Artykuły

Poeta zamordowany

Nie wierząc własnym uszom i oczom wybrałam się na to przedstawienie dwukrotnie. Bo oto teatr w notatce informacyj­nej zapowiadał: "W spektaklu tym, zestrojonym z refleksyjnością i wizyjnością wielkiej poezji Ba­czyńskiego, pełnym przejmujących tonów niedawnych doświadczeń na­szej historii, w spektaklu, w którym patos miesza się z liryką - a powa­ga w odczuwaniu i rozumieniu świa­ta łączy się nierozdzielnie z wrażli­wością na meandry i subtelności ludzkiego losu...". Teatr pisał. A w rzeczywistości? Co innego słyszę, co innego wi­dzę. Na przepastnej, zszarzałej sce­nie snują się postaci jak ze złego snu, recytując mało przekonywająco kilka wierszy ułożonych dlaczegóż w kształt tego, czym Baczyński nie był. Intencjonalność czytelna aż nadto, teksty nagięte do tezy, Ba­czyński nieprawdziwy. Ale nic to, bo każdy ma prawo przeczytać Poetę tak, jak mu dyktuje serce. Sęk w tym, czy rozu­mie co czyta. Otóż nic a nic. Szuka więc uspra­wiedliwienia w sztafażu teatralnym. Waldemar Krygier, obdarzony wyo­braźnią spekulującą, powtarza zew­nętrzne chwyty, stosowane w teatrze przy różnych okazjach. Muza? Niech będzie muza, najlepiej w ża­łobie. Polska? Niech będzie polonez. Teatr? Najchętniej wspomnienie po Hanuszkiewiczu, niech się pokaże baletnica... No, a żeby było swojsko, niech z zachrypniętych głośników idzie kościelna pieśń "Serdeczna Matko" wpisana obok innych jako utwór własny autora muzyki do przedstawienia. Krygier pożyczył wszystko, co po­trafił. Widz pyta: o co tu chodzi? Bo efekt jest taki, jak w opowiadaniu o miłości niemożliwej u Apollinaire'a, z którego tytuł aż się sam pro­sił do tej recenzji. Znacie? Znamy. No to posłuchajcie.

"Na morskim kamieniu mieszka­ła pewna piękna i mądra ostryga. Nie marzyła o miłości, lecz w pogodne dni błogo wygrzewała się w słońcu. Pewien śledź zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Rozmiłowany do szaleństwa, nie śmiał, jednak wyznać jej swojej miłości. Któregoś letniego dnia ostryga drzemała szczęśliwie i spokojnie. Przyczajony za skałą śledź długo się w nią wpatrywał, lecz nagle ogarnęło go tak przemożne pragnienie, by ucałować ukochaną, że nie mógł się temu oprzeć. Rzuca się więc w jednej chwili między jej rozchylone muszle - ona zaś, zaskoczona, zamyka je gwałtownie - odcinając głowę nieszczęśnikowi, którego bezgłowy zewłok, zdany na łaskę losu, pływa po oceanie".

W "Dramatycznym" stało się dokładnie tak właśnie. I nie byłoby o czym mówić, pomyłki artystyczne zdarzają się przecież. (Chociaż dziwne, że na tę właśnie pozwolił wytrawny dyrektor, J. P. Gawlik, któremu z reguły udawało się oddzielić ziarno od plewy...). Ale są dwie sprawy podstawowe. Pierwsza to łatwość, z jaką na taki spektakl przyprowadza się szkolną publiczność, bo to - wiadomo - Baczyński, lektura... Straty spowodowanej takim "wychowaniem przez sztukę" bywają nieodwracalne. Druga sprawa to artystyczna kondycja Teatru Dramatycznego, której czas by się przyjrzeć bliżej. "Dramatyczny" - co nie jest tajemnicą - przeżywa powtórny kryzys. Idzie tylko o to, aby kosztów tej sytuacji nie ponosił widz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji