Artykuły

Miłość w bajkowej oprawie

Jest taka scena w baśni wschod­nie "Anait" (Czernika i Giłodi - przekład Jacka Komorowskiego), w której do przepysznie urządzonego pokoju w pałacu sułtanki Azis słu­żebne wnoszą stolik z piętrzącymi się na nim owocami. Z wypełnionej po brzegi widowni dobiega w tym momencie głos dziecięcy: "Mamusiu, czy to dla mnie"?

Scena ta, zresztą jedna z licznych, najlepiej ilustruje zainteresowanie dzieci, wystawianą przez teatr "Czer­wony Kapturek" w Olsztynie pre­mierą. Urocza baśń wypełniona jest od początku do końca cudownością. Widz nie może oprzeć się uczuciu, iż "Anait" jest jakąś tam cząstką baśni z "Tysiąca i jednej nocy".

W nowej sztuce teatru lalek jest więc Manuk - biedny myśliwy z kochającą go i mądrą matką-staruszką, jest zła i chciwa sułtanka Azis, która swą piękność pragnie wy­korzystać w kierunku nagromadze­nia, obojętnie jaką drogą i jakimi środkami, jak największych bogactw. Jest zaczarowany Jednooki Orzeł, rozdający na prawo i lewo niepo­zornie wyglądające, lecz zawierają­ce potężną moc podarunki, jest wielkolud Amak - najsilniejszy z sil­nych, posiadający w sobie zaklętą moc "niszczenia i budowania", jest wreszcie przeciwstawienie chciwej i przewrotnej sułtanki Azis - pięk­na jej służebna Anait, uosobienie do­bra, łagodności i wierności.

Wschodni folklor i czarowność stanowią potężną broń w ręku reżysera i inscenizatora. Rozliczne akce­soria tej cudowności, przy umiejęt­nym ich wykorzystaniu technicznym, magnetyzują chłonną wyobraźnię młodocianego widza, wprowadzają go w stan zachwytu i olśnienia. W twierdzeniu więc, że dziatwa olsztyń­ska jest "Anait" zachwycona, nie ma najmniejszej przesady.

Można by dyskutować, czy możli­wości techniczne oraz umiejętności aktorskie zostały w sztuce odpowie­dnio wykorzystane. Niedociągnię­cia na premierze można tłumaczyć m. in. tremą niektórych aktorów, którzy nie mogli sobie jakoś pora­dzić z lalkami i ich odruchami. Pe­wnie, że czynności lalek nie należą do łatwych, a nad opracowaniem ich ruchów trzeba popracować. Tej pra­cy nie widać u Mariana Trześniewskiego - myśliwy Manuk - który nie mógł sobie zupełnie poradzić z rękami, chwytającymi kolejno sa­kwę, turban i fujarkę. Jego niepo­radność żenowała i wprowadzała w zakłopotanie... uważnego widza. Trześniewskiemu możemy przeciwstawić Sutowską - matkę Manuka - ma­nipulującą w sposób niezwykle ryt­miczny kądzielą. Pewność jej ru­chów do złudzenia przypominała re­alizm pełnego obrazu scenicznego z naturalnymi postaciami. Tak, ale Su­towską to doświadczona animatorka, mająca na rozkładzie lalkowym 10 sztuk, a w nich chyba ponad 20 ról...

Skoro już mowa o rytmiczności ruchów warto wspomnieć o scenie baletowej. Używam tego określenia z całą świadomością, jak to się czy­ni w odniesieniu do opery lub ope­retki. Balansujące przed sułtanką Azis tancerki czyniły to z taką mae­strią i tak harmonijnie, jakby nie były to laleczki, lecz żywe postacie.

Sułtanka Azis, dumna, bezduszna i chciwa piękność, dla której jedy­nym celem były klejnoty i bogactwa, przypomina do złudzenia Wojewodziankę z "Zaklętego Kaczora". Tak samo pusta, przewrotna i okrutna jest tamta. Teresa Siemaszko zagra­ła ją dobrze, ale chwilami była zbyt krzykliwa. Ta jej krzykliwość, jak się wydaje, przerasta wiek lalki. Szczególnie razi widza jej pusty i sztuczny nieco śmiech.

Najlepiej wypracowana scenicznie postać, to Anait i matka Manuka. U Manuka rażą błędy dykcyjne. To sa­mo zresztą dotyczy Jednookiego Or­ła - (Michał Żyłuk). Wydaje się, że przy odrobinie dobrej woli można byłoby wyzbyć się tych błędów, któ­rych, właśnie w teatrze, gdzie obowiązuje język czysty i nieskażo­ny winno się unikać.

Wyraźne natomiast postępy widać u Dudkiewicza, grającego rolę Ara­ba - Wielkoluda i występującego w naturalnych, ludzkich wymia­rach. Ta postać na tle miniaturo­wych lalek czyni na dziatwie potę­żne wrażenie. Aż dziw, że widownia tak spokojnie reaguje na widok te­go kolosa, umiejącego spełniać śle­pe rozkazy i nastawionego na dwie tylko czynności - niszczenia i bu­dowania.

Muzyka Jarmułowicza charakte­rem swoim odpowiada wschodniej baśni. W niektórych fragmentach jest nawet ładna, ale, co jest nieco dziwne, liczne motywy muzyczne są powtarzalne. Chwilami odnosi się wrażenie, że stają one w kolizji z oryginalnością. Jest to zresztą kwe­stia słuchu. Muzykę wschodnią ce­chuje rytm i dźwięk stale jak gdyby ten sam i taki sam. Stąd chyba powstają moje zastrzeżenia, w których nie należy doszukiwać się żadnej tendencyjności.

Synchronizowanie poszczególnych scen z ilustracją muzyczną, przygo­towaną przez Paszkiewicza, nie bu­dzi zastrzeżeń, lecz operowanie świa­tłem zdaje się wskazywać na niepeł­ne wykorzystanie możliwości tech­nicznych, stojących do jego dyspo­zycji. Lalki Zboromirskiego, poza chyba strażnikiem, nie są indywi­dualizowane. Chciałoby się powie­dzieć: znamy, znamy! - jak to się dzieje w jakiejś zabawie dziecięcej. Dekoracje są pomysłowe, ciekawe i oryginalne, ale w akcie I dla całej chyba widowni niezrozumiałe. Dziec­ko nie wie, czy oglądana scena jest wnętrzem chaty, czy też zwykłym... ekranem. Umowność dekoracji I ak­tu bardzo obniżyła wartość pracy włożonej w przygotowanie tła sce­nicznego.

Reżyseria "Anait" nie była łatwa. W sztuce jest wiele scen, których dopracowanie wymagało niemałej wiedzy, pracy i cierpliwości. Zarów­no z trudności inscenizacyjnych jak i reżyserskich M. Czerwiński wybr­nął ku zadowoleniu dziecięcej wi­downi, która o baśni "Anait" mówi z wielkim entuzjazmem. Ten entu­zjazm stanowi pochwałę pracy reży­sera, który nie szczędził czasu i trudu, by dzieciom naszego województwa dać naprawdę dobrą, dydaktyczną i ciekawie wystawioną bajkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji