Gałczyński w Grotesce
DOBRZE się stało, że wreszcie teatry pozawarszawskie zaczynają przyjeżdżać do stolicy ze swoimi najlepszymi spektaklami.
W latach ubiegłych tyle dobrych przedstawień łódzkich, krakowskich, wrocławskich i innych polskich teatrów przepadło dla warszawiaków. Toteż przyjazd krakowskiej "Groteski" (która już przed kilku laty pokazała Warszawie swój spektakl andersenowski) uważamy za szczęśliwe zdarzenie.
Za jeszcze szczęśliwsze zdarzenie uważamy fakt, że ten jedyny w Polsce teatr kukiełkowy dla dorosłych zainteresował się jedynym w swoim rodzaju autorem polskim, jakim jest Konstanty Ildefons Gałczyński. Autorem, który z twórczością całkiem "dla dorosłych" potrafi łączyć treść i formę prostoty dziecięcej, którego poezja przy całej jej dojrzałości ma urok naiwności. Małżeństwo "Groteski" z twórczością Gałczyńskiego musi wydać dobre owoce.
DRAMATYCZNOŚC ZIELONEJ GĘSI
GAŁCZYŃSKI autorem dramatycznym? - dziwią się ci, którzy znają tylko Gałczyńskiego poetę. Zapominają o tym, że w wielu wierszach Gałczyńskiego tkwi mocna nuta dramatyczna, że jego "Teatrzyk Zielonej Gęsi" skromnie nazwany "Próbami scenicznymi", mimo miniaturowej formy, był wyładowaniem teatralnych skłonności poety i że właśnie w formie teatralnej stawał się on najpełniejszym satyrykiem.
Weźmy najkrótszy bodaj z jego zielonogęsiowych utworów "Pozytywnego Górala":
ZIELONA GĘS
Góralu, czy ci nie żal
Odchodzić od stron ojczystych?
GÓRAL:
Szalenie (nie odchodzi i zostaje).
KURTYNA
Posiada on wiele elementów koniecznych w satyrycznej komedii: zaskoczenie w dialogu, satyrę na kreowanie i konieczność "pozytywnych" bohaterów w każdej sztuce. Na cztery wiersze "sztuki dramatycznej" to chyba wiele.
Podobnie Herdegen w artykule swym w programie teatralnym zanalizował niemal równie krótki dialog Gżegżółki z Duchem i znalazł w nim, jak się wyraził "mikrokosmos teatru".
"GDYBY ADAM"
PIERWSZA z pokazanych nam przez teatr Jaremy sztuk "Gdyby Adam był Polakiem", zaliczona została przez autora do cyklu "Zielonej Gęsi.", mimo że w odróżnieniu od poprzednich miniaturek składała się aż z trzech odsłon i zamiast paru wierszy zajmuje w druku aż dwanaście stron książki.
O przedstawieniu tym pisałam już po obejrzeniu go w warszawskim Domu Dziennikarza. Przy drugim spotkaniu ze spektaklem potwierdził się jeszcze mój sąd o nim. Sąd o doskonałości dowcipnych kukiełek, przy których tworzeniu tak bardzo musiały pomagać wyjaśnienia autora, tyczące się wyglądu występujących postaci, jak choćby to: "Adam łysy", czarne horyzontalne wąsy, kostium kąpielowy, ostrogi, teczka", o świetnym wypointowaniu każdego ze znakomitych dowcipów dialogu, wreszcie o twórczej muzyce, która podkreśla w sposób zaskakujący momenty akcji.
Przy drugim obejrzeniu spektaklu uderzyło mnie jednak coś, czego przy pierwszym nie dostrzegłam. Oto na skutek doprowadzonej do doskonałości gestu gry kukiełek w niektórych scenach "lepsze stawało się wrogiem dobrego": świetna technika lalkarska odsuwała nieco na plan drugi sam tekst Gałczyńskiego. Tak działo się np. w znakomitej scenie budzenia się do życia Adama, w kapitalnej niemej scenie ukazania się Ewy. Za to tekst Gałczyńskiego wybuchał, jak żywioł w takiej np. scenie, jak ślub praojca Adama wobec was i historii i Tromtadrorri" itd.
SATYRA NA FAŁSZERZY "CUDÓW"
"BABCIĘ i wnuczka" ujął Teatr "Groteska" całkiem odmiennie. Grają żywi aktorzy których twarze okrywają niemal przez cały czas trwania akcji kapitalne maski. Niemal cały czas, gdyż są takie chwile, gdy aktorzy odsłaniają swe prawdziwe twarze i te momenty sztuki nie są bynajmniej przypadkowe: zaznaczają one, że odrzucono na tę chwilę obłudę i że między bohaterami sztuki panuje teraz szczerość.
Owa "farsa w dwu aktach z prologiem i intermedium", jak brzmi podtytuł autora, napisana była w momencie rozpętania plotek o "cudach", jakie widywano w różnych stronach kraju: o włosach wyrastających figurom świętych, o obrazach, płaczących prawdziwymi łzami itp.
Gałczyński skierował przeciwko tym bredniom celny pocisk swej "Babci i wnuczka", gdzie w niesłychanie prosty sposób pokazywał beznadziejną głupotę wierzących w to "babć", korzyści wyciągane z naiwności wierzących w "cuda" przez oszustów (panowie Rączka i Adamus.) i młodzież zdrowo myśląca, która - jak koledzy Wnuczka - leczy radykalnie, choć brutalnie, obałamuconą babcię.
Komedię, która tak celnie godziła w bolączkę tamtej chwili, wygnano ze scen polskich nawet wówczas, gdy zaawansowane już były próby z niej w lalkowym "Guliwerze". Uznano wtedy, że w owym momencie znacznie lepiej spełni społeczną rolę wobec mas, choćby "Milionowe jajko", beznadziejna bzdura, mówiąca o przodownicach w hodowli kur w spółdzielni produkcyjnej.
MŁODOŚĆ POD MASKĄ
DOBRZE się stało, że Jarema podjął na nowo odtrąconą "Babcię i wnuczka" i że stworzył dla niej taką właśnie formę, jaką w reżyserii jego oglądaliśmy obecnie.
"Babcia i wnuczek" to urocze przedstawienie a wysiłek reżysera tym bardziej cenimy, gdy po zdjęciu kapitalnych wprost masek, widzimy wyłaniające się spod nich młodziutkie twarze początkujących nieledwie aktorów. Nawet aktorka grająca Babcię Lorelei (Krystyna Prade) me jest starsza od swego Wnuczka (Tadeusza Korlatowicza), jego ukochanej Katarzyny (Mirosławy Kotula), jego kolegów (Andrzeja Morstina i Ryszarda Olszaka) Rączki (Rychlickiego) Adamusa (J. Wolskiego) Płci (Poprawskiego) czy smutnego Elizejskiego (Tadeusza Walczaka).
Zespół jest więc bardzo młody, a jednak kierowany reżyserską dłonią wydobywa wszelkie odcienie z bogatego w poezję i satyrę tekstu Gałczyńskiego. Oczywiście łatwiej idzie tu z groteskową satyrą, której pełna temperamentu młodość jest sprzymierzeńcem, niż z subtelną i głęboką, mimo prostoty formy, liryką, do której wyrażenia trzeba już dojrzalszego talentu.
Toteż o ile sceny w maskach były wręcz znakomite, sceny bez masek były chwilami słabsze. Tyczy się to zwłaszcza sceny miłosnej pomiędzy Wnuczkiem a Katarzyną, zamykającej akt I: jeden z najpiękniejszych lirycznych wierszy miłosnych naszej poezji, zaczynający się od słów "Kocham cię w słońcu i przy blasku świec. Kocham cię w kapeluszu i w berecie..." nie znalazł pełnego wyrazu w interpretacji młodziutkiego aktora.
UDANE MAŁŻEŃSTWO
CAŁOSĆ "Babci i wnuczka" jednak nie zawiodła. "Groteska" uczyniła z tej niezwykłej sztuki, w której prostota wyrazu doprowadzona jest do wyżyn zamierzonej naiwności, widowisko szczerze komiczne i pełne uroku prawdziwej poezji. To niemało. Małżeństwo "Groteski" ze sztuką Gałczyńskiego okazało się szczęśliwe.
Po skończonym spektaklu sobotnim wywiązała się dyskusja na temat "Czy potrzebny jest teatr eksperymentalny?" Dyskusja krążyła trochę po peryferiach zagadnienia, nie określono przede wszystkim, co obejmujemy terminem "eksperymentalny". Czy takim terminem określimy teatr Majakowskiego? Brechta? Gałczyńskiego? Jeżeli tak, to na pewno jest potrzebny, jak każda wielka sztuka.
Na zakończenie chcę jeszcze raz powtórzyć to, od czego zaczęło się to sprawozdanie: to bardzo dobrze, że Władysław Jarema pokazał nam swój teatr i spektakle, których nie powstydzilibyśmy się w żadnej ze stolic świata.