Artykuły

Preparaty, czyli nuda zamiast buntu

"Bydło" Szczepana Orłowskiego w reż. Jacka Poniedziałka w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej.

"Bydło" Szczepana Orłowskiego w reżyserii Jacka Poniedziałka miało być nowym otwarciem Studia. Nie wyszło, bowiem na scenie pozostała jedynie minoderia autora oraz obnażający ją boleśnie chaos

Gdybym zobaczył w Studio to, co w przedpremierowych wywiadach anonsował Jacek Poniedziałek, na koniec roku mielibyśmy w Warszawie wydarzenie. Znakomity aktor i odważnie szukający reżyser mówił bowiem, że odczytał w "Bydle" akt buntu spisany językiem wściekłego, ale błyskotliwego dzieciaka. Uwiódł go w tekście brak pokory dla tradycji, zaintrygowało zlekceważenie formalnych wymogów gatunku. Można się było spodziewać, że "Bydło" okaże się prawdziwą petardą, która odmieni Studio w obecnym jego wciąż przejściowym okresie. Tym bardziej że Poniedziałek spotkał się z Orłowskim, gdy ten współpracował z Krzysztofem Warlikowskim przy budowaniu dramaturgii "Kabaretu warszawskiego" oraz "Francuzów" w Nowym Teatrze.

Niechby wpływ Warlikowskiego był nawet zbyt widoczny w "Bydle", zapewne całość nie raziłaby aż tak bardzo wewnętrznym chaosem. Tymczasem dramat w wersji pokazanej na scenie Teatru Studio sam się ośmiesza, tak bardzo chce być wywrotowy i obrazoburczy. Tyle że w gruncie rzeczy tonie w pozbawionej kulminacji nudzie, bowiem na scenie nie ma prawdziwych ludzi. W zamian mamy niezdolne do uczuć kawały mięsa. Nie byłoby to jeszcze niczym, co sztuce odbiera rację istnienia, gdyby Orłowskiemu wraz z Poniedziałkiem udało się sprawić, że tak prowadzona historia choć na chwilę przykuwa uwagę. Tego w spektaklu nie ma. Są celebracje słów, rozproszone światła, wszechobecne filmy. I tylko nie ma bohaterów, nawet namiastki konfliktu między nimi. Wszystko dzieje się gdzieś obok.

Mamy tu ślady eksperymentów medycznych, które zmieniają ludzi w preparaty, mamy parę (Dominika Biernat i Piotr Żurawski) przypominającą bladą kopię bohaterów "Funny Cames" Michaela Hanekego. Wydaje się, że aktorom, nawet tak znakomitym jak Monika Krzywkowska i Krzysztof Dracz, zabrakło informacji, kogo właściwie grają. Dlatego z ich szczątków ról zostają w pamięci jedynie wciąż ten sam monotonny głos oraz charakteryzacja. Paradoksalnie lepiej wypadają wykonawcy mniej doświadczeni, jak Karolina Piechota i Maciej Nawrocki, bo im udaje się niekiedy przebić ze swoją naturalnością przez magmę zapisanych przez Szczepana Orłowskiego słów.

Nie wróżę "Bydłu" długiego żywota. Na manifest nowego teatru się nie nadaje, zbyt mało w nim jawnie wywrotowej siły, by można mu było przypiąć łatkę spektaklu kultowego, choć niedocenionego przez takich jak ja krytyków. Sam pomysł, by podpalić lont pod oczekiwaniami widzów, nie był zły, ale zabrakło i lontu, i zapałek. Dziwią mnie ostatnie produkcje warszawskiego Teatru Studio. "Jaskinia" Arkadiusza Tworusa przerabiała motywy z Dostojewskiego i Bergmana w nic nieznaczący słowo-tok. Szkoda w niej było przede wszystkim rzadko pojawiającej się na scenie Ewy Błaszczyk. Poniedziałek z Orłowskim jeszcze ją przebili. Mimo to bardzo czekam na "Berlin Alexanderplatz" w reżyserii Natalii Korczakowskiej. I nie powiem złośliwie, że teraz może być tylko lepiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji