Reżyser - łagodny potwór
Kornel Mundruczó przygotowuje w TR Warszawa premierę spektaklu "Nietoperz" na motywach "Zemsty nietoperza". W tym tygodniu w teatrze przy Marszałkowskiej odbędzie się spotkanie z tym węgierskim reżyserem i przegląd jego filmów.
Nie wierzę w kino, które podszywa się pod rzeczywistość - deklaruje często Kornel Mundruczó.
I to w jego filmach widać: debiutancka "Joanna" (2005 r.) utrzymana była w konwencji surrealistycznej opery, późniejsza "Delta" (2008 r.) przypominała dopieszczoną estetycznie współczesną tragedię grecką, a ostatni film reżysera, "Łagodny potwór" (2010 r.), okazał się brawurową grą z mitem Frankensteina i klasyczną już powieścią Mary Shelley.
Jeśli w ciągu zaledwie kilku lat Mundruczó stał się pupilkiem festiwalu w Cannes (który do swojej "rodziny" filmowej młodych twórców zaprasza rzadko), jeśli jego nazwisko stało się synonimem nowego, autorskiego kina z Węgier, ale też z całej Europy Środkowej i Wschodniej, to właśnie ze względu na oryginalne podejście do formy, w pewnym sensie też do samego medium, jakim jest kino. Brawurowa "Joanna" (odkrycie festiwalu Nowe Horyzonty sprzed siedmiu lat) to historia "świętej grzesznicy", narkomanki, która odradza się po cudownym ocaleniu, zostaje pielęgniarką w szpitalu, skąd do niedawna kradła morfinę, a przy okazji odkrywa swój dar: może poprzez seks uzdrawiać pacjentów. Ale żeby tę fabułę rozszyfrować, żeby przejąć się finałem, w którym chór śpiewa, że "lepiej być mordercą niż świętym", trzeba przyjąć specyficzny język - balansujący między realizmem i sztucznością, współczesnością i mitem. Bo i historia, i ekranowy świat od początku do końca pozostają umowne, podawane w wątpliwość choćby przez groteskowe, śpiewane operowo zdania w rodzaju "Czy moja wątroba już przyjechała?".
W "Delcie" (w jakiś sposób przypominającej "Euforię" Wyrypajewa) haczyk polega na czymś innym - Mundruczó świadomie redukuje realistyczne detale, uwodzi chwilami irytującym wręcz wizualnym pięknem, by małą mieścinę w delcie Dunaju zmienić w zamkniętą w cudzysłów teatralną scenę. Tylko tak może się odbyć spektakl kazirodczej miłości, która spada na bohaterów jak fatum, tylko w ten sposób można zbudować mit "grzesznej" fascynacji, która pozwala się jemu (kreowanemu na wyobcowanego artystę) i jej schować przed upokarzającym światem.
W obu tych filmach wyraźnie czuć, że ktoś za nimi stoi, ktoś je na naszych oczach tworzy, ktoś tą kinową machiną bawi się i uporczywie nią manipuluje. Niewidoczny demiurg pojawia się wprost w "Łagodnym potworze": jest reżyserem (i gra go sam Mundruczó), właśnie szuka aktorów do nowego filmu. A tak naprawdę chce kogoś "stworzyć", "tchnąć w niego ducha". Tyle że "Monstrum", które stworzy Frankenstein-reżyser, okaże się kimś na przecięciu rzeczywistości i fikcji: po części niewidzianym od lat biologicznym synem, a po części postacią z kina.
- Jeśli traktuję "Łagodnego potwora" jako film osobisty, to dlatego, że sam sobie stawiam w nim niewygodne pytania - mówił mi Mundruczó. - Na przykład: czy jako twórca jestem niewinny? Czy ze szlachetnych intencji może powstać potwór? Kto jest kreatorem? Ja, czyli reżyser, czy może wszyscy, którzy odbijają się w lustrze-kamerze, łącznie z widzem?
Ten konsekwentnie powracający u reżysera autotematyczny rys jest tym ciekawszy, że nie dotyczy tylko kina - od lat Mundruczó pracuje również w teatrze, w dodatku w całej Europie. Na festiwalu Kontakt w Toruniu pokazywał m.in. "Lód" według Władimira Sorokina, na poznańskiej Malcie pojawił się ze spektaklem "Trudno być Bogiem". To nie przypadek, że jego filmy są tak "teatralne", a spektakle tak "filmowe", choć sam reżyser takich określeń nie lubi.
- Poruszam się w sferze emocji, ruchu, obrazu. Nie rozdzielam kina i teatru, ale też nie próbuję ich na siłę łączyć. Tak naprawdę punktem wspólnym jestem zawsze ja, ze swoimi obsesjami i lękami, frustracjami i wątpliwościami - podkreśla Mundruczó.
Choćby dlatego trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce na pokaz filmów Kornela Mundruczó (i dyskusje o jego twórczości) niż TR Warszawa: zwłaszcza że tu właśnie pracuje nad swoim nowym spektaklem.