Artykuły

Hanuszkiewicz wystawił "Traviatę"

"Teatr dramatyczny znajduje się w regresie; sądzę, że lata dziewięćdziesiąte będą należały do opery" - powiedział Adam Hanuszkiewicz (znakomity aktor i reżyser przyrzekł przedstawicielowi ,,Ruchu Muzycznego" obszerniejszą rozmowę na ten temat w niedalekim czasie) - i, konsekwentnie, przyjął zaproszenie dyr. Sławomira Pietrasa do wyreżyserowania przedstawienia "Traviaty" w Operze Wrocławskiej.

Każdy, kto oglądał choć parę arcydzieł polskiego dramatu narodowego inscenizowanych przez Hanuszkiewicza (nie mówiąc już o osławionym spektaklu "Balladyny"), mógł łatwo przewidywać, że i arcypopularna opera Verdiego w jego ujęciu daleka będzie od stereotypu, do jakiego większość operowych bywalców przywykła. I istotnie: od razu na początku okazuje się, iż przedstawienie to obywa się w ogóle bez kurtyny. Naturalną tego konsekwencją staje się fakt, iż orkiestralny wstęp (mimo że krótki) nie może rozbrzmiewać przy scenicznym bezruchu - toteż już na tle żywszej jego części pojawia się, jakby preludium do orgiastycznej zabawy, korowód tancerzy, popędzanych przez czarno przyodzianego Mistrza ceremonii. Bicz w jego ręku upodabnia go po trosze do dyrektora cyrku; w dalszym rozwoju akcji można będzie raczej sądzić, iż uosabia on złowrogie Fatum ciążące nad nieszczęśliwą bohaterką; może też być symbolem krążącej wokół niej Śmierci. Dalej: bohaterkę widzimy na... huśtawce zawieszonej z lewej strony sceny; huśtawka ta nie jest jednak li tylko ekstrawaganckim wymysłem reżysera (byle tylko czymś zaskoczyć widza), ale pełni swoją rolę w nadawaniu spektaklowi określonego rytmu, pozostającego oczywiście w korelacji z muzycznym przebiegiem dzieła.

W nadawaniu określonego rytmu... Otóż właśnie: przedstawienie "Traviaty" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza może być w niejednym momencie dyskusyjne czy nawet kontrowersyjne; nie ulega jednak wątpliwości, że posiada ono swój własny wewnętrzny rytm, i że rytm ten w taki czy inny sposób wywiedziony jest z muzyki Verdiego (choć nie musi to oczywiście oznaczać prymitywnej zgodności kroków czy innych ruchów scenicznych z taktowymi akcentami w tej muzyce). Tętni przy tym życiem, pełne jest ruchu i dramatycznego napięcia, sugestywnie udzielającego się widzom, zwłaszcza że i główni bohaterowie stają się u Hanuszkiewicza żywymi, czującymi ludźmi, a nie tylko śpiewakami, mniej lub bardziej kunsztownie odtwarzającymi swe partie. Ba, można by nawet zauważyć, że w niektórych momentach działania aktorskie pochłaniają ich bardziej bodaj niż śpiew... Wprawdzie odwiedzająca nasz kraj wybitna śpiewaczka Helena Scuderi miała się kiedyś wyrazić, iż ruch przeszkadza tylko kiepskim śpiewakom, to przecież jeśli się komuś każe śpiewać w tańcu, albo - zbyt wiele - w pozycji leżącej, trudno aby nie odbiło się to na jakości wokalnej kreacji.

Skoro już o tych kreacjach mowa: na oglądanym przeze mnie przedstawieniu (tzw. druga premiera) bardzo ładną, wyrazistą postać nieszczęśliwej Violetty stworzyła Joanna Cortes. Metaliczny jej sopran także brzmiał na ogół pięknie, szwankowała natomiast precyzja pasaży i ozdobników w I akcie, a chwilami nawet intonacja; może to skutki wielokrotnego śpiewania zbyt chyba ciężkiej dla tego głosu partii Abigail w "Nabucco" z zespołem łódzkiego Teatru? Sympatycznie zaprezentował się debiutujący pono dopiero na operowej scenie młody radziecki tenor Andrzej Kalinin; tyle, że głos jego wydawał się zbyt lekki nawet do tej lirycznej w końcu partii. Germonta-ojca z należytą nobliwością kreował wielce dla wrocławskiej sceny zasłużony Tadeusz Prochowski. Dyrygował przedstawieniem utalentowany i pe-łen temperamentu młody brazylijski kapelmistrz José Maria Florencio Junior; dyrygował w zasadzie bardzo sprawnie - okazało się jednak, iż pełna finezji i obrosła rozlicznymi tradycjami wykonawczymi muzyka "Traviaty" zdradliwsza jest i więcej piętrzy trudności, aniżeli np. "Ernani", tak brawurowo swego czasu prowadzony przezeń w Łodzi.

Wiele jeszcze można by mówić o frapujących zaiste szczegółach tego niecodziennego spektaklu. Można by też zapewne wytknąć niedostateczną czytelność niektórych scen (np. na balu u Flory - pląsy i figle dziewcząt niepotrzebnie chyba zamazują sytuację, kiedy panowie zajmują się poważną sprawą, tj. grą w karty o duże pieniądze, a w powietrzu wisi wyzwanie na pojedynek), która powinna być przedmiotem specjalnej troski, skoro przedstawienie biegnie w języku włoskim, z wyjątkiem kilku polskich fraz chóru, zwracanych jak gdyby do publiczności. Owa "włoszczyzna" zresztą u niektórych śpiewaków też budzić mogła niejakie wątpliwości; nie można przecież słowa "ciel" (niebo, niebiosa) wymawiać "cziel"! Wszystko to jednak nie jest takie istotne. Ważne, że przedstawienie ma kształt oryginalny i świeży, oraz - że na pewno cieszyć się będzie powodzeniem u publiczności, zarówno na miejscu we Wrocławiu, jak na egzotycznej Martynice, gdzie Opera Wrocławska z tym właśnie przedstawieniem niebawem się wybiera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji