Kamień na kamieniu
OŚRODEK Teatru Otwartego "Kalambur" podjął się szalonego przedsięwzięcia: przeniesienia na scenę powieści Wiesława Myśliwskiego "Kamień na kamieniu". Przedstawienie było już prezentowane w małych miasteczkach i wsiach, a pod koniec czerwca miało premierę we Wrocławiu na scenie kameralnej Teatru Polskiego. W dniu, w którym je oglądałem, wrocławska publiczność nie wydała mi się szczególnie poruszona; ponoć na wsi przedstawienie jest przyjmowane o wiele żywiej. Mam nadzieję sprawdzić to w przyszłości. Tu chciałbym powiedzieć od razu, że niezależnie od dość licznych wątpliwości i zastrzeżeń, jakie wyniosłem z widowni, jest to propozycja budząca mój szacunek.
Nie tylko na scenie "Kalamburu", ale w ogóle w ostatnich latach w teatrach, nieczęsto bywały podejmowane przedsięwzięcia o podobnych ambicjach. Można rzec, że ten sceniczny "Kamień na kamieniu'' jest swoistym przedstawieniem rocznicowym, bilansującym czterdziestolecie przemian cywilizacyjnych i społecznych PRL z perspektywy chłopa, urodzonego w jednej rzeczywistości kulturowej, gotującego się do śmierci w drugiej, zupełnie odmiennej; granica pomiędzy nimi nie jest jak miedza dzieląca dwa pola, przebiega w ciele i duszy człowieka. Nie ma tutaj taniego jubileuszowego wiwatowania, nie ma też tandetnego pomstowania i wyklinania. Jest zaś pokazana złożoność pewnego procesu, paradoksy rozwojowe, sukcesy i klęski, obie strony medalu, z których w ujęciu propagandowym, zależnie od przyjętej postawy wyjściowej, zwykle pokazuje się tylko jedną albo drugą.
Nie dziwię się, że pośród widzów wiejskich przedstawienie zrealizowane przez Bogusława Litwińca wywołuje - jak słyszę - żywszy rezonans; rozpoznają oni na scenie siebie samych, okruchy rzeczywistości kulturowej, obyczajowej, społecznej, ekonomicznej, politycznej, okruchy - rzekłbym - archetypowe, bo rzeczywistość wewnętrzna, myśli, przeżycia, doznania bohatera Myśliwskiego - Szymka Pietruszki - są żywą cząstką doświadczenia zbiorowego polskiego chłopa.
Choć pretekstem tej mojej wypowiedzi jest przedstawienie teatralne, chciałbym znaczną jej część poświęcić książce Myśliwskiego, która - choć wydana w 50 tys. egzemplarzy - jest już niedostępna i należałoby natychmiast wołać o następne wydanie. Zanim zdążyła się ukazać, już w trakcie druku w "Twórczości" okrzyknięto ją arcydziełem literatury polskiej. Pewnie dlatego rozeszła się błyskawicznie po wydaniu i stała się przedmiotem spekulacji handlowych. Lokata pieniędzy w tę powieść jest dość pewnym przedsięwzięciem, gdyż można jej wróżyć trwałą poczytność, choć "Kamień na kamieniu" wcale nie jest utworem całkiem łatwym w lekturze.
Jest to monolog wewnętrzny bohatera, gawęda Szymka Pietruszki o sobie, własnej rodzinie, sąsiadach, przyjaciołach, wrogach, kompanach, dziewczynach, wsi, ziemi, chlebie, zwierzętach, obyczajach, zdarzeniach, partyzantce, bójkach, pijaństwie, erotyce, miłości, śmierci i tak dalej i tak dalej. Jest to opowieść z licznymi dygresjami, przywoływanymi poprzez rozmaite skojarzenia. Nie obowiązuje tutaj porządek chronologiczny. Z różnobarwnych kamyczków, układanych zdawałoby się dosyć przypadkowo i chaotycznie, układa się wyrazista mozaika, dostrzegalna w całości dopiero z pewnej perspektywy.
Każdy kamyk wyjęty z osobna, potraktowany jako cząstka, na podstawie której próbowalibyśmy rekonstruować całość, sprowadza wyobraźnię na fałszywe, przypadkowe tory. W zależności, po który byśmy sięgnęli, moglibyśmy sobie np. wyobrazić Szymkową wieś jako siedlisko rozpusty, upadłych obyczajów, zamieszkana przez pijaków, skąpców, chciwców, złodziei, dziwki, rzezimieszków, bigotów albo zgoła odwrotnie. Sam Szymek jest bohaterem, który jednakowo się chlubi krwawymi bójkami na zabawach, jak wyczynami w partyzantce, a właściwie jedne i drugie traktuje zwyczajnie, bez emocji, jakby chodziło o koszenie żyta albo karmienie bydła. Bohater jest jakby pozbawiony uczucia wstydu, przynajmniej tego skonwencjonalizowanego, drobnomieszczańskiego: ma w sobie jakąś tajemniczą zagadkę, która sprawia, że go nie oceniamy w kategoriach: "dobry" lub "zły", "porządny" albo "łobuz"; tą tajemnicą jest jego prawdziwość. Jest zintegrowaną osobowością. Jest sobą.
"Kamień na kamieniu" to rozległa panorama pewnego zintegrowanego, jednolitego kulturowo świata, jaki wytworzyła w wielowiekowych procesach polska wieś. Wszystko, co przynależy do tego świata: cnoty i przywary, dobro i zło, radość i ból, miłość i śmierć, wszystko ma swoje miejsce w jego wewnętrznym porządku. Mógł Szymek ciężko pobić sąsiada i poranić jego synów, a w zamian spodziewać się od nich krwawego rewanżu, ale mimo to, gdy ucieka przed Niemcami, miał prawo liczyć, że go - przeklętego wroga - ukryją, a nie wydadzą. Mocne, różnorodne i niewolne od pozornych przynajmniej paradoksów spoiwo cementowało "starodawną" wiejską społeczność.
Szymkowa wieś z okresu życia jego dziadów i ojców oraz jego młodości to była wieś ukierunkowana na przetrwanie, uzbrojona w cierpliwość, wytrwałość, odporność na głód i ból; przetrwaniu służyły niektóre jej cechy, zupełnie sprzeczne z ewangelicznymi zasadami (którym była wierna całkiem po swojemu), jak np. twardość serca, chciwość, sknerstwo, mściwość. Żeby przetrwać, trzeba było nieraz być "złym" bliźnim, "nieczułą" matką, "bezwzględnym" ojcem.
Z punktu widzenia pewnych humanistycznych ideałów nie był to świat piękny, słodki, przyjemny. Choć można by zapytać, czy taki świat piękny, słodki i przyjemny kiedykolwiek gdziekolwiek zaistniał? Zaistniały tylko różne warianty światów mało pięknych, mało słodkich, mało przyjemnych, które albo umiały przetrwać, albo wyginęły. Polska wieś umiała przetrwać pańszczyznę, zabory, międzywojenną biedę, dzięki swej swoistości kulturowej, która była jej spoiwem. I właściwie o tym spoiwie przede wszystkim - chociaż pośrednio - traktuje książka Myśliwskiego.
"Kamień na kamieniu" nie jest powieścią sentymentalną, nostalgiczną, nie opowiada się ani za, ani przeciw przemianom cywilizacyjnym, które przeobraziły wieś. Ujawnia natomiast, jak ta wieś na płaszczyźnie kulturowej utraciła własną tożsamość. Pozwoliła przetrwać narodowi, dała krajowi wielkie rzesze robotników i inteligentów, a teraz obumiera wraz z ostatnim pokoleniem starych chłopów, których zastępują producenci, biznesmeni z zupełnie innym stosunkiem do ziemi, traktujący ją w kategoriach wyłącznie doraźno-ekonomicznych, wyciskający ile się da, jak najwygodniej, co możliwe najmniejszym nakładem sił i środków.
Myśliwski o tym nie pisze, ale jego książka pozwala zrozumieć, dlaczego w niejednym wypadku rolnik stał się z żywiciela trucicielem, dlaczego niektóre cechy chłopa służące niegdyś przetrwaniu, dzisiaj mogą sprzyjać czemuś wręcz przeciwnemu. Wszystkie procesy dezintegracyjne mają wysoką cenę. Ten może nawet wyjątkową, gdyż w Polsce, w której mówimy o kulturze szlacheckiej, robotniczej, ludowej, być może tylko ta ostatnia miała charakter całościowy, pełny, ogarniający i scalający życie na wszystkich jego płaszczyznach. "Kamień na kamieniu" to poetycki reportaż z procesu obumierania tej formacji kulturowej. Nie przypadkiem "treścią" książki jest budowanie przez Szymka Pietruszkę grobowca rodzinnego, bodaj ostatniego takiego przedsięwzięcia w jego wsi.
Zadanie, jakie sobie postawili realizatorzy przedstawienia jest nad wyraz trudne. Książka jest monologiem, teatr ze swej istoty zasadza się na dialogu. Język książki, żywy, barwny, obrazowy kreuje rzeczywistość literacką piękną, bogatą, poetycką. Przetłumaczyć ją na rzeczywistość teatralną w tym wypadku znaczy niemal tyle, co napisać językiem scenicznym "Kamień na kamieniu" niejako na nowo. Myśliwski pisał swą powieść dziesięć lat, Litwiniec robił swoje przedstawienie kilka miesięcy. Proporcjonalnie do tego wypada porównanie książki do przedstawienia. O utworze literackim mówi się jako o wybitnym osiągnięciu, o przedstawieniu można mówić w kategoriach poprawności, ale nie więcej.
Subtelna wielobarwność prozy, jej migotliwa poetyckość ulega w przedstawieniu - być może nieuniknionemu - uproszczeniu. O ile Myśliwski raz po raz czytelnika czymś zaskakuje, coś mu odkrywa, o tyle Litwiniec w swoim "przekładzie" nieznane sprowadza do znanego. Myśliwskiemu udaje się, opowiadając o drodze, ziemi, chlebie, mówić niebanalnie o życiu, człowieku, procesach historycznych, zmierzchu pewnego świata i rozwoju innego. W teatrze udaje się postawić tylko skrótowe znaki, odsyłacze do powieści, zrozumiałe w pełni raczej tylko dla kogoś, kto książkę przeczytał, ale ten nie musi już oglądać przedstawienia. Z mozaiki Myśliwskiego Litwiniec mógł wyjąć tylko niektóre kamyczki i złożyć je w podobną, ale siłą rzeczy inną i uboższą całość. Nie udało się odtworzyć na scenie w pełni klimatu książki, dotykającej najgłębszych tajemnic człowieka, jego losu, paradoksalnych uwikłań bytu. Przedstawienie nie przybliża dostatecznie do odpowiedzi na pytanie: Co to - w samej istocie - znaczyło i znaczy być w Polsce synem ziemi?
Każda adaptacja jest wyborem. Wybór Litwińca jest nieco niezdecydowany. Starał się, aby uronić jak najmniej. I to być może było niesłuszne. Bo i tak uronić musiał wiele, przedstawienie jest zbyt długie i niezupełnie klarowne. Jeden jednak motyw jest w nim wyrazisty (być może do niego należało sprowadzić całość): dramat wsi na tle procesów urbanizacyjnych. Dramat ten rozwija się na różnych płaszczyznach. Ujawnia się w załamaniu tradycyjnych więzi rodzinnych, w wyludnianiu i starzeniu się wsi, w której jeszcze ma kto siać, ale już nie zawsze ma kto żąć, w karykaturalnych efektach zbiurokratyzowanej wersji wprowadzania postępu, w narastaniu zupełnie nowej wersji konfliktu "miasto-wieś", zaznaczonego tutaj symbolicznie w przeobrażeniu drogi, która już nie służy zwożeniu zboża z pól, ale pędzącym nieustannym strumieniem autom, nie wiadomo skąd, nie wiadomo dokąd; droga łącząca wieś z samą sobą i ze światem stała się granicą, za której nielegalne przekroczenie Szymek zapłacił dożywotnim kalectwem.
Realizacja "Kamienia na kamieniu" jest dla "Kalamburu" swoistą próbą sił. Na podstawie tej próby można odpowiedzieć, że profesjonalne możliwości tego teatru sięgają coraz dalej. Przy wszystkich zastrzeżeniach, jakie się rodzą przy konfrontacji lektury powieści z jej sceniczną realizacją, należy oddać teatrowi sprawiedliwość, jako placówce solidnej, coraz bardziej artystycznie dojrzałej. Wydaje się, że pewien kryzys adaptacyjny, jaki przeżywał "Kalambur" po swoim uzawodowieniu, placówka ma już za sobą.
W przedstawieniu nie ma wybitnych kreacji aktorskich, ale też nie ma na tej płaszczyźnie wyraźnie słabych punktów. Na pewno mają powody do satysfakcji Ryszard Malinowski w roli Szymka i wcielający się również w tę postać jego partnerzy Marek Tobiasz i (gościnnie występujący) Stanisław Melski. Wyraziste są postaci przetrąconego wewnętrznie Ojca (Janusz Hejnowicz) oraz powściągliwej a ciepłej Matki (Krystyna Paraszkiewicz). Barwny jest w swych kilku scenicznych wcieleniach Artur Kusaj.
Myślę, że warto poświęcić jeden wieczór na obejrzenie tego przedstawienia, a potem postarać się jeszcze o książkę i poświęcić kilka dalszych wieczorów lekturze "Kamienia na kamieniu".