Artykuły

Notatki z premiery. Śpiew kobiet

Po dziesięcioletniej wojnie Troja padła. Barbarzyńcy Greccy zburzyli miasto, wymordowali ludzi. Na gruzach dumnego państwa grupka kobiet oczekuje spełnienia haniebnego losu. Przytłoczone tragedią narodu, głęboko zranione osobistymi nieszczęściami, otępiałe i bliskie szaleństwa dźwigają na swych ramionach bezmiar klęski. I czynią to godnie - choć ból tak ogromny, jeszcze większa jest siła woli, nakazująca pogardę i niezłomne poczucie wyższości nad zwycięskim najeźdźcą. Za chwilę zostaną rozdzielone i oddane w niesławną niewolę. Lecz póki są razem, póki mogą wspólnie lamentować i wspominać - Troja jeszcze nie umarła, jeszcze kona.

Tylko śpiew im pozostał. To zawodzący i pełen skargi, to wzbierający gniewem. Ten śpiew kształtuje rytm początkowych scen "Trojanek", stwarzając nasycony klimat i intensywną rzeczywistość sceniczną. Powraca jak fale rozpaczy. Rośnie w krzyk.

Kawał tęgiego dramatu dzieje się na małej scenie. Mimo antycznej anegdoty jest to tragedia niezwykle rzeczywista, niemal dotykalna, pełnokrwista. Jest tak współczesna, jak współczesna jest groźba totalnej zagłady.

Czasami odnosi się wrażenie, że cierpienie jest zbyt dosadne, reakcje królowej, jej córek i dworu - zanadto prymitywne i trywialne. Jest to efektem świadomego - jak sądzę - wyboru reżysera Jacka Andruckiego, który zajął się ludzką, kobiecą stroną tragedii, stronę królewską pozostawiając w zasadzie nietkniętą, wynikającą jedynie z tekstu. Zabieg ten sprzyja sile oddziaływania, lecz prowadzi też do pewnych nieporozumień. Grająca królową Hekubę - Maria Wójcikowska ma w spektaklu kilka wspaniałych scen, lecz chwilami zmienia się w rozwydrzoną markietankę, co ma swoje teoretyczne uzasadnienie, lecz stoi w opozycji zarówno do zapisu dramaturgicznego , jak i do naczelnych intencji przedstawienia, nie służy też spójności postaci.

Jedynie Andromacha - Zinaida Zagner - łączy oba nurty tragedii, świetnie ważąc proporcje między godnością a poniżeniem, z wielkim wyczuciem przygotowując grunt pod reakcję na ostateczny cios. Jest to z pewnością najpełniejsza i najbardziej wyrazista rola spektaklu, zaś piękna scena pożegna-nia z idącym na śmierć synkiem wycisnęła łzy na widowni.

Ciekawa jest bardzo "muzyczna" rola Romy Warmus (Kasandra), choć można mieć zastrzeżenia do zbyt jednostajnego, patetycznego operowania na najwyższym diapazonie. Wydaje się, że kilka momentów "spuszczenia z tomu" dałoby tej postaci więcej wyrazu.

Jest w przedstawieniu kilka ról granych poprawnie, nie stwarzających większego pola do popisu. Aleksander Pestyk (Taltybios) dobrze rozpoczął, grając cynicznego żołdaka nagle wyniesionego nad rodzinę królewską, lecz później niespodziewanie zmienił front i operował dość naiwnymi środkami aktorskimi. Tomasz Piasecki po raz kolejny został ubrany w rolę kogoś znacznie starszego i uporczywie głosem i gestem starał się stworzyć odpowiednie złudzenie. Większym błędem obsadowym było powierzenie roli Heleny - Jadwidze Grygierczyk, która nie miała tu większych możliwości wykazania się swoimi umiejętnościami, gdy tymczasem warunki wyróżniającej się w chórze Jolanty Gadaczek, mocno predystynowały tę aktorkę do roli kochanki Parysa.

W sumie jednak siła wyrazu tego przedstawienia mogła wynieść go do roli wydarzenia dużej rangi, gdyby nie fatalny finał. Naturalistyczna scena poniewierania brankami przez żołdaków - statystów była podejrzanie śmieszna, ponieważ zaprzeczała podstawowym zasadom sztuki teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji