Artykuły

Czym się skończy polska rewolucja kulturalna

To kultura w najbliższym czasie będzie przestrzenią sporu o przyszły kształt Polski. Jak to ujął Paweł Potoroczyn, były już dyrektor IAM, najważniejszymi ministrami w następnym rządzie będą szefowie resortów kultury i edukacji - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Mimo to, a może właśnie dlatego, że kultura w żadnym rządzie w III RP nie miała takiego znaczenia jak dzisiaj - Piotr Gliński to pierwszy minister kultury i wicepremier zarazem. Ale program, który realizuje, nie służy całemu społeczeństwu, tylko buduje poparcie dla rządu. Zmiany, jakie zachodzą w polskiej kulturze od roku, nie są zwykłą demokratyczną korektą. To wywrócenie podstaw, na których opierało się życie artystyczne i kulturalne po 1989 r.: otwartości, tolerancji, wolności twórczej. Czym to grozi?

"Umacnianie więzi wspólnotowych"

Wanda Zwinogrodzka, obecna wiceminister kultury, zdefiniowała cele nowej polityki kulturalnej jeszcze przed wygranymi przez PiS wyborami. Cytuję jej artykuł z "GPC": "Celem takiej polityki nie powinna być wola rekonstrukcji odziedziczonej tradycji zgodnie z wzorcami współczesnej poprawności politycznej, która reedukuje zacofanych Polaków do postnowoczesności. Cel należałoby zdefiniować zupełnie inaczej, a mianowicie jako umacnianie nadwerężonych i wciąż kruszejących więzi wspólnotowych".

Dzisiaj wiemy, że kultura ma być nie tylko spoiwem wspólnoty, ale również narzędziem politycznej zmiany w Europie. Mówił o tym Kaczyński w debacie z premierem Węgier - rewolucja kulturowa jest według niego jedyną alternatywą dla kryzysów w UE.

Rzeczywiście, europejska wspólnota przeżywa kryzys tożsamości, kultura sprowadzona do poziomu rozrywki i wypełniacza wolnego czasu nie jest w stanie budować więzi społecznych.

Ale antidotum, które proponuje PiS, zamiast leczyć, potęguje problemy. W miejsce kultury opartej na tolerancji, otwartości na innych i wolności ekspresji artystycznej katolicko-nacjonalistyczna prawica proponuje wąsko rozumianą kulturę narodową, redukującą polską tożsamość do kryteriów pochodzenia i wyznania. Zamiast sztuki współczesnej, próbującej krytycznie rozpoznać rzeczywistość, oferuje propagandę patriotyzmu i kult "żołnierzy wyklętych". Zamiast wizji przyszłości proponuje celebrowanie przeszłości w licznych muzeach i grupach rekonstrukcyjnych. Zamiast szacunku dla innych kultur i pluralizmu ideowego promuje sztuczną jedność narodu budowaną na lęku przed obcymi. To, zamiast spajać, pogłębia podziały; z tak rozumianej wspólnoty zostają wykluczeni wszyscy, którzy nie mieszczą się w schemacie Polaka katolika: kobiety, niewierzący, geje, osoby o innym pochodzeniu.

Kulturalny kult

Służy temu program realizowany przez ministra Glińskiego. Jego podstawą jest zwrot w kierunku historii i szukanie w przeszłości spoiwa dla wspólnoty. Ma nim być legenda "żołnierzy wyklętych", którzy po II wojnie światowej nie złożyli broni i walczyli z totalitarną władzą. Kult "wyklętych" wpisuje się w narrację prawicy, która uważa porozumienie opozycji i komunistów z 1989 roku za zdradę narodową. Dopiero wygrana "obozu patriotycznego" w wyborach 2015 roku kończy okres "komunistycznej niewoli" i otwiera nowy rozdział w historii Polski. Stąd wsparcie ministerstwa dla nowych muzeów i placówek badawczych, takich jak Muzeum Dom Witolda Pileckiego w Ostrowi Mazowieckiej, Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce czy Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami im. Pileckiego.

Aby kontrolować przeszłość, PiS przejmuje muzea. Przykładem jest likwidacja Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku kilka miesięcy przed otwarciem ekspozycji i połączenie go z pozbawionym dorobku, powołanym ad hoc Muzeum Westerplatte. Wystawa, efekt pracy wybitnych historyków (m.in. Pawła Machcewicza, Rafała Wnuka, Normana Daviesa, Timothy'ego Snydera), jest zagrożona: Glińskiemu nie podoba się idea, aby opowiedzieć historię wojny jako dzieje największego kataklizmu XX w. Prawicowi recenzenci krytykują wystawę za pokazywanie "negatywnych aspektów wojny" i domagają się "wyeksponowania cech pozytywnych, takich jak patriotyzm, ofiarność, poświęcenie czy działanie w interesie wyższym niż prywatny". Ministerstwo tłumaczy łączenie obu muzeów oszczędnościami, jednak celem jest odwołanie dyrektora prof. Machcewicza, co umożliwi sprofilowanie MIIWŚ pod politykę historyczną PiS.

Zmiany obejmują także inne instytucje narodowe: kiedy Instytut Książki przejął Dariusz Jaworski, ta najważniejsza dla promocji polskiej literatury instytucja zmieniła kurs o 180 stopni. Zamiast literatury współczesnej promuje teraz książki o religii i konserwatywną eseistykę. W Instytucie Adama Mickiewicza Pawła Potoroczyna, którego zespół zbudował wysoką markę polskiej kultury na świecie, zastąpił dyplomata Krzysztof Olendzki. Już zapowiedział, że IAM otworzy się na Filipiny, gdzie, jak mówi, żyją chrześcijanie zafascynowani polską kulturą przez postać Jana Pawła II i siostry Faustyny. Nowe priorytety dyplomacji kulturalnej MSZ zakładają promocję dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego i popularyzację Kopernika, Chopina i Skłodowskiej-Curie. Wysiłek włożony w rozpropagowanie na świecie osiągnięć współczesnych polskich artystów może pójść na marne.

Ukoronowaniem polityki historycznej mają być obchody 100-lecia niepodległości, które decyzją rządu potrwają aż pięć lat. Dlaczego tak długo? Aby objąć działaniem wszystkie kolejne wybory w latach 2018-21: od samorządowych, przez parlamentarne, po wybory do PE i prezydenckie. Tym samym celom służą dodatkowe punkty w programach ministra, które można będzie zdobyć za "utrwalanie tożsamości kulturowej i narodowej", w szczególności "twórcze odwołanie do obchodów rocznic, jubileuszy i wydarzeń historycznych". Przyznawane przez samo ministerstwo mogą być narzędziem ręcznego sterowania dotacjami, ponad opiniami ekspertów.

Poszerzone pole walki

Pochód PiS przez instytucje jest możliwy, ponieważ środowiska kultury są podzielone, nie mają silnych reprezentacji zawodowych. PiS wchodzi w pustą przestrzeń pozostawioną przez PO, która do dzisiaj ignoruje kwestie kultury, skupiając się na gospodarce. Inne partie opozycyjne, Razem i Nowoczesna, odrobiły lekcję, ale na razie nie potrafią narzucić swojej narracji: ani propozycja Nowoczesnej odpisu 1 proc. z CIT na kulturę, ani pomysł Razem podniesienia wydatków z budżetu do 2 proc., wzmocnienia sfery socjalnej i likwidowania nierówności w dostępie do kultury nie przebiły się do debaty zdominowanej przez patriotyczne gesty, obchody, rekonstrukcje.

Dobra wiadomość jest taka, że prawica nie zdołała podporządkować sobie twórczości artystycznej. Bronisław Wildstein nie stał się lepszym i bardziej wziętym prozaikiem niż Andrzej Stasiuk, Antoni Krauze nie zastąpił Agnieszki Holland, a Jerzy Zelnik - Janusza Gajosa. Teza o tym, że popularność i osiągnięcia artystów mainstreamu są efektem zmowy salonu i działania lewackich mediów, się skompromitowała. PiS ma od roku w ręku kluczowe stacje telewizyjne i radiowe, mimo to nie udało mu się wypromować nawet filmu "Smoleńsk", który zgromadził przez pierwszy miesiąc nieco ponad 400 tys. widzów. Większą publiczność osiągnęła familijna komedyjka "Jak zostać kotem".

Prawica nie czuje się pewnie w obszarze współczesnej kultury, sztuk wizualnych, teatru, filmu, literatury. Wybiera przeszłość, stawia na muzealnictwo (w warszawskiej Cytadeli powstaje kompleks muzeów historycznych, z Muzeum Historii Polski za 490 mln zł). To dobra i zła wiadomość: dobra, bo władzy trudno będzie zastąpić wybitnych, ale niesłusznych twórców słusznymi; zła, bo bez zrozumienia tych dziedzin trudno o nowoczesną politykę kulturalną.

Gorzej, że ignorancji w sprawach współczesnej kultury towarzyszą próby cenzurowania, jak próba zablokowania "Śmierci i dziewczyny" w Teatrze Polskim we Wrocławiu czy interwencja ministra w sprawie pominięcia na festiwalu w Gdyni filmu "Historia Roja". Dopiero niedawno ministerstwo zmieniło front: kiedy marszałek województwa kujawsko-pomorskiego zagroził odebraniem funduszy Festiwalowi Prapremier w Bydgoszczy za pokazanie spektaklu Olivera Frljicia, ministerstwo się zdystansowało. Ale być może dlatego, że tak jest PiS na rękę - marszałek jest z PO.

Kto może zatrzymać rewolucję?

Zapewne tylko samorządy, które finansują w Polsce większość instytucji i projektów kulturalnych. Samorządy wielkich miast, jak Warszawa, Wrocław, Gdańsk, Poznań, Kraków, Bydgoszcz, w których większość mają PO lub lokalne ugrupowania, nie poddadzą się dyktatowi ideologicznemu rządu. Ich instytucje będą zapewne dostawać mniej pieniędzy z programów ministerialnych, ale zachowają niezależność. Podobnie jak przemysły kultury: wydawnictwa literackie i muzyczne, design czy kino komercyjne, w niewielkim stopniu zależne od środków publicznych. Jest to jednak program na przetrwanie, nie na rozwój.

Drugą siłą zdolną powstrzymać pochód prawicy są same środowiska kultury, które w ostatnich miesiącach mobilizują się w proteście przeciwko złej zmianie. To pozytywny efekt rewolucji kulturowej: ludzie kultury nie tylko bronią status quo, ale również szukają własnych odpowiedzi na diagnozy prawicy. Pokazał to Kongres Kultury w Warszawie, którego postulaty koncentrowały się na budowaniu wspólnoty wokół kultury, większej wrażliwości społecznej i dbaniu o edukację. Czy znajdą wspólną opowieść o Polsce i świecie zdolną konkurować z narodowo-katolicką, militarną narracją prawicy? Od odpowiedzi na pytanie o nową narrację zależy nie tylko los polskiej kultury, lecz także całego systemu społecznego.

***

Na zdjęciu: Minister kultury Piotr Gliński oraz wiceministrowie: Jarosław Sellin, Magdalena Gawin i Wanda Zwinogrodzka, podczas konferencji podsumowującej 100 dni pracy resortu kultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji