Artykuły

Idealista w szkolnym i cywilizacyjnym ZOO

"Belfer!" Jean-Pierre'a Dopagne'a w reż. Michała Kwiecińskiego ze Studio Metropolis gościnnie w Teatrze Mazowieckim w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Was.

Kameralna scena Teatru Mazowieckiego w Mazowieckim Instytucie Kultury to idealna przestrzeń do długich, wciągających monologów, wygłaszanych z artyzmem i wirtuozerią. Potwierdza to przedstawienie "Belfer" w znakomitym wykonaniu Wojciecha Pszoniaka. Oto przed oczami widzów rozgrywa się komedia z tragedią w tle, oparta na porównaniu klasy szkolnej do teatru, nauczycieli do aktorów, uczniów do widzów. Belgijski pisarz, Jean Pierre Dopagne, który przez piętnaście lat pracował w szkole jako nauczyciel języka francuskiego, dostrzega sporo podobieństw między tymi pozornie odległymi rzeczywistościami. W monodramie "Belfer" opowiada o relacjach łączących nauczyciela literatury z nauczaną przez niego licealną młodzieżą, ukazuje wiele ukrytych znaczeń, gdyż szkoła to miniatura współczesnego świata, społeczeństwa, w którym jedne wartości umierają, a inne wysuwają się na plan pierwszy. "W sztuce Jeana-Pierre'a Dopagne'a dostrzegłem tragedię człowieka, który chciał ofiarować swoim uczniom coś, co uważa za najpiękniejsze, a czego oni nie potrafią przyjąć. Zobaczyłem człowieka wrażliwego, postawionego wobec wszechogarniającego nas chamstwa, człowieka, który próbuje wytrzymać ten napór, ale mu się nie udaje. Człowieka, który cierpi" - mówi Wojciech Pszoniak, od wielu lat prezentujący z niezmiennym powodzeniem swój mistrzowski monolog.

Pełen ideałów młody nauczyciel, wielbiciel Moliera, Szekspira, rozmiłowany w teatrze i literaturze, rozpoczyna pracę w szkole dla trudnej młodzieży. Na co dzień zmaga się z ignorancją i całkowitym brakiem zainteresowania ze strony nauczanej klasy, obserwuje, jak pozostali belfrowie z trudem radzą sobie z misją, którą jest "niesienie kaganka oświaty". Najczęściej ulegają oni frustracji, nie wytrzymują psychicznego napięcia i szybko się wypalają. W końcu i w nim samym coś pęka. Pewnego dnia wchodzi do klasy, otwiera torbę, wyjmuje broń i... Co się dalej stało i jak potoczyły się losy znawcy poezji, inteligentnego, wrażliwego belfra-zbrodniarza, warto wysłuchać z ust Wojciecha Pszoniaka. Aktor snuje swą opowieść tak doskonale, iż słucha się go z otwartymi ustami. Co ciekawe, mimo że jego bohater dopuścił się straszliwego przestępstwa, ma więcej obrońców niż oskarżycieli.

W padających ze sceny bulwersujących stwierdzeniach i przemyśleniach jest mnóstwo gorzkiej prawdy. Trafność spostrzeżeń i doskonały zmysł obserwacji autora pozwala dostrzec ślepy zaułek, w który zagnała nas idea powszechnej, przymusowej edukacji. "Szkoła to babysitting na wielką skalę" - mówi aktor. "Uczniowie to zwierzęta". W dodatku kierujące się instynktem. Oburzające? Przypomnijmy sobie wydarzenia w toruńskiej szkole, a także inne szeroko komentowane przypadki znęcania się nad nauczycielem. To już nie są zwykłe wybryki, błędy młodości, z których się wyrasta. Bohater komentuje zarówno zachowania uczniów, jak i nauczycieli, płynnie przechodzi do refleksji na temat aktorstwa - zawód jak każdy inny, nie doszukujmy się w nim zbyt wiele. A widzowie? Kim są, za co płacą? Jest w tym spektaklu niemało prowokacji, kontrowersyjnych elementów, a opis zwykłej szkolnej rzeczywistości - lekcji, misji mentora, przewodnika i pedagoga - kończy się "mówieniem w próżnię", zaczyna nabierać głębszego sensu. Refleksja wykracza poza szkolne podwórko, ociera się o kryzys europejskiej cywilizacji, z jej wartościami i osiągnięciami. Przerażająco smutne i tragiczne.

Wojciech Pszoniak staje przed publicznością, zdejmuje i wiesza na wieszaku płaszcz oraz kapelusz. Spokojnie wodzi spojrzeniem po twarzach widzów. I już nad nimi panuje. Wchodząc w rolę belfra, traktuje widzów jak uczniów - z pobłażaniem i lekkim znudzeniem. I nie sposób się temu oprzeć! Zadaje pytania, ale nie oczekuje odpowiedzi. Jednocześnie nie pozwala nikomu zapomnieć o tym, iż jesteśmy w teatrze, w środku pewnej fikcji, która przez półtorej godziny wydała się prawdziwą. Na tym polega magia. A wszystko to wypowiedziane z humorem i dystansem, dodatkowo zabarwione cierpkim sarkazmem. Znakomicie zinterpretowany tekst i smakowita autoironia, wyeksponowana przez doskonałego artystę. Słowo rośnie na oczach widzów i pozostaje podstawowym środkiem wyrazu. Ale jakie słowo! Podane ze znakomitą dykcją, wyczuciem. Pszoniak to mistrz i mówca doskonały. Wykorzystuje lekkie cieniowane, wyważone frazowanie i bawi się mową. Zaskakuje, wzrusza, ale przede wszystkim rozśmiesza. Jest niemożliwy, ma w sobie trochę z łobuza, a trochę z dżentelmena z klasą. Zaskakuje i zmusza do myślenia. Spaja się ze swoim bohaterem, by na końcu przypomnieć, że to tylko jedna z wielu masek, które zakłada artysta.

Ten gorzki monodram chyba nigdy się nie zestarzeje i będzie bawić publiczność, zmuszać do refleksji nad stanem naszej kultury, szkolnictwa oraz upadkiem autorytetów. Zwłaszcza w wykonaniu rewelacyjnego Wojciecha Pszoniaka, który przydaje całości szczyptę optymizmu i zachwyca swą kreacją kolejnych widzów w całej Polsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji