Artykuły

Ech, ten Ładysz

Najnowsze przedstawienie Teatru Syrena i tak będzie miało powodzenie wśród swych wiernych widzów, ale także i wśród tych wszystkich, którzy lubią stare romanse. A jest ich bardzo wielu i to wśród przedstawicieli różnych pokoleń, mimo, iż np. w latach mojej młodości fascynacje owymi rzewnymi, "duszoszczipatielnymi" melodiami uznawane były za zły gust. Niektórzy krytycy tych pieśni znacząco nawet napomykali na temat białogwardyjskich sentymentów. Z melancholią muszę tu wtrącić, że zabrakło mi osobiście w tym prezentowanym zestawie "Czubczika", do którego mam niezwykły sentyment, wyniesiony jeszcze z oświęcimskich wieczorów pieśni zakazanych. Widowisko Jonasza Kofty "W zielonozłotym Singapurze" prezentuje sporo romansów Wertyńskiego w nowym tłumaczeniu i ulubione stare melodie innych znanych i zupełnie nieznanych pieśni, wywodzących się z tego samego kręgu anonimowej ballady typu choćby popularnego "Włóczęgi", brawurowo wykonanej przez Bernarda Ładysza.

Pieśni Wertyńskiego, wykonywane także przez innych śpiewaków cieszyły się ogromnym powodzeniem w okresie międzywojennym; gdy w Warszawie występowały kabarety, prowadzone przez rosyjskich emigrantów. Naśladowali potem niedościgłego smutnego pierrota czyli Aleksandra Wertyńskiego polscy wykonawcy. Jeszcze w pierwszych latach po wojnie kupowałam nuty wraz z polskimi tekstami pieśni Wertyńskiego. Jego życiorys także zasługuje na przypomnienie: oto człowiek, który był dla szerokiej rzeszy emigracji rosyjskiej omalże sym-bolem tamtej ich "prawdziwej", czyli białej Rosji, tęsknił rozpaczliwie i stale wysyłał podania do władz radzieckich, by mu pozwolono na powrót. A miał na swym sumieniu "niezmywalny grzech" czyli piosenkę o szlachetnych białogwardzistach, ginących niepotrzebnie i dlatego jego podania pozostawały bez odpowiedzi. Zdecydował się w roku 1943 napisać list z Szanghaju do Mołotowa i w ten sposób uzyskał swe wytęsknione zezwolenie na powrót. Nadal pisał swe no-we w stylu i treści piosenki, sławiące bohaterstwo ludzi radzieckich, walczących z faszystami. Ruszył także ze swymi koncertami "w trasę", śpiewając raczej nie w eleganckich salach koncertowych ale także wprost z platformy ciężarówek czy z zaimprowizowanych estrad obozów żołnierskich. Wielbiciele twórczości Wertyńskiego z żalem wspominają, iż nikt nie pokusił się o utrwalenie jego sztuki w specjalnym zapisie filmowym jego koncertu. Epizody, grywane przez niego w filmach nie pokazują jego możliwości artystycznych. Artysta zmarł nagle w maju 1957 roku w Leningradzie, ale urok jego romansów i pieśni trwa nadal, płyty w jego wykonaniu mają swych przysięgłych wielbicieli, a i nowi wykonawcy próbują po swojemu przekazać tamten dziwny, smętny nastrój tęsknoty za utraconym krajem.

Witold Filler jako reżyser i Witold Gruca jako choreograf starali się ukazać i owe tęskne sentymenty i rubaszne realia knajpy kupieckiej z udziałem cygańskiego zespołu. Wspaniale tańczy Ewa Kuklińska, bardzo stylowe są także inne panie - jak Princessa Ewy Szykulskiej czy smętna Dama Hanny Balińskiej, ale prawdziwą gwiazdą jest zdecydowanie Bernard Ładysz. Każde jego pojawienie się wywołuje żywiołowy entuzjazm widowni, a sposób interpretacji nawet tych najbardziej znanych i nuconych w domowych pieleszach popularnych melodii odkrywa przed nami nowe uroki autentycznie pięknej muzyki. Słuchałam wielokrotnie Ładysza także ze sceny operowej, ale wyznam w tajemnicy, iż najbardziej zdumiewał mnie wówczas, gdy czarował tych najbardziej wdzięcznych słuchaczy na masowych koncertach - gdy śpiewał z wielkim zespołem Domu Wojska Polskiego zarówno popularne piosenki, jak wielkie arie operowe. Tym razem śpiewa to, co większość widzów ma w swej żywej pamięci, a być może kojarzą się te melodie z jakimiś wspomnieniami lirycznymi. Któż to wie? W każdym razie w oczach widzów można było dostrzec nawet łezki wzruszenia. Czegóż to bowiem nie stworzył reżyser, byśmy się rozczulali - nawet dzieci pojawiły się na scenie i to pod melodię starych walców, zagranych przez orkiestrę dętą, rodem z parkowych koncertów z dawnych lat. Widowisko pokazuje zresztą wszystko, co było nieodłącznie związane ze scenerią starego romansu: piękne panie, rajery, brylanty, szampan, przystojni oficerowie, zakochani gimnaziści w obowiązkowych mundurkach - słowem, odrealniony świat pasji miłosnych, dziwacznych pojęć o honorze oraz czasów, w których sentymentalna piosenka miała zastąpić utraconą ojczyznę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji