Artykuły

Teatr Zanussiego

Zacznijmy od końca: bohaterowie sztuki Ariela {#au#2032}Dorfmana{/#} "Śmierć i dziew­czyna" Paulina i Gerardo schodzą ze sceny i siadają w pierwszym rzędzie na widowni. Trzeci z jej bohaterów, więzienny kat Pauliny, siedzi kilka rzędów dalej; z mroku teatralnej sali wydobywają ich punktowe reflektory. Roberto wstaje i kłania się Paulinie, która właśnie go zauważyła. Na rozbrzmiewają­cy kwartet Schuberta nakłada się przeraźliwy, wibrujący krzyk kobiety; trwa dłużej niż cichnąca muzyka, a nawet znacznie dłużej niż odmierzana w sekundach jego fizyczna słyszalność.

Ten krzyk rozlega się z widowni, nie ze sceny, i jest dokładnie tym zakoń­czeniem, którego nie znalazł Dorfman proponujący inscenizatorom swej sztuki, by opuszczali w finale jakieś monstrualne zwierciadło, w którym przejrzałaby się widownia; jakby nie był nim teatr i to od tak dawna, że być może tym, którzy zdają się dziś ignorować ten fakt, należy się już odrobina wyrozumiałości.

Sztuka Dorfmana od dwóch lat grana z sukcesem w Londynie i Nowym Jorku trafiła na scenę Teatru Nowego w Poznaniu w rok po dość niefortunnej prapremierze warszawskiej w reżyserii Jerzego Skolimowskiego i z Krysty­ną Jandą w roli Pauliny. Jest widocznie w konstrukcji i klimacie "Śmierci i dziewczyny" coś pociągającego, zwłaszcza dla ludzi filmu, skoro w Pozna­niu reżyserował tę sztukę Krzysztof Zanussi; było to jego dopiero drugie na krajowych scenach reżyserskie przedsięwzięcie, i to po szesnastoletniej przerwie, którą obok nakręconych w tym czasie filmów wypełniły teatralne i operowe spektakle realizowane w wielu europejskich stolicach. Wciąż jeszcze trudno być prorokiem we własnym kraju? Anegdota Dorfmana jest prosta: ofiara i oprawca; przypadkowe spotkanie po kilkunastu latach z nieodzowną dla pełni dramatycznego napięcia zamianą ról i towarzyszącą temu układowi problematyką moralną. Odwet? Zemsta? Przebaczenie? Za jaką cenę? Wyznania prawdy i okazania skruchy? Tylko? Sprawiedliwość ludzka jest ułomna, a racje jednostki kruche, gdy staje przeciw nim bezosobowa machina państwa, czasem nawet z demokratycz­nym przymiotnikiem. Pozostaje krzyk, który słyszymy w finale. Ową kruchość racji uosabia albo wręcz ucieleśnia Joanna Szczepkowska (Paulina) demonstrująca, na przekór temu wrażeniu, determinację i nieugię­tość w dążeniu do celu. Potrafi nam ją przekazać, narzucić partnerom; jest czujna i skupiona, wychwytuje w lot wszystkie fałsze obu mężczyzn - swego męża, prawnika, i swego niegdysiejszego kata, lekarza imieniem Roberto. Gerardo, mąż Pauliny, do przyrodzonej niejako chwiejności typowego intelektualisty dodaje wszystkie niezręczności mediatora obarczonego pań­stwową funkcją i starcza tego na postać wyraziście nijaką, a trudne zadanie przekonania nas do takiej interpretacji swej roli wypełnił bez reszty Janusz Andrzejewski. Rolę lekarza-oprawcy powierzył Krzysztof Zanussi Witoldowi Dębickiemu i był to wybór równie trafny, co dwa poprzednie, chociaż może najbardziej oczywisty, jeśli przyjąć, że podnoszenie wątpliwości co do jego winy było tylko zawodowym nawykiem pedantycznego prawnika. Ten godny siebie aktorski tercet spełnił, jak sądzę, większość, jeśli nie wszystkie z reżyserskich zamysłów, dzięki czemu oglądamy spektakl kla­rowny i precyzyjny, konsekwentnie skromny i kameralny, w czym spory udział ma takaż scenografia Ewy Starowieyskiej. Teatr Zanussiego, podo­bnie jak dzieła filmowe tego reżysera, wciąż jeszcze apeluje do naszej, widzów, zdolności myślenia i wbrew powątpiewaniom sceptyków znajduje nadal swoją publiczność. Z pewnością znalazł ją w Poznaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji