Artykuły

Matnia

"Papierowe kwiaty" to thriller psychologiczny. W role kata i ofiary perfekcyjnie wcielili się Maciej Orłowski i Judyta Paradzińska.

Rzecz zaczyna się, jak zawsze w thrillerze, niewinnie. W mieszkaniu Ewy, samotnej, atrakcyjnej kobiety pojawia się obcy mężczyzna - bezdomny włóczęga, który pomógł jej przynieść torby z zakupami ze sklepu. Pojawia się niby przypadkowo, ale szybko orientujemy się, że ten przypadek został dobrze wykalkulowany. Sztokfisz nie bierze napiwku za przysługę, prosi o herbatę. I w tym momencie kończy się niewinny obyczajowy incydent.

Ewa, która wpuszcza do swego miłego gniazdka uczynnego włóczęgę, jest samodzielną, aktywną, nowoczesną kobietą. Stanowczą, zaradną, pewną siebie - a przynajmniej takie sprawia wrażenie. Sztokfisz - jest miłym, nieśmiałym, zagubionym biedakiem - a przynajmniej takie sprawia wrażenie. Ona jest panią sytuacji, on wygląda jakby się jej poddawał. Ale to pozory. Odmawiając napiwku i prosząc o herbatę Sztokfisz intensywnie wpatruje się w Ewę, wręcz hipnotyzuje ją wzrokiem. Tak jest w istocie - warto zwrócić uwagę na tę scenę, bo historia dopiero teraz się zaczyna i od tego momentu role się odwracają, a bohaterowie przeobrażają, choć może właściwsze byłoby stwierdzenie, że stopniowo odkrywają, kim są naprawdę.

Ewa jest samotną kobietą, rozpaczliwie potrzebującą czyjejś bliskości, czułości, uwagi i równie intensywnie pragnącą obdarować tymi uczuciami.

Dlatego pozwala zostać obcemu, brudnemu mężczyźnie. To nie tylko akt miłosierdzia, to gdzieś głęboko ukryte pragnienie, by ten obcy dał się oswoić, dał się pokochać i sam pokochał. "Jak mam do Ciebie dotrzeć?" - będzie powtarzała potem kilkakrotnie, gdy wydarzenia będą już zupełnie poza jej kontrolą. Bo Sztokfisz nieprzypadkowo trafił do Ewy. Upatrzył ją sobie już dawno, przed rokiem, w ogrodzie botanicznym. To dlatego tak dobrze pamięta, że miała słomkowy kapelusz z zieloną wstążką. Zapolował na nią jak pająk. Sztokfisz to psychopata. Jest piekielnie inteligentny, tą jedyną w swoim rodzaju psychopatyczną inteligencją, która sprawia, że potrafi podporządkować sobie ofiarę tak, że ona nawet tego nie zauważa, że umie nią manipulować niczym w transie i osa-cza swym szaleństwem, aż do unicestwienia. Miarą tego stopniowo ujawnianego szaleństwa jest postępujące zniszczenie, jakiego Sztokfisz dokonuje w mieszkaniu Ewy i rosnące ilości papierowych, gazetowych kwiatów, coraz bardziej monstrualnych i niedbale zrobionych, którymi zarzuca, zagraca wnętrze. "Dlaczego miałabym się gniewać?" - powtarza wielokrotnie Ewa, gdy Sztokfisz kolejno wywraca cały dotychczasowy porządek jej życia - bezwolna, otumaniona, jakby poddana jakiejś niewidzialnej, lecz przemożnej sile. I tak się dzieje aż do wstrząsającej finałowej sceny koszmarnych, śmiertelnych zaślubin, gdy wśród wszechogarniających już papierowych kwiatów straci resztę człowieczeństwa - zastygła oblubienica w strzępach świecącej upiornie białej sukni.

Ta scena, do której, konsekwentnie zagęszczając atmosferę, prowadzi nas reżyser, na długo pozostaje w pamięci. Bezpośrednia zasługa należy jednak do aktorów. Judyta Paradzińska i Maciej Orłowski wciągają bez reszty w niesamowitą grę, jaka toczy się między ich bohaterami. Dla tych, którzy znają dobrze oboje aktorów, ich kreacje w "Papierowych kwiatach" będą sporym zaskoczeniem. Oboje zagrali w dużym stopniu wbrew sobie, czy może raczej wbrew temu, do czego nas już zdążyli przyzwyczaić - i udało im się to bezbłędnie. Dali popis znakomitego, głę-bokiego i dojrzałego aktorstwa Brawo!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji