Artykuły

"Niebezpieczne związki"

Nie do końca dla mnie jest zrozumiały stadny gust teatru w sprawach reper­tuaru. Jeśli dwie poważne sce­ny wystawiają w jednym sezo­nie "Portret" Mrożka - spra­wa jest jasna: dwóch wybit­nych reżyserów, dysponują­cych świetnymi zespołami za­interesowało się nową sztuką najlepszego polskiego, współ­czesnego dramaturga. Ale dla­czego teatry w różnych mia­stach wyrywają sobie z rąk "Ostatnią noc Sokratesa" Canewa - choć nie jest to najgenialniej napisany dramat, a premiery "Niebezpiecznych związków" wg książki Choder­los De Laclos mnożą się jak borowiki po deszczu? - Nie­stety, pachnie to przykrym brakiem programu, desperac­kim wyłapywaniem tytułów, które wcześniej zaświtały w czyjejś głowie. Pomysł napisania utworu dramatycznego na podstawie "Niebezpiecznych związków" dwustuletniej, epistolarnej ramotki, uważanej za klasykę (klasykę, nawet wybitną rów­nież nadgryza ząb czasu) - zaświtał w głowie Anglika Christophera Hamptona. Pra­premiera odbyła się w Royal Shakespeare Company, prze­róbkę okrzyknięto najlepszą sztuką roku a autora obda­rzono czterema nagrodami. Po tych londyńskich święceniach "Niebezpieczne związki" roz­poczęły tryumfalny podbój wielu teatrów świata. Może!? W Polsce pierwszy porwał je dyrektor Zapasiewicz - wystawiając u progu twej działalności w Teatrze Drama­tycznym. Sukcesu nie było. Nic to! Inne sceny w sportowej walce postanowiły wy­przedzić Warszawę. W Pol­skim, we Wrocławiu sztukę ostro przyrządził Jan Buch­wald (podobno z powodze­niem). Nie pamiętam trzecie­go miejsca premiery, w każ­dym razie po raz czwarty Hąmptonowska przeróbka za­wędrowała pod krakowską strzechę - do Teatru im Sło­wackiego. Zajął się nią Włodzimierz Nurkowski - spe­cjalista w dziedzinie lżejszej muzy.

Myślałam: znajdzie receptę na soczyste, pikantne, lekkostrawne danie o smaku musu­jącego szampana; będzie pachniało Francją, brzoskwinia­mi i burgundem... Bo czymże innym. Niegdyś uważano, że książka De Laclos, opisując zgniliznę moralną epoki, toro­wała drogę Rewolucji Fran­cuskiej. Mój Boże! Po naszych proletariackich wstrząsach po­sadami świata nie byłaby w stanie sprowadzić na drogę cnoty ani jednego grzesznika. Pośmiać się, pobawić, pooddy­chać atmosferą osiemnasto­wiecznego salonu. - To je­szcze! Teatr skutecznie jednak po­trafi wprowadzać widza w stan osłupienia. Bo czyż można było przypuścić, że sta­re, poczciwie świntuszące "Niebezpieczne związki" poka­że w wersji dramatu eschatologicznego, że Włodzimierz Nur­kowski objawi nam udręczo­ną twarz kaznodziei przestrze­gającego lubieżników przed smołą piekielną, która dopad­nie ich już na ziemi? Komplet­nie bezstylowe przedstawie­nie toczy się wolno, w śmier­telnej powadze sceny, przy akompaniamencie znużonej ci­szy widowni. Meblem organi­zującym życie salonu jest łóżko przypominające katafalk - świadectwo iście perwersyjne­go gustu reżysera i scenogra­fa: wyziębia temperamenty. Może dlatego spektakl od pierwszej do ostatniej sceny ma temperaturę przerębli.

Nie wiem co ciekawego do­strzega w "Niebezpiecznych związkach" angielski lord, któ­ry właśnie powrócił z week­endu na Majorce i w londyń­skim teatrze oklaskuje sztukę Hamptona, podejrzewam jed­nak: że nie zapłaciłby za bi­let na przedstawienie, które w beznadziejnie usypiający spo­sób rozważa problemy przy­kazania "nie cudzołóż". Obser­wując aktorów odnosi się wrażenie, że nawet oni mają poczucie całkowitego bezsen­su. Nie widać żadnej radości grama. Może z wyjątkiem Ja­nusza Łagodzińskiego, ale je­mu jedynemu udało się: za­grał kawalera Danceny z ciepłym i zabawnym dystansem. Maria Kościałkowska jakby z zażenowaniem pokazuje się na scenie. A może tak mi się wy­daje...? Maria Nowotarska ra­tuje się ładnym noszeniem ko­stiumu. A szatańska para: markiza i wicehrabia - Magdalena Ufir i Zbigniew Ruciński? - Nie ma gorszego py­tania pod adresem amantów: co one w nim i dlaczego on z nimi? - A tylko takie można postawić.

Teatr urządził "Niebezpiecz­nym związkom" podwójną premierę z powodu zamia­ny dwóch ról. Bożena Adamkówna w pierwszej obsadzie gra cnotliwą prezydentową, w drugiej - wymieniając się z Danutą Wiercińską - kurty­zanę. Ta bardzo dobra aktor­ka od czasu roli Madzi w "Emancypantkach", a nawet jeszcze wcześniej, umieszczona jest w teatralnej szufladzie słodkich, eterycznych cnotek. Reżyser, w życiu prywatnym mąż, po raz któryś z rzędu po­wielając umiłowany schemat wyrządził jej krzywdę. Nie sądzę, żeby dodana do tego bu­kietu rola ladacznicy zawierała w sobie szczególnie odświe­żające fluidy. Zrezygnowałam z oglądania drugiej wersji przedstawienia. Nie wierzę, że­by choć o stopień podwyższy­ła się temperatura tego lodowca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji