Artykuły

Bohaterowie komputerowej gry

"Najwięcej samobójstw zdarza się w niedzielę" w reż. Macieja Dejczera w Teatrze Telewizji. Pisze SŁOIK w Gazecie Polskiej.

Nie jestem wielkim zwolennikiem współczesnej dramaturgii (zwłaszcza tej z najmodniejszego nurtu), ale sztuka Anny Burzyńskiej "Najwięcej samobójstw zdarza się w niedzielę" mnie przekonała.

Początkowo zresztą byłem pełen wątpliwości, bo miałem wrażenie, że mamy do czynienia z kolejnym utworem "korporacyjnym", a utyskiwania na bezduszność koncernów i ból kariery zaczęły mnie już nieco nudzić. Na szczęście u Burzyńskiej to tylko naskórek przedstawionej rzeczywistości. "Najwięcej samobójstw..." to sztuka o kłamstwie i jeśli miałbym szukać utworu podobnego, nie byłyby to powieści Bieńkowskiego czy Shutego, lecz "Dzika kaczka" Ibsena.

Bohaterowie to para młodych ludzi, którzy bezkrytycznie uwierzyli w "nowy wspaniały świat" i zapragnęli życia niczym z kolorowego pisma dla lepszego czytelnika. Obojgu dopisało szczęście. Ona oszukała przyszłego pracodawcę, jemu pomógł pogardzany kolega z dzieciństwa. Harowali od świtu do nocy, prawie ze sobą nie rozmawiali, na seks mieli dwie i pół minuty, ale byli szczęśliwi, że się załapali, są na topie, żyją jak ci z najwyższej półki. I nagle zostali zwolnieni. Maszynka przeżuła ich, wycisnęła i wypluła. Dlaczego akurat ich? Pech? Zły urok? A może po prostu tak musiało być, bo Nik i Klara w głębi duszy pozostali młodymi ludźmi z małych miasteczek, gdzie wieczorami pije się piwo i miewa wielkomiejskie marzenia. Ich sukces od początku był iluzją, komputerową grą, w której oboje odegrali rolę wirtualnych ludzików z zapałem pokonujących kolejne przeszkody.

U Ibsena kłamstwo było zakorzenione, obrosłe innymi kłamstwami, trwało dziesiątki lat i trzeba było ogromnego wysiłku poszukiwacza prawdy Gregorsa Verle, by iluzja pękła jak bańka mydlana. Dziś żaden Verle nie jest potrzebny, wystarczy reorganizacja, restrukturyzacja, rotacja itp. Gra się gwałtownie kończy, ekran się wygasza, a ludziom, którzy dla uczestnictwa w iluzji oddali wszystko, pozostaje tylko samobójstwo.

Panuje powszechne przekonanie, że istnieją dwie Polski. W pierwszej żyją ludzie sukcesu, bogaci, jeżdżący dobrymi samochodami, spędzający wakacje w pięknych egzotycznych kurortach. Druga żyje na prowincji, jest biedna, marnie ubrana, często nietrzeźwa, ma stare samochody a za to nie ma perspektyw. Burzyńska obala ten mit. Jej bohaterowie należą do obu światów równocześnie i to jest być może właśnie ich problemem. Rzeczywistość bowiem jest bardziej złożona, niż to się niektórym postępowym publicystom wydaje.

Monika Kwiatkowska-Dejczer i Maciej Stuhr pięknie zagrali Klarę i Nika. Rzadko młodzi aktorzy dostają tak dobrze napisane role. Z ogromną ciekawością czekam na kolejne dramaty Anny Burzyńskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji