Artykuły

Wszyscy muszą przebrnąć przez noc pełną pokus

Przygotować premierę i zbudować system centralnego ogrzewania - termin do końca 1993 roku! Takie zadanie postawił przed sobą, kilka miesięcy temu, zakopiański Teatr im. Stanisława Ignacego Witkiewicza.

Ekipy techniczne roz­poczęły prace w październiku. W tym czasie aktorzy dwu­krotnie wyjeżdżali na tournee (Polska, Litwa). Próby zaczęli po powro­cie na początku listopada, w wynajętej sali. W teatrze, w kil­kustopniowej temperaturze, trwała budowa automatycznej kotłowni. Od czasu do czasu z Katowic przyjeżdżał Jerzy Duda-Gracz, przywoził projekty sce­nograficzne, naradzał się z reży­serem Andrzejem Dziukiem i plastykiem Ewą Dyakowską-Berbeką. Tydzień przed Święta­mi Bożego Narodzenia nastąpił rozruch kotłowni - premiera się udała!

Najnowszy spektakl Teatru Witkacego nazywa się "Pokusa". W programie czytamy: "inspira­cja - Biblia, "Magia Grzechu" Calderona oraz sugestie Zespo­łu". Owe sugestie okazują się bardzo różnorodne: obok Szeks­pira - Słowacki, obok Baudelaire'a - Rimbaud, obok Dostojewskiego - Nietzsche; sceny z dramatów, wiersze i fragmenty prozy. Kluczem wyboru nie jest jakakolwiek jedność (zgodnie z podtytułem spektaklu - "varietes"), poza jednością tematu.

Wodzeni na pokuszenie jeste­śmy już od momentu wejścia na widownię. Przybywających wi­tają Anioł, ubrany elegancko w biały frak i cylinder, i diabeł w czarnym fraku oraz meloniku. Konferansjerzy zachęcają nas do zajęcia miejsc na widowni po­dzielonej na dwa sektory, lewy - niebieski i prawy - piekiel­ny. Widowisko rozegra się w przestrzeni pomiędzy nimi. Syl­westrowa publiczność, skora do żartu, z chęcią ulega pierwsze­mu wrażeniu - początek przed­stawienia zdaje się zapowiadać szampańską zabawę w wytwor­nym kabarecie, w uroczym "varietes".

Jednak ku rozczarowaniu wi­dzów kolejna sekwencja przyno­si zupełne złamanie beztroskie­go nastroju. Na scenę-drogę wchodzi Człowiek (Krzysztof Najbor), obarczony belką jak krzyżem, spętany linami, których końce szarpią "personifikacje" jego Zmysłów (Marta Szmigielska-Arnold, Krzysztof Łakomik, Lech Wołczyk, Tomasz Wysocki).

Czyżby ten rozrywkowy prolog był tylko pokusą - nie spełnio­ną obietnicą przyjemności, roz­koszy i łatwości przeżywania, sztuki i życia?

Scena po scenie, stajemy się świadkami zdarzeń, w których bohaterowie doświadczają Zła, przychodzącego zawsze w postaci uwodzącej, łudzącej, usypiającej. Pokusa zwalnia z odpowiedzial­ności, usprawiedliwia słabość, podsyca pragnienie, pozwala na wszystko. Przez otchłań ludzkich dziejów (Biblia, Calderon, "ko­niec wieku") ciągnie się nie­ustająca parada kuszeń.

Chętnie zadowolilibyśmy się takim morałem, z rozkoszą (in­telektualną) pozwolilibyśmy mu połaskotać nasze sumienie. Twórcy spektaklu żądają jednak więcej odwagi. Na koniec Czło­wiek, z jednej strony wabiony przez Grzech (o podwójnym obli­czu, zalotnym i odrażającym; grany przez dwie aktorki, Doro­tę Ficoń i Jagę Siemaszko - udany start w Teatrze Witkace­go), z drugiej strofowany przez Rozum (zrzędliwy i kostyczny; Piotr Dąbrowski, także czarny konferansjer z prologu), staje twardo pośrodku, zmywa szmin­kę, zdejmuje perukę i mówi: "Moja wina" - to ja. Człowiek, jestem odpowiedzialny za to, co czynię.

Pokuta (postać we włosieni­cy, obwożąca konfesjonał, grana przez Renatę Stachowicz, białe­go konferansjera w prologu) try­umfuje. Choć nie jest to tryumf bez ironii, a może goryczy, jeśli zestawi się go z wymowa po­przednich scen kolejka peni­tentów, oczekujących spowiedzi, łatwością przystępowania do konfesjonału i ponownego grze­szenia, wciąż w kółko i w kółko.

Jednym z istotnych, powraca­jącym kilkakrotnie, elementem przedstawienia jest parada Grze­chów - słomianych chochołów, ciągniętych jak feretrony w pro­cesji Bożego Ciała przez dzieci w komunijnych strojach. Spek­takl ociera się o bluźnierstwo. Pochód odbywa się w rytm bar­dzo dobrej muzyki Jerzego Chruścińskiego. Śpiewającym w spektaklu aktorom towarzyszy zespół muzyczny pod kierunkiem kompozytora. Gdy potrzebne jest "mocniejsze" brzmienie, rozlega się muzyka z taśmy. Tę muzykę, nagraną na kasetach, można by­ło kupić w teatrze już w dniu pierwszego przedstawienia "Po­kusy".

Lekki niedosyt odczuwa się natomiast jeśli chodzi o war­stwę plastyczną widowiska. Mi­mo iż poszczególne elementy sce­nografii zostały dobrze "odrobio­ne", to nie tworzą one spójnej całości. Trudno odmówić twór­com precyzji w wykonaniu roz­maitych detali, lecz zabrakło pe­wnego nienazywalnego, artysty­cznego piętna, które decydowa­łoby o jedności estetycznego wyrazu dzieła (jak choćby w przypadku wspomnianych grzechów-chochołów).

Domagającą się szczególnego podkreślenia cechą najnowszego spektaklu Teatru Witkacego jest udział dużej liczby statystów, dorosłych i dzieci, przewyższają­cej nawet skład zespołu aktor­skiego. Wnoszą oni do przedsta­wienia ogromny ładunek żywio­łowości. Ten zaskakujący efekt rośnie w niezapomnianym fina­le: nieprzerwany pochód ludzi, przeróżnych postaci, młodych, starych, pięknych, ułomnych, kobiet, dzieci, mężczyzn, staje się nagle "rzeką życia", przedzi­wnym "dance macabre" a rebour - pięknym i wzruszają­cym!

Przesłanie "Pokusy", jako po­tężnej apoteozy życia, jest ni­czym radosne noworoczne życze­nia, które zespół Witkacego kie­ruje do siebie i swoich widzów, do wszystkich. Lecz - uwaga! Północ jeszcze nie wybiła. Jesz­cze wszyscy musimy przebrnąć przez tę noc. Sylwestrową noc, noc pełną pokus.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji