Artykuły

Zawieszeni w "Kosmosie" - Gombrowicz według Garbaczewskiego

"Kosmos" Witolda Gombrowicza w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Tomasz Domagała na blogu DOMAGALAsieKUlTURY.

"Kosmos" w reżyserii Garbaczewskiego zaczyna się już na widowni, która wypełniona jest wiszącymi na sznurkach nad głowami widzów atrapami planet i meteorów. Patrząc w górę uświadamiamy sobie, że to scenograficzny ekwiwalent prawdziwego kosmosu. Nad sceną wiszą inne dziwne przedmioty - sztuczna ręka, oko, otwarte usta z językiem na wierzchu czy monstrualne wymię jakiejś mlekodajnej istoty. Elementy te, znane z poprzednich inscenizacji Garbaczewskiego, wraz z atrapami planet i asteroidów stanowią zatem swoisty kosmos reżysera i jego teatru. W trakcie spektaklu owa swoista menażeria przedmiotów zostanie uzupełniona - zgodnie z fabułą powieści Gombrowicza - przez wiszącego wróbla (Małgorzata Gorol), patyk, powieszonego przez Witolda (Jaśmina Polak) mechanicznego kota, a w końcu - martwego Ludwika (Błażej Peszek). Na scenie przy Starowiślnej spotkają się zatem trzy przestrzenie: rzeczywistość literacko-sceniczna (Gombrowicz), teatralna (Garbaczewski) i realna (?). Mamy zatem konstrukcję szkatułkową: przedmioty, zwierzęta, Ludwika i Witolda "powiesił" Gombrowicz; gombrowiczowski "kosmos", rekwizyty, znaki teatralne wraz z całą zawartością spektaklu oraz publiczność - "powiesił" Garbaczewski, zaś "kosmos" Garbaczewskiego, jego samego, innych ludzi, Gombrowicza, Ziemię, inne planety słowem - cały kosmos powiesił no właśnie, kto? Kto za tym wszystkim stoi? Czy te nakładające się na siebie "kosmosy" mają jakikolwiek sens? I dlaczego człowiek wszędzie musi tego sensu szukać?

Mam wrażenie, że te gombrowiczowskie pytania Garbaczewski zadaje przede wszystkim sobie. Wszak natura teatru, z racji roli reżysera - stwórcy teatralnego mikrokosmosu, daje mu możliwość zbadania, co to znaczy występować w roli Boga. Zresztą od pierwszej sceny wiadomo, że wypowiedź reżysera będzie miała mocno subiektywny, autotematyczny charakter. Oto robi się ciemno i narrator oznajmia swojemu bohaterowi, Witoldowi oraz widzom, że policzy do dziesięciu i znajdziemy się w Zakopanem. Zaczyna liczyć, a my, wraz z bohaterem, zostajemy wprowadzeni w stan hipnozy. I wszyscy budzimy w nieokreślonym, mitycznym Zakopanem, w jakiejś podświadomej, perwersyjnej rzeczywistości, niejako w negatywie realności, w którym pewne postaci i rzeczy zostaną ze sobą zamienione (ciekawy zabieg z zamianą płci). Wkroczymy w tę podskórną, oniryczną rzeczywistość pod postacią młodej, naiwnej dziewczyny, która za przyjaciela będzie miała teatralny reflektor. Można powiedzieć, że przyjaciel ten na pewno oświetli jej drogę. Odtąd jej oczami, niczym w słynnej "Alicji z Krainy Czarów", będziemy oglądać świat spektaklu i ona to odbędzie z nami podróż, w czasie której będziemy szukać nie tylko sensu powieściowo-scenicznych zdarzeń, lecz także zdarzeń teatralnych, a w rezultacie - sensu zdarzeń (i rzeczywistości) w ogóle.

Powieść Gombrowicza wydaje się powieścią do teatru idealną, traktuje bowiem o jego istocie. Oto główny bohater i narrator - Witold, natykając się na osobliwe znaki: powieszonego wróbla i patyk - próbuje je ze sobą połączyć, odnaleźć w nich jakiś sens oraz odkryć ich "autora". Nie mogąc temu podołać, sam wiesza kota i czeka na ciąg dalszy. To, co zdarzy się później, kompletnie zaskoczy Witolda, bo kolejnym elementem sekwencji zdarzeń będzie powieszony samobójca, któremu na dodatek nie sposób udowodnić powiązań z wcześniejszymi "powieszeniami". Pytania Witolda o sens i porządek (czyli tytułowy "kosmos") pozostaną więc bez odpowiedzi, a przynajmniej bez odpowiedzi jednoznacznej, która raz na zawsze rozwiązywałaby problem istnienia "kosmosu obiektywnego", innego niż ten, który sami tworzymy (lub usiłujemy stworzyć) we własnych głowach.

Widz w teatrze ma podobne problemy - w scenicznej rzeczywistości widzi szereg teatralnych znaków i próbuje te znaki ze sobą połączyć w logiczną całość, odnaleźć jej sens. Szuka tego sensu również po to, by na jego podstawie wyciągnąć wnioski i znaleźć sens zdarzeń w swoim realnym życiu - w takim rozumieniu widz (poprzez naturę teatru) staje się niejako Witoldem. Najbardziej dramatyczne jest to, że poszukiwania owe trwają nawet wtedy, gdy okazuje się, iż owego sensu w ogóle nie ma. Możemy jedynie pocieszać się, że samo odkrycie faktu, iż żaden "wyższy porządek" nie istnieje, nadaje tym poszukiwaniom sens.

Sceniczny Witold, nie mogąc poradzić sobie z brakiem logiki następujących po sobie zdarzeń, postanawia działać - wiesza kota swoich gospodarzy, dorzucając się niejako do serii. I ze zgrozą odkrywa, że nie dzieje się nic - obserwacja zrozpaczonych właścicieli nie przynosi żadnej, nawet najmniejszej, poszlaki. Rzeczywistość, czy też jej stwórca - milczy. Wyobraźmy sobie, że na scenie miałaby miejsce ingerencja widza w spektakl, na przykład ktoś wstałby, podszedł do kota i go odciął. Oczywiście aktorzy zauważyliby zmianę, zrobiłoby się zamieszanie, może nawet awantura, ale zwykły widz i tak byłby przekonany, że to wyreżyserowane, że tak miało być, bo przecież teatr jako miejsce uświęca i uwiarygadnia każde zachowanie, jakie pojawia się na scenie. Podobnie Witold - wieszając kota w rzeczywistości niczego nie zmienia, zmienia się tylko i wyłącznie postrzeganie całości sprawy, zarówno przez niego, jak i przez innych. I wtedy znowu do akcji wkracza reżyser Garbaczewski, powielając gest tajemniczego "reżysera Kosmosu" - "wiesza" Ludwika. Co ważne, Ludwik zostaje powieszony niczym wróbel, do góry nogami. W ten sposób lekko paranoidalne, ludzkie zabawy w szukanie sensu kończy śmierć. Witold, ustami Jaśminy Polak, zaczyna powtarzać w kółko słowa, które stopniowo przeradzają się w bełkot, pozbawiony jakiegokolwiek sensu. W obliczu śmierci kosmos rozpada się zatem w chaos, wszystko traci jakiekolwiek znaczenie. Zakładając, że sens czy znaczenie w ogóle istnieją.

Poprzez zabieg z hipnozą i spektaklem jako senną podróżą bohatera (i widzów) w głąb siebie, Garbaczewski nie pozostawia nam złudzeń. Na pewno możemy powiedzieć jedynie, że zdarzenia mają tylko taki sens, jaki sami im nadajemy. Jeśli innego sensu nie ma, nie ma też "autora" całej tej struktury, bo struktura jest tylko chaotycznym zbiorem punktów. Jedyne zatem, co może zrobić człowiek w takiej sytuacji, to połączyć te punkty po swojemu. W tym ujęciu "Kosmos" Garbaczewskiego może być odczytany tylko jako jego indywidualna próba połączenia odrębnych punktów w logiczną całość. Każdy z nas, widzów, owe punkty Gombrowicza/Garbaczewskiego i tak spróbuje sobie połączyć w swoją własną strukturę. Sami musimy udzielić sobie odpowiedzi na kluczowe pytania. Tu pojawia się ważna kwestia: czy sam Gombrowicz nie wystarczy? Czy - skoro w rzeczywistości nie ma Reżysera - jest on w ogóle potrzebny w teatrze? Może stąd gorycz Garbaczewskiego i krzywe zwierciadło przyłożone "bembergowaniu" wuja Leona, który, przebrany za pluszaka, zabiera uczestników pielgrzymki do lasu, żeby uczynić ich widzami swojego onanistycznego seansu. Scena to infantylna i budząca uczucie zażenowania, pamiętajmy jednak, że my, wraz z bohaterem, śnimy ją na jawie. Jest więc w sumie zwierciadłem tego, co mamy w głowie. Naszą próbą ułowienia sensu, którego prawdopodobnie wcale nie ma. Czyżby więc dziś - patrząc z perspektywy owego autoerotycznego aktu - w świecie bez jakiegoś wiarygodnego stwórcy kosmosu, sztuka miała by być tylko pokazem perwersyjnej chuci reżysera?

Scenografia Wasilowskiej, nieodzowna już w przedstawieniach Garbaczewskiego, jest znakomita. Wielka ściana kręcąca się w kółko, wraz z obrotówką na której stoi płaski okrąg, posiada niczym płaszcz swoją lewą i prawą stronę. Prawa jest wnętrzem głowy Witolda, lewa - jego realistycznym dopełnieniem. To dlatego posiłki u Wojtysów odgrywane są gdzieś na zewnątrz, a my widzimy ich projekcje (sic!) w głowie bohatera. W głowie też gotuje się wielki czajnik, zostaje powieszony kot, powraca żywy wróbel, i tak dalej. Wróbel, Ludwik wiszą na zewnątrz bohatera i nas, my wszyscy niejako "wisimy" na zewnątrz i w środku, bo nie jesteśmy się w stanie oddzielić tego, co na zewnątrz, od tego, co w środku.

Aktorstwo jest nierówne. Świetny jest Roman Gancarczyk w roli wuja Leona oraz Paweł Kruszelnicki w roli ciotki Wojtysowej. Niezła Marta Ścisłowicz jako Lena oraz Błażej Peszek w roli imponującego fizyczną krzepą architekta Ludwika, popełniającego w finale samobójstwo. Nawiasem mówiąc architekt, który ma za zadanie budować, tworzyć ład i porządek, czyli kosmos - popełnia samobójstwo. Czyż trzeba nam lepszego przykładu gombrowiczowskiej gorzkiej ironii? Nie zanotowałem Katasi Macieja Charytona, właściwie bardziej pamiętam "jej" ortodontyczne usta niż jakieś szczegóły roli. Aktorzy w ogóle mają tutaj trudne zadanie, gdyż na realistyczne role muszą nałożyć gombrowiczowską formę, przetrawioną przez reżyserską koncepcję Garbaczewskiego. W innej, niemniej trudnej sytuacji, jest Jaśmina Polak, ona właściwie z kolei nie może grać, musi być sobą, żebyśmy w jej postaci mogli się odnaleźć i z nią zidentyfikować. Nie pomaga na pewno wkalkulowana w jej rolę naiwność i infantylizm. Pomaga za to zestawienie treści Kosmosu z naturą teatru - widz, przeżywając na własnej skórze dylematy Witolda, jednocześnie szuka ukrytego sensu spektaklu. Ta wspólnota doświadczeń staje się więc idealną płaszczyzną porozumienia między nim a bohaterem, dając szansę na głębokie zrozumienie i przeżycie spektaklu.

Garbaczewski zrobił przedstawienie o poszukiwaniu sensu i w rezultacie go nie znalazł. Brak sensu często sam w sobie jest już sensem; może więc nie jest aż tak źle? Poszlaki wydają się prowadzić do odkrycia znacznie dla niego ważniejszego - jeśli w zdarzeniach nie ma sensu, bo nie ma też kogoś, kto ten sens narzuca - jaki zatem sens ma robienie teatru, który jest przecież narzucaniem swojego porządku? Reżyserowanie byłoby więc w takim przypadku z gruntu fałszywe! Albo wprost przeciwnie - wszak uczestnicy wycieczki przecież nie protestowali, uczestnicząc w onanizmie wuja my zresztą, jako widzowie teatru Garbaczewskiego też nie jeszcze biliśmy brawo.

Recenzent jest przede wszystkim widzem, który swoje punkty łączy na papierze, tworząc jakiś swój własny, "recenzencki" kosmos. Jeśli Krzysztof Garbaczewski jako teatralny "stwórca" przeczyta ten tekst, nie będzie się tym razem z mojego kosmosu śmiał, gdyż jest ona tylko potwierdzeniem jego i Gombrowiczowskiej tezy, że kosmos to po prostu dany człowiek, który z mozołem próbuje na rozgwieżdżonym niebie wyłuskać Wielki Wóz. Jakby niebiański wielki wóz w ogóle istniał i był czymś więcej, niż tylko złudzeniem, stworzonym przez perspektywę i niedoskonałość ludzkiego umysłu

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji