Artykuły

Mąż mnie nie faworyzuje

- Aktorzy są może postrzegani jako ludzie trochę zawistni, ale to nieprawda. Jesteśmy wielką, zżytą rodziną, bo pojedynczo przecież nie istniejemy. Na monodramach można spędzić kawałek życia, ale prawdziwy teatr to zespół ludzi - mówi MAGDALENA ZAWADZKA, aktorka Teatru Ateneum w Warszawie.

Grażyna Szyszka: Polkowicki przegląd odbywa się już ósmy raz. Przyjmując zaproszenie, nie była pani zdziwiona, że tak małe miasto robi taką dużą imprezę?

Magdalena Zawadzka: - Nie jestem zdziwiona, jestem tym zachwycona! Już wielokrotnie byłam w miejscach, gdzie wydawać by się mogło, że nie powinno się nic ciekawego dziać, bo jest za mało ludzi, za mało pieniędzy, a jednak się dzieje. Mogę powiedzieć, że polkowicka publiczność to entuzjaści teatru. Na sali był nadkomplet, a w atmosferze wyczuwało się ogromną chęć obejrzenia przedstawienia, przeżycia czegoś, nauczenia się czegoś. To niewątpliwie miara wielkiej inteligencji.

Pani jest aktorką, mąż reżyserem i dyrektorem teatru...

- Mąż, jako dyrektor teatru, nie faworyzuje mnie. Było mi lepiej, gdy dyrektorem był pan Warmiński.

Dlaczego?

- Mąż chce uniknąć tego rodzaju podejrzeń. Zresztą ja też uważam, że powinnam grać tylko to, co mi się tak naprawdę należy, a nie pchać się po znajomości. Kiedy byłam w Teatrze Dramatycznym, to mój wtedy przyszły mąż wszedł bardzo aktywnie jako aktor, a potem został tam dyrektorem. To samo zdarzyło się w Ateneum. Jesteśmy chyba skazani na siebie. Nie chcę być mało wiarygodna, ale powiem, że dla nas nie ma to żadnego znaczenia. Gram to, co uważamy, że powinnam zagrać, może nawet mniej niż inni aktorzy.

Podobno zdarzało się pani mężowi, że zwracano się do niego... panie Zawadzki?

- Oczywiście, bywało (śmiech). W takich sytuacjach oboje bardzo się bawimy. Mój mąż nie jest zazdrosny, nie obraża się. Ma ogromne poczucie humoru. Mnie też to bawiło, bo przecież mój mąż to troszkę człowiek-instytucja i nic wiedzieć, jak się nazywa, to trochę dziwne (śmiech). Okazuje się, że jednak są tacy, którzy nie wiedzą.

Czy Gustaw Holoubek udziela pani wskazówek?

- Człowiek uczy się całe życie. Reżyser może zrobić uwagi, nawet w sztuce, której reżyserem jest ktoś inny i jest to normalne, i naturalne. Korzystam z tego jak wielu innych moich kolegów. My sobie wszyscy bardzo pomagamy, robiąc uwagi zarówno przed, jak i po premierze. Zawsze jest coś do poprawienia. Aktorzy są może postrzegani jako ludzie trochę zawistni, ale to nieprawda. Jesteśmy wielką, zżytą rodziną, bo pojedynczo przecież nie istniejemy. Na monodramach można spędzić kawałek życia, ale prawdziwy teatr to zespół ludzi.

Publiczność długo pamiętała panią jako Basieńkę z "Pana Wołodyjowskiego" Jerzego Hoffmana. Trudno było z tym istnieć w aktorstwie?

- Niestety zostałam z tym filmem utożsamiona. Mam nadzieję, że ci, którzy widzieli mnie nie tylko w "Panu Wołodyjowskim", ale jeszcze w innych rolach, w kabarecie, teatrze telewizji czy w teatrze na żywo, mają większe wyobrażenie o moich możliwościach aktorskich.

Publiczność polkowicka zobaczyła panią w roli doświadczonej żony z problemami małżeńskimi. Drobna, delikatna kobieta zagrała też... pracownicę służb bezpieczeństwa

- Czy to znaczy, że drobna, delikatna kobieta nie może być silna? Mnie bardzo łatwo było wejść w taką rolę bo uwielbiam tego typu wyzwania. Być może na pierwszy rzut oka nie pasują do mnie takie role, ale to jest właśnie interesujące - zagrać kogoś, na kogo się nie wygląda.

Jaki repertuar gra pani najchętniej - klasyczny czy współczesny?

- Gram wszystko, co jest interesujące. Zarówno jeden drugi może być ciekawy. Najważniejsze, by w sztuce było co grać.

Czy miarą sukcesu może być to, że Krzysztof Zanussi specjalnie dla pani napisał rolę?

- Nie wiem, czy to miara sukcesu, ale niewątpliwie zostałam zauważona przez niego. Uznał, że pracownicę urzędu bezpieczeństwa, ze straszną przeszłością i kompleksami, może zagrać właśnie drobna blondyneczka.

Przez kilka lat pisywała pani felietony do jednej z gazet...

- Już nie piszę, bo pisma, z którymi współpracowałam, nie istnieją, a inne nie były zainteresowane. Bardzo to lubiłam. Ta krótka forma literacka, jaką jest felieton, najbardziej mi odpowiada. Ich tematem była głównie obserwacja tego, co działo się wokół mnie. Ale ponieważ nie mam już propozycji, a nie lubię pisać do szuflady, to zaniechałam tego.

Ma pani jakieś plany artystyczne na najbliższą przyszłość?

- Chyba nie mam nic takiego specjalnego, co mogłabym nazwać planami. Praca w teatrze, od przypadku do przypadku praca na planie serialu "Samo życie" i to chyba tyle.

Proszę zdradzić naszym czytelnikom, jak wypoczywa Magdalena Zawadzka?

- Uwielbiam przyrodę i rekreację. Latem jeżdżę na rowerze i chodzę na pływalnię. Generalnie dużo się ruszam, bo nie lubię zasiedziałego trybu życia. A jak wypoczywam? Chodzę do kina, na koncerty, lubię podróże, zwiedzanie, czytam mnóstwo książek, słucham muzyki, czyli wiele różnych rzeczy. Ale najważniejszy jest dla mnie ruch!

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji