Dzieci na widowni
W piątek, 23 bm., wybrałem się do Teatru Dramatycznego na spektakl sztuki Antoniego Słonimskiego "Bezdomny lekarz". Sztuka interesująca, dowcipna, dobrze zagrana (świetna rola Jaremy Stępowskiego!). Wszystko byłoby ładnie i pięknie, miałbym wiele powodów do zadowolenia, gdyby nie ... dzieci.
Otóż na widowni znalazło się sporo dzieci w wieku przedszkolnym lub uczniów pierwszych klas szkoły podstawowej. Akcja sztukl - rzecz prosta - nie interesowała ich, rozmawiały bez przerwy i kręciły się, namawiały rodziców do opuszczenia teatru, jak nie chciało im się siusiu, to miały ochotę na cukierka itp. itd. Z kolei rodzice uspokajali dzieci, strofowali je, co niecierpliwsi doraźnie klapsami wymierzali im sprawiedliwość. Miałem to wszystko możność odczuć na własnej - że tak przenośnie powiem - skórze, jako że bezpośrednio za mną - w trzecim rzędzie - siedziała mamusia z trojgiem takich rozkosznych brzdąców, z których najstarsze (!) mogło być słuchaczem drugiej, no - powiedzmy - trzeciej klasy szkoły podstawowej. W sumie - tak na oko, ostrożnie szacując - dzieci takich było w teatrze co najmniej pięćdziesiąt! Rezultat był taki, że na dobrą sprawą powinienem zwrócić się do dyrekcji Teatru Dramatycznego z prośbą o zwrot pieniędzy wydanych na bilety, a także pokrycie wydatków na relanium, którym po spektaklu zmuszony byłem uspokajać nerwy.
A że może być inaczej - przekonałem się już następnego dnia, kiedy wybrałem się do Teatru "Kwadrat" na przedstawienie komedii Pierre'a Chestnota "Czarujący łajdak". I tutaj znaleźli się "czuli i troskliwi" rodzice, którzy chcieli wprowadzić na salę swoje nieletnie pociechy. Panie bileterki uprzejmie, lecz stanowczo, udaremniały te próby i nie wpuszczały dzieci. Nie pomagały prośby, błagania a nawet groźby (!) rozżalonych tatusiów i mamuś... Dzięki temu wraz z innymi widzami mogłem bez przeszkód obejrzeć i oklaskiwać znakomity spektakl.