Złoty kaczor
Ostatnią premierę należy olsztyńskiemu "Czerwonemu Kapturkowi" poczytać za duży sukces artystyczny. Już sam wybór sztuki dobrze świadczy o smaku kierownictwa teatru, bo też "Zaklęty Kaczor" pióra Marii Kann - to prześliczna baśń. Autorka potrafiła stworzyć artystycznie szczery nastrój, a jak najlepsze tendencje dydaktyczne utworu podać się w sposób sztuczny, "umoralniający", jak to często w utworach dla dzieci bywa, lecz naturalnie, prosto i przekonywająco. Nic też dziwnego, że pisarce z okazji tegorocznego Święta Dziecka przyznano za twórczość dla dzieci i młodzieży nagrodę państwową.
Wychowawcze i artystyczne walory sztuki wydobył, podał i... sporo dodał Mieczysław Czerwiński.
Reżyseria i inscenizacja teatru lalek - to niełatwa sprawa, tym bardziej przy baśniach posiadających konstrukcję typową dla polskich bajek "klasycznych" to jest: naiwne następstwo scen, trochę sztuczną ludowość, kilkakrotne powtarzanie się tych samych prawie obrazów i kwestii w różnym tylko czasie i miejscu.
Wszystko to może bardzo łatwo sprawić, że przedstawienie bywa nudnawe, rytm akcji nużący, a fantastyka trochę dziwaczna.
Błędów tych Mieczysław Czerwiński zdecydowanie uniknął. Jego Kaczor jest naprawdę zaklęty, jego Weronka naprawdę rozpacza, naprawdę się poświęca, prawdziwie jest dobra i prawdziwie kocha.
Jeżeli autorka, wzorem wszystkich baśni, personifikuje słońce, księżyc czy wicher, to już jednak wyłączna zasługa reżysera, że każda z tych postaci jest inna, ma inny temperament, sposób reagowania, a antropomorfizm ich matek tworzy trzy różne rodzaje macierzyńskiej miłości,
I to, że przedstawienie jest wartkie i błyskotliwe, kolorowe, melodyjne i interesujące dla widza w każdym prawie wieku - to dzieło autorki, inscenizatora i reżysera oraz dekoratora, a w znacznie, niestety, mniejszym stopniu zespołu aktorskiego. Krotko mówiąc poziom aktorów jest bardzo nierówny, a umiejętność gry ogranicza się często do poprawnego recytowania.
Bezsporny wyjątek stanowią Władysława Sutowska (Weronka) i Maria Kiejno (czarownica). Na tle całego zespołu głosy ich są już naprawdę grą. Szczególnie pani Sutowska stworzyła postać miłą i bardzo bliską serduszkom dziecięcej widowni.
A w ogóle to widać wyraźną różnicę między grą aktorów, którzy jak Krystyna Szels czy Teresa Siemaszko pracują już parę lat, a grą takich, którzy stosunkowo niedawno wstąpili w służbę Czerwonego Kapturka. Na przykład p. Ignacy Dutkiewicz, powinien sporo jeszcze nad sobą popracować, a Marian Trześniewski, musi swoje wysiłki skierować na ulepszenie animacji swojej lalki. Bolesław Bajer - złotnik był chyba głosowo niedysponowany, gdyż widzieliśmy go już nieraz w lepszej formie. Efekty dźwiękowe dobrze zsynchronizowane, czego, niestety, nie można powiedzieć o wrażeniach świetlnych, którym koordynacji trochę niedostaje.
Wyraźnie widać jednak, że przy każdej nowej sztuce jest postęp, że każda nowa premiera jest lepsza, co dobrze świadczy o ambitnym zespole i pracy jego kierownictwa artystycznego. A widownia? Naprawdę dla takiej publiczności warto grać! Roześmiane lub zapłakane "maluchy", przejęte "średniaki", skupione i rozbawione na przemian twarze uczniów - to najlepsza opinia o wartości przedstawienia. Nawet dorośli na pewno będą przez długi czas po przedstawieniu nucić uroczą melodyjkę czarodziejskiej piosenki W. Jarmołowicza: "Pomnij coś mi obiecała, Gdyś ze studni wodę brała..."
Do domu wracałem z czteroletnim Karolkiem Nowickim oraz ośmioletnią Małgorzatką Kicińską i z obowiązku sprawozdawcy uzupełniałem swoje wrażenia wywiadem z moimi rozmówcami. Wydaje mi się, że to bardzo wiele, że to bardzo wysoka nota dla spektaklu, jeżeli Małgosia bezbłędnie potrafiła mi powiedzieć, kto był dobry, a kto zły, kto był ładny, kto był brzydki, co było wesołe, a co smutne, zaś Karolek z przejęciem zakomunikował, że: "Ja też by się bałem tej burzy".