Artykuły

Znowu nic się nie dzieje, czyli... ból egzystencji

W nowy 2000 rok Tarnowski Teatr im. Ludwika Solskiego wszedł z mocnym akcentem. 8 stycznia na jego małej scenie mieliśmy bowiem możliwość zo­baczyć premierę sztuki Samuela Becketta "Czekając na Godota" w reżyserii Stanisława Świdra. Na deskach teatru sztuka ta po­jawiła się po raz trzeci. Po raz pierwszy w roku 1961, a następ­nie w 1974. Inscenizację sprzed 26 lat z obecną łączy osoba jednego z aktorów Zbigniewa Kłopockiego, który zarówno wtedy, jak i obecnie stworzył kreację Pozzo.

W pętli czasu

Nazwisko autora i tytuł dramatu zna­ne są chyba każdemu. Czekanie na Godota stało się już bowiem tak popu­larnym w naszym języku frazeologizmem, że niewielu musi zaglądać do słownika, żeby ustalić znaczenie tego zwrotu. Czasem może tylko ktoś, komu nigdy z Beckettem nie przytrafiło się spotkać ani na deskach teatru, ani na kar­tach utworu literackiego zapyta; Kim jest ten Godot? I nie uzyska odpowie­dzi. "Kim jest Godot?" Tego tak na­prawdę nikt nie wie. Estragon (Marek Kępiński) i Vladimir (Jan Mancewicz) czekają na niego każdego dnia tak wytrwale, że nie opuszczają właściwie wyznaczonego miejsca. Niezmienność przestrzeni sprawia, że również i czas staje się wartością constans. Z utęsknieniem zaczynają wyczekiwać wieczoru, ale nie wiedzą czy to wieczór, czy do­piero świt. Dni i lata stają się dla nich jedynie pojęciami. Nie wiedzą, czy wy­darzenia, które pamiętają, miały miejs­ce wczoraj czy wiele lat temu. Jedynymi znakami, że czas płynie, są okrywające się liśćmi drzewo oraz krótkie postoje Pozzo (Zbigniew Kłopocki) prowa­dzącego na sznurze dźwigającego ba­gaże Lucky`ego (Dawid Żłobiński). Jednocześnie jednak czas jakby zata­cza koło, kiedy po raz kolejny pojawia się Chłopiec (Dawid Żłobiński) z wiadomością od pana Godota, który "kazał powiedzieć, że dziś nie przyj­dzie, ale na pewno przyjdzie jutro".

A Godot nie przybywa

Estragonowi i Vladimirowi nie pozostaje nic innego jak czekać. Są zaw­sze razem, a Estragon ma za małe bu­ty. Zresztą i tak nie mają dokąd pójść. Nikt na nich nie czeka, to ich prze­znaczeniem jest czekanie. Raz tragi­czni, raz zabawni przeniknięci są na wskroś bólem. Bólem egzystencji, któ­rego nikt poza Godotem nie jest w stanie wyleczyć. Godot w tym kontekście jawi się niczym Bóg lub co najmniej demiurg. Jeżeli nadejdzie, będziemy zbawieni - powtarzają Est­ragon i Vladimir. Wierzą, że Jego przybycie nada sens ich życiu i ocze­kiwaniu, pozwoli im odkryć sens eg­zystencji. Słychać kroki, pojawia się radość oczekiwania. Niestety, znowu nic się nie dzieje. Zamiast Godota pojawia się Pozzo prowadzący na sznurze swojego tragarza Lucky`ego i poganiający go batem. Przez moment bohaterowie zastanawiają się czy Po­zzo nie jest Godotem. Ten jednak nie ma w sobie nic boskiego. Wprawdzie ze swoją pewnością siebie i batem wydaje się być wszechmocny, to jed­nak w ostateczności okazuje się być zwykłym, słabym, wołającym o po­moc człowiekiem. Sznur i bat to nie atrybuty wszechmocnego kreatora, ale marne namiastki złudzeń. Pozzo, podobnie jak Estragona i Vladimira, dopadł ból egzystencji. I tylko Lucky, który, jak się wydaje, powinien być najbardziej nieszczęśliwym, dotknięty bólem fizycznym, nadał sens swojej egzystencji. Bity i upokarzany zacho­wuje swoją wewnętrzną niezależ­ność, czemu daje wyraz w bezładnym na pozór monologu, kiedy, na prośbę Vladimira i Estragona, Pozzo każe mu myśleć. Człowiek maleje i marnieje - to sens monologu Lucky`ego. Pozo­stali chyba również zaczynają sobie zdawać z tego sprawę.

Misterium egzystencjalne

Poszukują Boga. Zastanawiają się nad miłosierdziem, rozprawiając o ukrzyżowanych łotrach, nad wyrze­czeniem, pragną Wybawienia. Prośba o Boże zmiłowanie wyrażona przez Estragona budzi strach Vladimira, że bożego miłosierdzia dla obydwu nie wystarczy. Dlatego przekrzykują się wzajemnie w prośbie o tę łaskę. Chrześcijański Bóg to dla nich rzeczy­wistość realna, to ktoś różny od Go­dota. Być może, kiedy mówią o Bogu, zapominają nawet o Godocie. Oby­dwaj pragną czegoś więcej. Widzą, że cała ludzkość streszcza się w słowach Kain i Abel. Dlatego miejsce pod drzewem, gdzie nieustannie czekają na Godota, jest czymś w rodzaju egzystencjalnego sanktuarium. Tam niestraszna im nawet śmierć. "A może by się tak powiesić" - pada raz po raz z ich ust. Problem jest tylko jeden.

Brak odpowiedniego sznura

Ból egzystencji chwilami jest po prostu nie do zniesienia. Dla każdego z nich przychodzą chwile, kiedy mają już dość, nie mogą udźwignąć pustki, braku sensu, celu, motywacji dzia­łania i coraz bardziej słabnącej na­dziei. Godot nie przybywa, znowu nic się nie dzieje. Przychodzi tylko coraz bardziej niedołężny Pozzo, który wy­dawać by się mogło miał swój cel w życiu. Nie ma odpowiedniego sznura, coraz bliższy jest tylko obłęd, który zabija już nawet nadzieję. Wszystko wskazuje na to, że już nigdy nic się nie zmieni, a ułudna nadzieja na przyby­cie Godota dla Vladimira i Estragona stanie się piekłem egzystencji...

Beckett na XXI wiek

I kończy się dramat. Widz, który oczekiwał rozrywki będzie rozczarowany. Poza naturalnie wypływającym z groteski humorem, nie otrzyma bo­wiem nic ludycznego. Co więcej, po spektaklu staje w obliczu pytań o włas­ną egzystencję, o cel i sens życia. Doskonałe kreacje aktorskie spra­wiają, że czekanie na Godota jest udziałem wszystkich obecnych na sa­li. Obłęd Vladimira i Estagona staje się udziałem widza, który sam już nie wie czy to noc, czy dzień, czy jest w te­atrze tylko kilka godzin, czy nie wia­domo jak długo czeka na Godota. I czy jest w stanie udźwignąć ból włas­nej egzystencji? Czy jednak dla czło­wieka stojącego na progu XXI wieku ma to specjalne znaczenie? Czy taki człowiek potrzebuje Becketta? Z całą pewnością tak, bo w przeciwnym ra­zie nie byłby człowiekiem.

Spektakl jak piorun

Nieczęsto można zobaczyć takie przedstawienie. Pewność siebie Po­zzo, tragizm Lucky`ego, trywializm Chłopca, przenikliwe spojrzenie i ek­spresja Vladimira oraz głębia Estrago­na powodują, że każde słowo spek­taklu zapada głęboko i pozostaje jak dręczący człowieka wyrzut sumienia To pytanie o własną egzystencję. Tej inscenizacji nie można po prostu obejrzeć. Trzeba ją przeżyć jak naj­lepsze rekolekcje, doświadczyć katharsis i wyjść z teatru odmienionym. Nie wiem, czy taki cel stawiali sobie twórcy spektaklu. Jeżeli jednak chcie­li poruszyć widzem do głębi, to z całą pewnością im się to udało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji