Artykuły

O Teatrze Lalek - inaczej

Nasz stały recenzent "lalkarski" zachorował. Wobec tego poszedł go zastąpić w obowiązku zrecenzowania "Kolorowych piosenek" ko­lega, który raczej interesu­je się sprawami filmu. Po­szedł i spojrzał zupełnie inaczej na pacynki w gdań­skim Teatrze Lalek. Swoje spostrzeżenia zrelacjonował poniżej.. Czy ma rację?

Otwieramy nad tym dys­kusję. Zapraszamy do niej i tych, którzy są innego zdania. Czekamy na wypo­wiedzi.

Czy pamiętacie naszą pro­śbę sprzed tygodnia o za­projektowanie nazwy dla Teatru Lalek? Przy okazji ponawiamy ją.

"REJSY"

WIELKI aktor, reżyser i teatrolog rosyjski Konstanty Stanisławski po­wiedział, że dla dzieci trzeba grać tak samo jak dla dorosłych, tylko lepiej. Z tą myślą wchodziłem - przyznaję od razu pełen sceptycyzmu - w podwoje Teatru Lalek we Wrzeszczu na nową sztukę "Kolorowe piosenki".

Tylko lepiej... Oznacza to chyba staranniejsze wysta­wienie, bardziej czytelną treść, nie pozostawiającą wątpliwości akcję, wyraźnie po­zytywne lub negatywne ustawienie bohaterów. Czy spełnienie tych warunków da­łoby w sumie "lepiej"? A może chodzi o co innego?

Już pierwsze spojrzenie na malowidło, umieszczone na suficie nad drzwiami wejściowymi do poczekalni, zburzyło moje wyobrażenie o wyglądzie przybytku kulturalnego przeznaczonego dla dzieci. Obok zielonego rycerza (z zupełnie nieokre­ślonej epoki) widnieje bo­wiem autentyczna... loko­motywa. Jeszcze na sali długo zastanawiałem się, jaki cel ma takie malowi­dło, jakie wzruszenia natu­ry estetycznej może ono wzbudzić w umyśle dziecka. Nie pojmuję do dziś. Może jestem laik kompletny, i po prostu "nie nadążam"? Pió­rem "z tamtego etapu" zre­lacjonuję wam przeto przedstawienie pt. "Kolorowe piosenki".

Dzieli się ono na trzy części: zabawa, nauka, praca (?). Po­czątek widowiska, owo wpro­wadzenie widza - rozwiązano bardzo pomysłowo i oryginal­nie, choć stosowanie tekstów pisanych budzi poważne wąt­pliwości pamiętając o kwalifi­kacjach w tym względzie ma­łoletnich odbiorców sztuki. Po­sługiwanie się głośnikiem (chy­ba z magnetofonem?) i przezroczami rzucanymi na tylne tło sceny przez epidiaskop, jest dla mnie nowością. Sądzę, że świadczy to dobrze o poszukiwa­niach zespołu. Te techniczne pomoce, wzbogacają przecież ich środki wyrazu, zwiększają możliwości oddziaływania na widza. Na tym jednak kończy się rejestr plusów, które zano­towała moja zawodna pamięć. Podział przedstawienia na trzy części, sugerował mnie, iż ujrzę fragmenty, wycinki zaba­wy, nauki i pracy (?) dzieci. Nie żadnych baśniowych postaci i urojonych istot, ale naszych dzieci. Tymczasem na scenie pojawiać się poczęły lalki o ogromnych, jak dynia i nienaturalnych głowach. Sądzicie może, czytelnicy, że chodziło tu o zamierzony efekt. Że jeden czy kilku bohaterów miało wzbudzić w widowni li­tość lub śmiech, i że celowo przedstawiono je w ten sposób?! - Nic podobnego. Każda pacynka (to znaczy lalka, poru­szana bezpośrednio dłonią ak­tora) miała ogromną arbuzowatą głowę, i przypominała fan­tastyczne rysunki marsjan z powieści astronautycznych. Kto odpowie mi, dlaczego teatr pokazał same karykatury? Tak samo nienaturalnie przedstawiono zresztą wszystkie czynności dzieci. Zapewne - poka­zanie na scenie lalkowej sianokosów nie było łatwe. Ale je­żeli ustawione co pół metra kępki różnorodnych kwiatowi mają wyobrazić dziecku miasta morze zielonej trawy - to le­piej było zrezygnować z tego obrazka. I z młocki również. Bo ilu małych mieszczuchów widziało prawdziwą młockar­nię? Bardzo niewielu. To zaś, co zobaczą na scenie w "Ko­lorowych piosenkach" (dwa kółka z dykty) na długo przekreśli możliwość wyobrażenia sobie takiej maszyny, obali wszystkie opisy i stanie w rażącej sprzeczności z obrazkami czy fotografiami w książkach.

POWIE ktoś: przecież to wszystko jest umowne, nie żądajmy naturalizmu na scenie. Przepraszam bardzo: jakkolwiek zapatrywalibyśmy się na rolę teatru dzie­cięcego, czy ma on uczyć, wychowywać, czy tylko bawić - nikt chyba nie neguje jego celu zasadniczego: działania na prawidłowy rozwój osobowości dziecka, na rozwój jego inteligencji. Jak sądzicie, czy piosenki typu "Kosił ojciec, kosił ja, kosiliśmy obydwa" - ten prawidłowy rozwój ułatwiają czy utrudniają? Czy dziecko potrafi odróżnić powiedzenie gwarowe od właściwego i nie przyswoi sobie tego pierwszego? Ja w tym wie­ku miesiącami uczyłem się tabliczki mnożenia - taki "częstochowski rym" zapa­miętywałem od razu. Zre­sztą na tym nie koniec. Do niedawna przekonany by­łem, że z naszego życia bez­powrotnie zniknęły jarmar­czne "wyroby artystyczne" w rodzaju niebieskiego je­lenia, czy żółtego łabędzia. W Teatrze Lalek na scenę wjeżdża czerwony konik i to wjeżdża po pionowej krawędzi. Tą samą drogą zu­pełnie bez wysiłku dostają się tu krówki, samochód straży pożarnej i tramwaj. Tak jakby nie można było tego wszystkiego wprowa­dzić w pole widzenia prze­suwając zza kulis od lewa do prawa, lub na odwrót. Jedna tylko łódka w piosence "Płynie Wisła, płynie" posuwa się poziomo. Za to na kółkach, żeby było trudniej zgadnąć, co to jest. Mo­że są one konieczne, by ukryty w dole aktor nie trzymał łódki cały czas w wyciągniętych rękach, ale oparł kołami o skraj sceny? Zgoda - tylko po co kółka te są wyraźnie zaznaczone, po co rzucają się widzowi w oczy, zamiast być spryt­nie schowane? Słowem, dlaczego pomalowano je na zielono podczas gdy samą łódkę na żółto? Chyba tyl­ko po to, by cały ten we­hikuł bardziej przypominał amfibię, pojazd lądowo-wodny.

W pewnym momencie przeżyłem chwilę wielkiej radości. Na scenie pojawił się autentyczny znak drogowy. Niedawno oczytałem się wiele o pladze wypadków ulicznych, szerzących śmierć, szczególnie wśród dzieci. Słyszałem również, że w wielu krajach przystąpiono do uczenia dzieci prawidłowego chodzenia po ruchliwych ulicach miast, do rozpoznawania znaków drogowych, do wpajania w nie zasad i przepisów ruchu ulicznego. Kiedy ujrzałem więc tablicę z i literą "P" - pomyślałem: nareszcie, nareszcie i u nas postawiono pierwszy krok w tej zaniedbanej dziedzinie. Złudzenia moje prysły jednak szybciej niż powsta­ły. W całym kraju tablica z literą "P" oznacza miejsce postoju dla pojazdów. Jest to chyba znak międzynarodowy (Parking). Tutaj znaczyła "przystanek tramwajowy". A przecież wystarczy - o szanowni lalkarze z ul. Grunwaldzkiej - podejść 50 kroków z Waszej siedziby, by na autentycznym przystanku przekonać się, że jest inaczej. Że fałszujecie rzeczywistość. Ale cóż - życie życiem, a wy bujacie w obłokach. Tylko czy znajdzie się wielu takich którzy pozwolą się bujać?

Z obowiązku kronikarskiego i donoszę: w dniu w którym oglądałem przedstawienie (9 bm.) na sali mogącej pomieścić paręset widzów, było 30 osób. W tym dwoje dzieci i około 20 uczestników, jakiegoś kursu (zdaje się, że z WDTL) Resz­ta miejsc na trzecim dopiero z kolei przedstawieniu świeci­ła pustkami. Wyszedłem z sali pełen wątpliwości, niesmaku, rozterki i z setkami pytań na ustach.

Pomyślcie: "Bim-Bom", awangardowy, odkrywczy, znany w kraju i za granicą teatr studencki, na którego każdym spektaklu sala na­bita jest do ostatniego miejsca - ten "Bim-Bom'* nie ma własnego pomieszczenia, nie tylko na przedstawienia, ale nawet na próby. Kulturo, quo vadis?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji