzimiera" to niemodny spektakl. Reżyser Tomasz Zygadło poskąpił mu widowiskowej inscenizacji, autorka Ludmiła Razumowska - hitowego tematu. To przedstawienie o nieefektownej miłości.
Autorka wprowadziła na scenę problemy oddalone o całe mile od zmartwień osób, które stać na zakup biletu do teatru. Syci widzowie postawieni są naprzeciw dwojga głodnych, sześćdziesięcioletnich bywalców brzydkiego prospektu włodzimierskiego w turystycznie nieatrakcyjnej części Petersburga.
Podczas konferencji prasowej autorka porównała przemiany, jakie zaszły w Rosji w latach 90. XX wieku, z rewolucją 1917 r. - 60 proc. społeczeństwa żyje poniżej granicy ubóstwa - mówiła. - Nie widać go w Moskwie; wystaczy jednak odjechać 100 km wgłąb prowincji - tłumaczyła.
Dramat podkreśla nie tyle kulawy status materialny dwojga bohaterów, ile ich kulawe życie. Paweł Siergiejewicz to ponadsześćdziesięcioletni aktor ze złamaną karierą, wygnany z domu przez córki, jak szekspirowski król Lear. Wiera Iwanowna to pielęgniarka z czterdziestoletnim stażem, sprzedana z mieszkaniem przez niedoszłego zięcia. Oboje mają świadomość roztrwonionego życia.
Gdy los stawia tych sąsiadów z dzieciństwa naprzeciw siebie po 40 latach, oboje usiłują nadrobić czas. Spóźniona miłość rodzi się przy herbacie, w opuszczonej kamienicy, przeznaczonej do rozbiórki. I tam gaśnie: Wiera musi opiekować się córką-alkoholiczką i niepełnosprawnym wnuczkiem.
Co ta opowieść mówi o współczesnej Rosji? To samo, co o wspóczesnej Polsce. I nie jest ważne, czy historia wydarza się na placu, czy w domu (w scenografii Grzegorza Małeckiego ulica zmienia się w pokój). To opowieść o dwojgu zagubionych ludzi, spóźnionych na kurs "swoich" tramwajów - ale czekających wciąż na następne.
Ta nie bardzo udana metafora Razumowskiej, jak zresztą całe przedstawienie, została uniesiona przez aktortwo Teresy Makarskiej. Odkąd pamiętam, reżyserzy obsadzali ją w drobnych rólkach jakichś Sylfid 1 czy Dewotek 1. Tu pokazała najwyższą klasę. Nie gra Wiery naturalistycznie, ale składa swą postać z nieprzystających elementów: z radosnych oczu dziecka, naiwności podlotka, krzątania się zaradnej gospodyni... Aktorka zdumiewa rzemiosłem. Mało kto już tak gra: teatralnie omijając rafy psychologicznego "wczuwania się" w rolę.
A ponadto aktorka podczas premierowego spektaklu uratowała partnera Dymitra Hołówkę po fatalnej wpadce, grożącej zerwaniem spektkalu. W tak subtelny sposób, że na widowni chyba nikt się nie zorientował.