Artykuły

"Świętoszek" niedokończony

"Świętoszek" Moliera w reż. Pawła Szkotaka w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Maja Ignasiak w Tygodniku Miasto.

Niedokończenie samo w sobie bywa zaletą. Zastosowane świadomie, podnosi atrakcyjność przekazów w oryginale nazbyt oczywistych. Sami autorzy także stosują je, by bardziej zaintrygować widza. W przypadku najnowszej inscenizacji Molierowskiego "Świętoszka" niedokończenie ma niestety inny wymiar. Nie brak w niej scen, wątków i postaci pozostawiających wrażenie, jak gdyby reżyserowi zwyczajnie zabrakło czasu. Lub pomysłu.

Co więcej, wygląda na to, że reżyser zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego postanowił na wstępie widza rozśmieszyć. Wiadomo, że widz, wprawiony w dobry nastrój (wszystko jedno, za pomocą jakiej używki) zniesie więcej i jeszcze się uśmiechnie. A, że w teatrze używać używek materialnych nie uchodzi, zaordynował kabaret. Oparty na grepsie pewnym, po wielokroć sprawdzonym choćby w memach. Bo przecież wzrost prezesa partii obecnie rządzącej musi wzbudzać śmiech i koniec. A kiedy prezes wspina się na krzesło po nodze i spada, to już tylko boki zrywać i obicie z foteli.

Zaczyna się zatem od prezesa w koronie. Przed nim klęka, mnąc w rękach perukę, Wojciech Rogowski, który za chwilę wcieli się w rolę Orgona. Prosi, jak onegdaj Molier króla Francji, o zgodę na wystawienie sztuki. Scena ładna, klarowna, a zabieg reżysera w pewnym sensie rewolucyjny, bo prezes nie pociąga za sznurki, lecz sam jest marionetką. Marionetką w najwyższym stopniu profesjonalnie wykonaną i animowaną. Tak się akurat korzystnie złożyło, że aktor, pierwotnie obsadzony w roli Walerego, zrezygnował z niej. Teatr w zastępstwie przyjął młodego lalkarza, Michała Karwowskiego. A ten pokazał, co prawda tylko w epizodzie, ile może zdziałać dobrze prowadzona lalka.

Zgoda jest, bo prezes swym charakterystycznym gestem uniósł dłoń. Można grać.

Orgon, gdyby nie barokowa peruka, byłby wizualnie po prostu panem z teczką. Pan z teczką z jakichś powodów przyjął pod dach żebraka. Z jakich? Tu Molier pozostawia szerokie pole do domysłów. Może powody kryją się za styropianowym modelem sejmu, wyjętym przez Orgona z teczki i ustawionym na stole w pierwszeństwie przed talerzem z kolacją? Może żebrak ma na Orgona jakieś polityczne haki? Nie wiadomo. Wiadomo jedynie, że pomoc żebrakowi nie ograniczyła się do, jak to zwykle bywa, rzucenia mu derki na grzbiet i kawałka chleba. Ten żebrak ma swój pokój, a w nim klęcznik i wygodne łóżko. Jada zgoła nie postnie, za to regularnie.

W domu Orgona panuje rozpasanie. To ktoś naśmieci, to błyśnie gołym udem, to stół przewróci. Do tego jeszcze głośna muzyka i zmysłowe, czerwone światło ze wszystkich zakamarków. Zgroza. Tu wielkie brawa dla Małgorzaty Wiercioch w roli pani Pernelle. Sękata babcia wyrzeka oczywiście na wszystkich z wyjątkiem żebraka, wyniesionego nagle na średni szczebel społecznej drabiny. Tego, podobnie jak Orgon, bezkrytycznie wielbi i stawia za wzór. Znamy postać, co, postawiwszy 40 lat temu na stoliku przy łóżku portret bohatera/przywódcy/cierpiętnika za sprawę, wzdycha do niego do dziś? Znamy.

W przypadku pani Pernelle sprawa jest prosta: były żebrak manifestuje pobożność, więc jest godzien jej podziwu. Orgon odnosi się do niego zupełnie inaczej. To nie pobożniś z piedestału, lecz, jak wynika z zapalczywej narracji pana domu, ktoś o niespotykanej wprost charyzmie. Świetny koleś, godzien najlepszego jedzenia, takiegoż napitku i ręki jedynej córki Orgona na dokładkę. Jak w to uwierzyć, patrząc na świętoszka? Leszek Andrzej Czerwiński od pierwszej sceny kreuje postać odrażającą jak wąż, zwinny i śliski. A przy tym mówi trzynastozgłoskowcem (w przekładzie Kazimierza Zalewskiego), jakby posługiwał się nim na co dzień.

Bardzo dobre są obie sceny Leszka Andrzeja Czerwińskiego z Żanettą Gruszczyńską - Ogonowską, która razem z Wojciechem Rogowskim wróciła po latach do ról małżeństwa Orgonów w "Świętoszku". Szczególnie pierwsza z nich, w której aktorka zrzuca szpilki ze zmęczonych nóg, z gestem znużenia ściąga perukę Co z tego, kiedy sceny te są jakby w oderwaniu od reszty? Reszta to klasyk. Syn Orgona nie może uwierzyć, że ojciec dał się omotać, więc rad by świętoszkowi przyłożyć. Nie przykłada jednak, choć przy każdym wejściu na scenę trzyma patelnię (kucharz się rozchorował czy co?).

Córka Orgona chowa się we własny świat, zaznaczony przez reżysera słuchawkami, które na przemian nakłada na uszy i zdejmuje. Rysowania tej postaci reżyser poniechał chyba najprędzej. Wręcz jakby zapomniał o Annie Podgórzak, ledwie kilka miesięcy wcześniej przyjętej do zespołu aktorskiego BTD. Druga z młodych aktorek, również grająca tu dopiero w drugiej sztuce Żanetta Kurcewiczówna, nie dała się skrzywdzić w podobny sposób. Jej Doryna, mimo antykostiumu (długi kucharski fartuch na tzw. małej czarnej) jest dokładnie tak pyskata i temperamentna, jak Molier napisał. Do pełni szczęścia brakuje tylko zachowania rytmu trzynastozgłoskowca, a ten aktorka kaleczy wprost karczemnie.

Pomijając współczesne stroje (ten Doryny chyba najbardziej nietrafiony), nie pomaga również scenografia autorstwa Mariusza Napierały. Jest tak oszczędna, że sprawia wrażenie, jakby jej części na czas nie dowieźli. "Gra" głównie współczesny czerwony dywan, kanapa i stolik rokoko oraz czworo białych plastikowych drzwi, wyjętych jakby ze szpitala czy przychodni. Dopiero na koniec, wraz z prawdziwym obliczem świętoszka, objawia się i prawdziwe oblicze jego izby. Pewien istotny element wprawia w pomieszanie nawet nieugiętą panią Pernelle. Widząc go, już nawet ona nie wie, komu wierzyć? I to jest właśnie dramat ludzi współczesnych. Pewnie mieli go również współcześni Molierowi, choć nie byli zalewani codziennie setkami newsów rozmaitego autoramentu

Paweł Szkotak zrobił historyjkę. Paweł Szkotak dorobił do historyjki piosenki, bo część partii tekstu aktorzy śpiewają. Piosenki skomponowane przez Krzysztofa Nowikowa są ciekawe, bo współczesną melodykę i instrumentarium zasila klawesyn. Paweł Szkotak przed premierą powiedział, że od lat chciał wyreżyserować "Świętoszka", a pragnienie to zintensyfikowały w nim ostatnie lata w polskiej polityce. Wiedząc o tej intencji, znając długą listę artystycznych dokonań i splendorów Pawła Szkotaka oraz pamiętając, jak uniwersalne przesłanie niesie ze sobą sama treść "Świętoszka", można było spodziewać się wydarzenia, które co najmniej wstrząśnie koszalińskim teatrem. Wstrząśnięcie jednakowoż nie nastąpiło. Premierowa publiczność nawet nie wstała z miejsc, co bynajmniej nie jest normą w BTD.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji