Pokusa
Wtopiona w secesyjną kanapę w westybulu Teatru Witkacego obserwuję jak tuż obok, przy wielkim stole, Andrzej Dziuk pastwi się nad aktorami. Na tym tle chwile dziennikarskiej niemocy jawią mi się jak okruchy raju. Krążąca po sąsiedniej sali katowicka plastyczka Ewa Buszko szepce: - Mój Boże, a ja myślałam że nie ma gorszej męki, niż praca z tkaniną, jakże się myliłam...
Dziuk wali otwartą dłonią w stół, załamuje ręce, tupie.
- Źle! Niedobrze! O czym ty w ogóle mówisz?... - Czy ty to czujesz?...Źle! Płasko! To nie o ten ton chodzi!... Nie śpiesz się.... Jeszcze raz... Czy możesz się skupić?...
Głos młodej aktorki załamuje się. Kątem oka widzę jej twarz nabrzmiałą z wysiłku oraz błysk łez w oczach.
- Dlaczego się śpieszysz, dlaczego denerwujesz? To jest modlitwa!... Powtarzam: moodliitwaa! - krzyczy reżyser.
Pod oknem ośmioletnia Agata Siemaszko, córka jednej z gwiazd teatru Dziuka, patrzy na tę scenę i zaczyna cicho powtarzać: - Nigdy nie będę aktorką! Nigdy nie będę aktorką!
- A czym będziesz - pytam szeptem.
- Nie wiem. Wiem tylko, że nigdy nie będę aktorką - powtarza dziewczynka.
Już później, po próbie Halina Kosela, z rozpogodzoną twarzą, wyjaśnia mi, że to normalne, że tak być musi. Reżyser powinien uruchomić aktora, dotrzeć do jego wnętrza i wydrzeć to, co najlepsze, a Andrzej Dziuk potrafi to, jak chyba nikt inny...
Wieczorem, podczas spektaklu "Pokusy" przekonuję się po raz któryś z rzędu, że tak jest w istocie. Wspaniale grają nie tylko aktorzy "Witkacego", ale spora grupa zakopiańskich "naturszczyków", dorosłych i dzieci. Grają siebie, swoich najbliższych, nas wszystkich, dręczonych pokusami i ulegających im. Wyciąg z Biblii i "Magii grzechu" Calderona, dokonany przez Andrzeja Dziuka, jawi się nam jako coś więcej, niż przejmujący moralitet. To ponadczasowy wizerunek naszych dusz, naszych wad i zalet, naszych jasnych marzeń i mrocznych pożądań.
"Pokusa" rozgrywa się na dwóch planach, na dwóch przeciwległych scenach, więc tłum widzów pulsuje i przesuwa się, jakby podążał za dźwigającym krzyż, oplatanym sznurami Chrystusem. Scenografia Jerzego Dudy-Gracza, oszczędna, ale niezwykle wyrazista, robi także przejmujące wrażenie.
Rozglądam się za reżyserem. Nie ma go. Parę chwil rozmowy przed spektaklem przekonało mnie, jak bardzo jest zmęczony. Skupiony, czujny, ważył każde słowo. Rozmawialiśmy o zbliżającym się jubileuszu Teatru Witkacego.
- Dziesięć lat to spory szmat czasu - mówi - to kawał życia każdego z nas. Chcemy więc godnie to uczcić. Będzie wiele atrakcji, m.in. wystawa Dudy-Gracza, który namalował całą serię obrazów inspirowanych naszymi sztukami i zrobił dla nas wiele wspaniałych scenografii. Będzie wystawa zdjęć Wojciecha Plewińskiego, także naszego przyjaciela i najwspanialszego kronikarza, będą "Zakopiańczycy prawdziwi": Andrzej Majewski i Tadzio Brzozowski. Przyjedzie Hania Banaszak i niezwykłe zespoły muzyczne, w tym też takie, które dotąd nagrywały tylko w studio i nigdy na estradzie nie występowały. Dla nas wystąpią. My sami przygotowujemy dwie premiery i chcemy, by były niespodzianką dla widzów.
- Coś Witkacego - pytam.
- Nic nie powiem. Zapraszam pomiędzy 23 a 25 lutego. Wtedy wszystko się okaże.. - robi unik Dziuk.
To typowe dla niego. Zawsze lubił zaskakiwać i prowokować, drażnić i zachwycać. Zjawił się w Zakopanem z grupą młodziutkich absolwentów krakowskiej Szkoły Teatralnej, sam niewiele od nich starszy, by stworzyć teatr, uważany dziś przez wielu krytyków za najlepszy w Polsce. Inny niż wszystkie, niezwykły, wstrząsający. Wygrał. O takiej popularności i takich tłumach nie mogą nawet marzyć w tych trudnych dla sztuki czasach najlepsi i najsławniejsi w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu..
"Pokusa" dobiega końca. Głos Doroty Ficoń zdaje się rozbrzmiewać na całe Chramcówki. Przejęci i bez reszty wtopieni w ten niezwykły spektakl, klaskaniem mając obrzękłe ręce, wołamy przeciągle: Dziuuk!... Dziuuk!... Reżyser nie wychodzi.