Artykuły

Czy dyrektorka kaliskiego teatru "musi odejść"?

Urząd Marszałkowski w Poznaniu ogłosił konkurs na stanowisko dyrektora Teatru im. W. Bogusławskiego. Jako argumenty Departament Kultury podaje m.in. skonfliktowanie pracowników przez obecną dyrektor oraz spadek liczby widzów. Poprosiliśmy wywołaną do tablicy Magdę Grudzińską o ustosunkowanie się do tych zarzutów - pisze Katarzyna Górcewicz w Życiu Kalisza.

Czy spodziewała się Pani, że konkurs zostanie ogłoszony?

- Nie do końca, choć po ostatnich rozmowach w Departamencie Kultury może powinnam. Moje ostatnie spotkanie z panem marszałkiem Markiem Woźniakiem odbyło się wiosną ub.r. Podczas niego pan marszałek powiedział, że jest zadowolony z mojej pracy i że prawdopodobnie mój kontrakt zostanie przedłużony. Natomiast o tym, że jednak ogłoszony zostanie konkurs, dowiedziałam się na początku stycznia, kiedy pan dyrektor Mazurkiewicz wręczył mi pismo od pana marszałka.

Jaka była argumentacja?

- W piśmie nie było żadnej argumentacji.

W mediach jednak się pojawiła.

- Byłam zdziwiona przede wszystkim wypowiedziami pana dyrektora Mazurkiewicza, że rzekomo wywołuję konflikty w zespole, że współpraca ze mną jest trudna. Wiedziałam już wcześniej, że nie podobały mu się moje decyzje repertuarowe. Zaskoczyło mnie jednak, że pan dyrektor tak lekko rzuca oskarżenia o wywoływanie konfliktów, a przecież skoro dochodziły do niego takie informacje, to powinien w jakiś sposób zareagować wcześniej, poprosić mnie o wyjaśnienie, porozmawiać, ewentualnie zaproponować mediacje, a tu nic takiego się nie wydarzyło.

Taka sytuacja ma miejsce w jednym z urzędów ościennej gminy, gdzie wkroczyła Państwowa Inspekcja Pracy. Czy w teatrze jakiekolwiek instytucje ingerowały?

- Nie. Nigdy nie było nawet jakichkolwiek sporów ze związkami zawodowymi, nie wpływały do mnie skargi. Jeżeli coś się dzieje nie tak i współpraca z dyrektorem jest utrudniona, to podejmuje się rozmowy, jest po nich "ślad w papierach", kolokwialnie mówiąc. Potem sporządza się protokół rozbieżności, można wejść nawet w spór zbiorowy, są to konkretne procedury, które się stosuje w momencie, kiedy załoga nie może się dogadać z dyrektorem. Tutaj nie mamy takiej sytuacji.

Zaczęła Pani kierować dość zgranym zespołem. W jaki sposób próbowała Pani nawiązać z aktorami i pracownikami nić porozumienia?

- Wprowadziłam m.in. zwyczaj spotkań kwartalnych. Raz na kwartał proszę cały zespół teatru na spotkanie, na którym mówię o tym, co się wydarzyło, co w ciągu najbliższych trzech miesięcy się wydarzy, jakie są kolejne plany. To jest też czas na rozmowy, zadawanie pytań itd. Wynika to z szacunku dla zespołu. Zależy mi na tym, by każdy czuł się partnerem, by każdy był dobrze poinformowany o tym, co robimy. Wielokrotnie powtarzałam, że do mnie można zawsze przyjść, nigdy nikomu nie odmówię spotkania. Od tego zresztą zaczęłam pracę tutaj, od indywidualnego spotkania z każdym pracownikiem. Taka rozmowa miała mi ułatwić poznanie wszystkich i danie do zrozumienia, że każdy jest dla mnie ważny. Jeśli chodzi o zespół aktorski, to obiecałam, że każdy dostanie przynajmniej jedną nową rolę w sezonie. Każdy dostał szansę, mógł się wykazać.

Ilu pracowników liczy teatr?

- Etatów mamy 69.

Jaki staż pracy mają te osoby?

- Średniej nigdy nie liczyłam, ale jeśli chodzi o zespół aktorski, to w momencie objęcia przeze mnie dyrekcji aktorka, która była najkrócej w zespole, pracowała tu już 7 lat.

Drugi postawiony Pani zarzut to nietrafiony repertuar.

- Częścią mojego kontraktu była koncepcja, którą wygrałam konkurs. Staram się ją realizować, co tak naprawdę było moim obowiązkiem. Zaproponowałam repertuar, który w moim przekonaniu był ciekawy, różnorodny i dający możliwości zarówno na dotarcie do różnych grup odbiorców, jak i na rozwój zespołu aktorskiego, bo na tym mi również bardzo zależało. Ten repertuar, co trzeba też powiedzieć, jest tworzony we współpracy z reżyserami, których zapraszam. Starałyśmy się z kierowniczką artystyczną, Weroniką Szczawińską, wybierać takich reżyserów czy reżyserki, co do których wiedziałyśmy, że dobrze pracują z zespołem aktorskim. To była część naszej koncepcji, czyli inwestowanie w zespół. Zapraszałyśmy takich twórców, co do których byłyśmy przekonane, że będą z szacunkiem traktować zespół, że będą traktować pracę w Kaliszu jako coś tak samo ważnego, jak praca w większym mieście.

Czy zmiany w repertuarze przyniosły jakieś namacalne korzyści? Bo słyszeliśmy tylko o tym, że zmniejszyła się liczba widzów.

- Nawet na to można patrzeć dwutorowo. Bo granych jest mniej fars, nie gramy ich również na tzw. porankach dla szkół. Uważam, że w ramach wizyty w teatrze musimy też młodzież edukować, to jest misja publicznej instytucji kultury. Jeżeli uczniowie w ramach lekcji przychodzą do teatru, to musi to być połączone z lekcją teatralną, rozmową o tym, co zobaczyli. Farsa jest tylko i wyłącznie rozrywką, ciężko się w niej dopatrzeć waloru edukacyjnego. Wprowadziłam stanowisko współpracującego pedagoga teatru, który prowadzi warsztaty dla grup zorganizowanych i przygotowuje scenariusze lekcji na temat danego spektaklu, z których mogą korzystać nauczyciele. Zaczęliśmy również ostatnio coraz ściślej współpracować z Ośrodkiem Doskonalenia Nauczycieli.

Jakie to ma dać Pani zdaniem efekty?

- Długofalowe. To nie jest tak, że ja się nie przejmuję liczbą osób na widowni, że mnie to nie interesuje. Cały czas staram się, żeby tych widzów jak najwięcej przyciągnąć. Tylko pozostaje pytanie: jakimi sposobami? Nie chcę tego robić za pomocą fars, bo jest to według mnie nieuczciwe, to nie jest misja instytucji publicznej. Moją receptą są działania długofalowe, szukanie nowych grup, otwieranie się coraz bardziej. Przykładem jest projekt, z którego jestem bardzo dumna, a mianowicie "Zobacz, usłysz, poczuj teatr", dotyczący udostępniania naszych spektakli osobom niesłyszącym i niewidzącym. Wyszło to fantastycznie, pojawiło się sporo osób z niepełnosprawnościami wzroku i słuchu, było to dla mnie wielkie przeżycie, że otworzyliśmy dla nich teatr. Niektórzy przyznali, że nie byli tutaj 40 lat. Teraz chcemy to kontynuować. I ciągle analizujemy, co jeszcze możemy zrobić.

Czy uważa Pani, że te zmiany spodobały się kaliskiej publiczności?

- Przez te lata poznawałam publiczność i wydaje mi się, że repertuar, który zaproponowałam na ten właśnie sezon, pokazuje pewną drogę, którą wspólnie z widzami przeszłam. Uwzględniałam postulaty i obserwacje. Pierwszy spektakl, czyli "Tragedia Coriolanusa", przygotowany został z myślą o widzach szukających bardziej tradycyjnego teatru. Następna propozycja, czyli "Najgorszy człowiek na świecie", został okrzyknięty jednym z najlepszych spektakli roku w Polsce, a jednocześnie podoba się również kaliskiej publiczności, na wszystkich przedstawieniach mieliśmy nadkomplet. Mamy z tym spektaklem już teraz zaproszenia na dwa ważne festiwale, w tym na Warszawskie Spotkania Teatralne, tak więc twierdzenie, że nasze działania są zupełnie nietrafione, mija się z prawdą.

Co z propozycjami dla dzieci? Mamy sygnały od czytelników, że spektakli dla najmłodszych jest za mało.

- Mamy teraz propozycję dla rodziców z dziećmi, czyli nadchodzącą premierę "O dziewczynce, która podeptała chleb". Mamy "NIEBO-skłon", skierowany do maluszków od 6. miesiąca życia. Jest"Diabełek Pawełek", którego dzieci pokochały i który jest też naszym hitem frekwencyjnym. Graliśmy go już 73 razy i obejrzało go w sumie już ponad 16,5 tys. widzów. Jest skierowany do starszych dzieci spektakl "Siostra i cień". Chcemy traktować najmłodszych odbiorców z taką samą uwagą jak dorosłych i oferować im atrakcyjne, ale i artystycznie istotne spektakle, mówiące o sprawach dla nich ważnych i bliskich, dzięki którym "zarazimy" ich teatrem.

Jakie są Pani plany na kolejne lata, jeśli zostanie Pani ponownie wybrana na dyrektora "Bogusławskiego"?

- Na pewno wprowadzimy małe zmiany, zmodyfikujemy repertuar tak, by jeszcze większa liczba osób czuła, że jest on skierowany do nich. Zmiany w teatrze robi się powoli, ale chcemy je wprowadzać po to, by nikt nie zarzucił nam, że jesteśmy zbyt jednorodni jak najedyny teatr w mieście.

Nadal trzyma się jednak Pani stwierdzenia, że liczby nie są najważniejsze?

- Moim marzeniem jest jak największa widownia, ale cyferki nie mogą być dla instytucji publicznej najważniejsze. Najważniejsze jest to, co się kryje za tymi cyferkami. Bardzo mi się spodobała wypowiedź jednego z uczestników ostatniego Kongresu Kultury: "Władza myli kulturę z rozrywką. Zadaniem władzy nie jest zabawianie ludności, ale dbanie o edukację i dostęp do niej".

PS Już po przeprowadzeniu wywiadu do naszej redakcji zadzwonili kaliscy teatromani, oburzeni tyni, że spotkania z nimi odmówił dyrektor Departamentu Kultury. Twierdzą również, że znają nazwisko osoby, która na stanowisku ma zastąpić dyrektor Grudzińską.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji