Artykuły

Za kulisami przedstawienie trwa dalej

"Rozkłady jazdy" Petra Zelenki i Michaela Frayna w reż. Adama Biernackiego w Teatrze Kamienica w Warszawie. Pisze Wojciech Giczkowski w Teatrze dla Was.

Wielbicieli talentu Petra Zelenki nie zaskoczy przedstawienie w Teatrze Kamienica. Doświadczony reżyser Adam Biernacki już po raz drugi realizuje tę sztukę. Poprzednie przedstawienie w Teatrze Dramatycznym im. A. Węgierki w Białymstoku odniosło sukces frekwencyjny. Warszawska premiera pokazuje, że ci, którzy liczą na słynny humor czeskiego dramatopisarza i filmowca, dostaną to wszystko w dawce powodującej śmiertelne zejście ze śmiechu. Mądrość autora nie pozwoli jednak, aby była to tylko prosta rozrywka. Zaskakujące, naprawdę błyskotliwe momenty przedstawienia powodują, że widz zatrzymuje się i myśli o tym, jakie inteligentne sytuacje otrzymujemy do przemyślenia w tej prostej z pozoru tzw. "czeskiej" komedii.

Premiera zbiegła się z obchodzonym właśnie Dniem Kobiet i demonstracjami na ulicach całej Polski w ramach Międzynarodowego Strajku Kobiet. Dobrze wpisuje się w nowe trendy; szczególnie w finale, kiedy Hanna Konarowska pokazuje, że rola współczesnej kobiety zmieniła się diametralnie w stosunku do tej, którą odgrywała w poprzednich pokoleniach. Dzisiejsza kobieta musi być samowystarczalna, bo wszyscy znani jej mężczyźni są zupełnie pozbawieni głębszych uczuć i nie pozwalają szukać w nich oparcia. Ostatni mężczyzna, na którego może liczyć, także ucieka przed odpowiedzialnością, gdyż woli żyć szybko, mocno i bez konsekwencji. Monolog Konarowskiej można porównać do słynnego zakończenia "Poskromienia złośnicy" Warlikowskiego (wystawionego w Teatrze Dramatycznym w 1998 roku), gdy Kasia grana przez Danutę Stenkę oskarża o niegodziwość wobec kobiet cały ród męski. O ile tamta wypowiedź była koniunkturalna i brzmiała nieco fałszywie, o tyle sąd młodej aktorki dosadnie wyraża to, o co walczą dziś kobiety na ulicach polskich miast. Wprowadzone na scenę elementy współczesnej rzeczywistości to zasługa pełnej temperamentu aktorki, która zaskakuje swoją dojrzałością interpretacyjną. To jej druga udana w tym miesiącu premiera - także w komedii mało znanej i wymagającej od aktora doskonałego warsztatu.

Adam Biernacki wyreżyserował przedstawienie bardzo trudne, wymagające od aktorów zdolności ekwilibrystycznych. Zagranie przez dwoje aktorów obsady przeznaczonej dla siedmiorga stwarza takie kłopoty, że - jak wspomniał Zelenka - doszło nawet do tego, że w Niemczech aktor zmarł podczas przedstawienia, a gdzie indziej zranił się w nogę i z trudem dokończył kreowanie postaci. Przestraszony tym widz niech się nie zniechęca, a kto czyta tę recenzję, niech wie, że przerwa po pierwszym akcie jest wyreżyserowana i nie należy opuszczać teatru. W tym przedstawieniu reżyser perfekcyjnie wykorzystuje wszystko i wszystkich. Gra toczy się w każdym miejscu pierwszej historycznie sceny Teatru Kamienica. Udział biorą w nim nawet dźwiękowiec i oświetleniowiec teatru oraz panie bileterki. No i sama zdezorientowana publiczność.

Zakłopotany i zahukany wydaje się bohater wykreowany na scenie przez Sebastiana Cybulskiego. Utożsamiamy go z każdą pokazywaną przez niego postacią. Wydaje się chwiejny emocjonalnie, ale widz otrzymuje w tak poprowadzonej roli sugestie, że to wszystko z miłości do ślicznej Hanny. Czekaliśmy na typowe dla Zelenki sytuacje, które spowodują erupcje śmiechu. Otrzymaliśmy je w maksymalnej ilości, ale Sebastian Cybulski w swojej grze chciał pokazać, że jest nie tylko zabieganym aktorem, lecz także człowiekiem, który potrafi gorąco kochać. Robi to jednak bardzo współcześnie, tak jak bohaterowie filmów Zelenki. W dzisiejszym świecie nie ma czasu na przemyślenia, trzeba bowiem gonić czas, który ciągle ucieka. Takie życie w niedoczasie jest dla widza bardzo śmieszne, ale nie dla bohatera sztuki stworzonego przez Cybulskiego. Przy jednoczesnym rozwiązywaniu stosunków pracy i miłości nie będzie staroświeckiego happy endu. Aktor powiedział w wywiadzie dla Teatru dla Was: "Chcemy, żeby widz po obejrzeniu spektaklu był lekko zdezorientowany czy zaskoczony, bo konstrukcja dramatu to połączenie dwóch sztuk. Gra w nim dwójka aktorów, którzy muszą zagrać siedem postaci. To taki miks, połączenie farsy, czeskiego humoru i gorzkiej refleksji nad zawodem aktora, choć nie tylko".

Petr Zelenka zakpił sobie z wielbicieli "Czego nie widać" Michaela Frayna i stworzył własną wersję tego, co dzieje się za kulisami przedstawienia. Ironicznie wykorzystał sztukę "Chińczycy" tego pisarza i całe jej fragmenty są wmieszane w błyskotliwe dialogi autora "Guzikowców". Rozśmieszony do łez widz otrzymuje jednak synergię komedii, dramatu i liryki. Śmiejemy się, płaczemy i wzruszamy.

Tytułowe rozkłady jazdy to tak naprawdę praca aktorów przy nagrywaniu dźwiękowych komunikatów na dworcach kolejowych. W polskiej mentalności nie jest to chyba nic uwłaczającego, skoro Krystyna Janda chciała nagrywać zapowiedzi w warszawskim metrze. Dla bohaterów Zelenki jest to zejście na ziemię z obłoków wielkiej sztuki i realizacja rzemiosła. Rzemiosła tak potrzebnego w tym zawodzie, a w przedstawieniu tekstu Zelenki w Teatrze Kamienica stojącego na najwyższym poziomie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji