Artykuły

W Kalamburze

Na malutkiej scence wrocławskiego Teatru Kameralnego dokonuje się wielki dramat. Umiera tradycyjna kultura chłopska, rozbiciu ulegają więzi społeczne, ludzie tracą poczucie własnej tożsamości. I my, widzowie, dramat ten oglądając, lepiej powiedzieć - przeżywając, musimy z konieczności przestać myśleć o literaturze, sztuce czy teatrze, a raczej skierować refleksję w stronę "zwykłego życia", czyli naszych narodowych, polskich imponderabiliów.

Wrocławskie przedstawienie jest z całą pewnością sukcesem artystycznym tak reżysera, jak i całego zespołu Kalamburu. Bogusław Litwiniec bardzo zręcznie zaadaptował głośną powieść Wiesława Myśliwskiego "Kamień na kamieniu". Zrezygnował z chronologii, z przyczynowo-skutko­wego rozwoju akcji. Całość jest kom­pilacją krótszych bądź dłuższych scen, a łącznikiem między poszczegól­nymi sekwencjami (bo dzięki znako­mitemu operowaniu światłem i użyciu muzyki Juliusza Śliwiaka w jej dra­maturgicznej i kontrapunktującej fun­kcji, mamy do czynienia z quasi mon­tażem) jest Szymek Pietruszka, głów­na osoba dramatu. Mieszają się za­tem czasy i przestrzenie, lecz wszelkie zmiany są dla widza zrozumiałe i ja­sne. Scenografia Jana Macieja Maciucha i Marka Mikulskiego markuje wnętrze typowej chłopskiej chaty, któ­ra jednak po otwarciu do niej drzwi łatwo przekształci się w powiatowy urząd, typową remizę strażacką czy pole bitwy partyzanckiej. Owo pomie­szanie historii i współczesności, ludzi i rzeczy budować ma trwały topos polskiej wsi, tej, która odchodząc, istnieje przecież, wsi, która umierając - ciągle żyje w ludziach.

Ten prawie 4-godzinny spektakl, na­wet jeśli jest formą scenicznej epo­pei, to odartej z warstwy heroicznej i patetycznej. Szymek - partyzant, Szymek-kombatant nie czuje się bo­haterem, jego ojciec zresztą nigdy nie zrozumie tej "ich" wojny, która zbu­rzyła dotychczasowy porządek, która odwiodła syna od pługa. Ów "kosmos na ziemi", w którym poruszają się po­stacie z "Kamienia na kamieniu", jest misternie i logicznie zbudowany, opie­ra się na względnie stałych wyobraże­niach o świecie i ludziach i systemie moralnym wyjętym z polskiego kato­licyzmu. Dopiero machina czasu ukazuje, jak łatwo ten kosmos zniszczyć, jak - w konsekwencji - łatwo znisz­czyć człowieka. Rozdzielająca wieś od pola autostrada, która uczyni z Szymka kalekę, jest ledwie złowieszczym symbolem dezintegracji społeczeństwa tradycyjnego. W rzeczywistości proce­sy alienacyjne są niedostrzegalne "go­łym okiem", dowodem na ich istnienie jest tylko (?) człowiek.

Spektakl Litwińca nie chce jednak nikogo oskarżać, ale zapewne jego am­bicją - dodajmy: spełnioną - jest zo­brazowanie życia wsi polskiej, jego wewnętrznego pulsu. Na pozór obraz­ki są banalne i doskonale znane, wie­lokrotnie przedstawiane w literaturze "nurtu wiejskiego", filmie, rzadziej w teatrze. Mamy zatem stereotypy i wiejskiego wesela, i mordobicia po wódce, wsiowej miłości i konfliktów urząd-chłop. Lecz Litwiniec wywiódł z prozy Myśliwskiego coś więcej. Nie wystawia ginącemu światu sentymen­talnej kapliczki, nie tworzy jeszcze jednego mitu "polskiej wsi zacisznej", "polskiej wsi spokojnej". To tytko Szymek Pietruszka, choć przecież jesz­cze nie starzec, celem swojego życia uczynił budowę rodzinnego grobowca. Może mu się uda. Wszak cement już zdobył, dzięki protekcji starego wia­rusa, obecnie powiatowego dygnitarza.

Reżyser "Kamienia na kamieniu" użył w spektaklu środków scenicznych różnego autoramentu. Uciekając od realizmu ku daleko poprowadzonej umowności, każe jednocześnie, by krew na koszuli Szymka przypominała tę prawdziwą. Kiełbasa i chleb, które wraz z gminnymi urzędnikami zawita­ją do chaty, również są prawdziwe. Lecz silnie skonwencjonalizowana jest gra aktorów, którzy na scenie nie uda­ją "żywych ludzi" z ich "postawami", ale raczej ucieleśniają "los", który ni­czym ostrze noża tkwi w bohaterach, kroczących człowieczą drogą ku Golgocie. Stąd we wrocławskim przedsta­wieniu nie mamy postaci zindywidu­alizowanych. Wprost przeciwnie - re­żyser użył wszelkich sposobów, by uczynić z nich typy, upostaciawiające ludzkie dole.

Kapitalne znaczenie dla wymowy spektaklu ma zatem obsadzenie tych samych aktorów w kilku rolach. Stąd Szymek Pietruszka (świetna kreacja Ryszarda Malinowskiego) w różnych okresach życia będzie miał różne "twarze"; na wrocławskiej scenie bę­dzie się "dwoił" i "troił", jego słowa włożone będą w usta kilku aktorów (Mieczysława Tobiasza i Stanisława Melskiego). Bo też Pietruszka jest pospolity, jak jego nazwisko. Jednak kiedy Szymek z wiejskiego "przeciętniaczka" przemienia się w narratora, czujemy jak nad sceną "Kalamburu" unosi się duch Brechta; snuje się mo­zolna opowieść i tkwimy w teatrze wielkiej moralistyki.

Jest w "Kamieniu na kamieniu" kil­ka momentów prawdziwie pięknych. Rubaszny dowcip i ironia przechodzą w czysty liryzm wymieszany z gory­czą. Tak jest w scenie miłosnej inicja­cji Małgosi i Szymka (Grażyna i Ma­rek Tobiaszowie), gdzie uczucie śmieszności dziwnie splata się z żenu­jącym wzruszeniem. Taki też wy­dźwięk ma monolog Kaśki - sklepo­wej (Maria Dobrowolska), typowej wiejskiej Maryny. Boleśnie zrozumiałe dla widza są również żale Matki (Krystyna Paraszkiewicz) i Ojca (Ja­nusz Hejnowicz) po utracie synów, którzy wyjechali "w świat", w ten świat, który napoi piołunem Michała (Anatol Suchcicki).

Tak. Gorycz - właśnie to uczucie musi zawładnąć widzem wrocławskie­go "Kamienia na kamieniu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji