Artykuły

Komuna tańczy i śpiewa

"Komuna Paryska" Agnieszki Jakimiak i Weroniki Szczawińskiej w reż. Weroniki Szczawińskiej w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Jarosław Jakubowski w Tygodniku Bydgoskim.

"Komuna Paryska" w reżyserii Weroniki Szczawińskiej to kolejny dowód na to, że Teatr Polski w Bydgoszczy nie ma zamiaru stać się forum spotkania ludzi o różnych poglądach. Konsekwentnie buduje za to swoją pozycję przyczółku lewicy obyczajowej.

Najnowsza premiera sceny dowodzonej przez duet Paweł Wodziński (dyrektor) - Bartosz Frąckowiak (zastępca dyrektora), to spektakl-koncert napisany przez Agnieszkę Jakimiak i Weronikę Szczawińską i wyreżyserowany przez drugą z pań. Otrzymujemy nieco ponad godzinne widowisko, które nie jest i nie chce być opowieścią o tym, czym była Komuna Paryska. Jest to raczej luźna wariacja na temat wydarzeń z 1871 roku, a przede wszystkim - wyraz poglądów politycznych twórców spektaklu.

Na scenie widzimy grupę pstrokato odzianych indywiduów, trochę podobnych do postaci z "Opery za trzy grosze" Bertolta Brechta. "Cześć Bydgoszcz!" - aktor zaczyna widowisko niczym gwiazda rocka. Pierwszy kuplet dotyczy Gustava Courbeta, malarza, jednego z przywódców Komuny. Obrzuca się go najgorszymi słowami, może dlatego, że sprzeciwiał się zniszczeniu Kolumny Vendome (uznanej przez komunardów za symbol despotyzmu) oraz zdemolowaniu Luwru. Dalej jest na przemian lirycznie bądź brutalnie. Uwagę swoim występem zwraca Alicja Mozga, może dlatego że nad resztą zespołu góruje przygotowaniem wokalnym.

Pośród pląsających muzykantów na scenie tylko dwaj to zawodowcy, pozostali grają na swoich instrumentach "trochę lepiej lub trochę gorzej". Wspólne, demokratyczne tworzenie spektaklu ma w zamyśle jego autorów oddawać ducha Komuny, która bywa przedstawiana jako ostatnia rewolucja romantyczna.

Dość ciekawie wypada wątek Komuny jako zespołu muzycznego, który po upadku rewolty rozpada się, a jego członkowie opowiadają w sekwencjach jak z filmu dokumentalnego o swoich dalszych losach. Ktoś dołączył do zespołu Jimiego Hendriksa, kto inny grał z Bobem Marley'em, ktoś jeszcze załapał się na rewoltę studencką roku 1968. Szkoda tylko, że nagrania są tak fatalnej jakości technicznej i dużej części wypowiedzi po prostu nie słychać.

A to, co słychać, część widzów pobudza do entuzjastycznych okrzyków, u innych z kolei wywołuje zażenowanie. Po pierwsze, narodowość to coś, z czym należy zerwać, a w każdym razie nie należy się przyznawać, krótko mówiąc - obciach i żenada. Po drugie, kościół to taka "błyszcząca szopa, w której zamknięto stracha na wróble". Wypowiada to jeden z muzyków, a ponieważ nie rozwinął tematu, należy domniemywać, że chodziło po prostu o słowne okazanie lekceważenia Kościołowi jako takiemu. Po trzecie wreszcie, religia to prywatna sprawa.

Z antyklerykalizmem spektaklu można się zgadzać lub nie, warto jednak zadać pytanie, dlaczego nie zadano sobie trudu pogłębienia tematu, dlaczego nie podjęto próby wskazania genezy Komuny Paryskiej. Można by wówczas spostrzec na przykład, że była ona odpryskiem konfliktu między dwoma państwami narodowymi - Francją i Prusami. Albo że otworzył drogę do sekularyzacji społeczeństwa francuskiego, co w rezultacie doprowadziło do ekspansji islamu. To oczywiście moje dywagacje na temat tego, czym mógł być ten spektakl. Zamiast tego mamy publicystyczne odniesienie do krajowej rzeczywistości. Komunardami są artyści gnębieni przez opresyjną władzę państwa i kleru. Artyści wymierzają w nią spektakl będący dziełem wspólnym, które - poprzez udział zawodowych muzyków i muzycznych dyletantów - chce być czymś w rodzaju kontrolowanej anarchii. W przeciwieństwie do twórców spektaklu "Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy" tym razem widzom nie każe się wychodzić z transparentami na ulicę. Nadmuchiwana kolumna Vendome tańczy nam przed nosem i chyba trochę kpi sobie z wszelkich rewolucji. Pytanie, na ile jest to efekt zamierzony.

Nie ulega natomiast wątpliwości, że teatr Wodzińskiego i Frąckowiaka konsekwentnie buduje swój wizerunek sceny dla dość wąskiej, radykalnie lewicowej publiczności. Jeśli jest "przestrzenią dyskusji ważnych kwestii społecznych i politycznych" (cytat z tekstu programowego), to kreowaną przez jeden punkt widzenia. Jeśli "sztuka jest przestrzenią negocjacji różnic, pokazywania alternatyw (a przynajmniej podejmowania prób ich tworzenia), otwierania nowych perspektyw oraz zmiany punktów widzenia", to ta sztuka jak dotąd udaje się Teatrowi Polskiemu w niewielkim stopniu albo wcale.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji