Odzyskiwanie straconego czasu
Dajcie mi czas - mówił przed pierwszą premierą sezonu dyrektor Zbigniew Zapasiewicz. Zrozumiałe. Człowiek, który jako kolejny podjął beznadziejną próbę reanimacji warszawskiego Teatru Dramatycznego, nie żądał w końcu wiele. Poprzednikom, jak wiadomo, się nie udało. Ale Zbigniew Zapasiewicz bynajmniej nie stał na pozycji straceńca. Wprost przeciwnie. Miał w ręce atuty, o jakich marzyć mogą ludzie obejmujący urząd publiczny - społeczną akceptację i zaufanie. Dawała mu je pozycja w środowisku i miejsce, jakie zajmuje w naszym życiu kulturalnym; osiągnięcia i wiedza fachowa; nie bez znaczenia był też fakt, że pochodził z tamtego, znakomitego, bezmyślnie rozbitego zespołu.
To, że piszę w czasie przeszłym, nie oznaczą bynajmniej, że dyrektor Zapasiewicz ów kredyt zaufania utracił lub, że uległa zmianie jego pozycja. Za wcześnie też jeszcze na obrachunki i podsumowania. Teatr jest w drodze, a nie u mety. Niemniej, połowa sezonu za nami, a "Dramatyczny" dał już aż 4 premiery (najwięcej w Warszawie (!), i coś z tego faktu powinno wynikać. Odnoszę jednak wrażenie, że poza stwierdzeniem, jak trudno budować teatr i zespół od podstaw - niewiele więcej. Po pół roku oblicza teatru trudno domyślić się nawet w przybliżeniu. Kolejne premiery, sygnowane nazwiskami Christophera Hamptona i Choderlosa de Laclos, Edwarda Radzińskiego, Arystofanesa i Hugha Leonarda dowodzą, że teatr rozpaczliwie poszukuje repertuaru i miejsca, i że jak na razie - nie może go odnaleźć. Od komedii antycznej - po farsę współczesną! Toż to odbijanie się od ściany do ściany, czy raczej - od kulisy do kulisy. W co wejść? Jaką lukę wypełnić? O kontynuowaniu brutalnie zerwanej ciągłości nie ma, jak na razie, mowy. Można, oczywiście, wyobrazić sobie, że to, co teatr proponuje jest wypadkową pomiędzy jakimś "chciał", a "mógł", no ale w tej sytuacji jesteśmy wszyscy. Dla widza życzliwego, ale nie znającego kulis sprawy, liczą się efekty. A one wskazują, że strzały "Dramatycznego" trafiają nie w środek, a na obrzeża tarczy. Największe zdumienie wywołały z pewnością "Niebezpieczne związki". Dlaczego teatr je wystawił - właściwie nie wiadomo. Ani gorszą, ani bawią, ani dziwią, ani przejmują... Na dobrą sprawę losy markizy de Merteuil i pozostałych osób w kolejności ukazywania się na scenie - nikogo nie obchodzą. Po co więc włącza je do swego repertuaru teatr rozpoczynający walkę o przetrwanie i widza? Radziński "Teatr czasów Nerona i Seneki"), to także wybór "bez czucia". Wypadki wyprzedzają dziś tłumaczenia. Może 5 lat wcześniej, kiedy rzecz powstała, a może jeszcze wcześniej, ten dyskurs między nauczycielem-filozofem a uczniem-zbrodniarzem, któremu słabość systemu filozoficznego mistrza dała w rękę alibi do popełniania okrucieństw, miałby szansę na większy społeczny pogłos. Dziś głos ze sceny nie współbrzmi z nastrojem widowni, i teatr znów pozostaje w tyle. Może więc Arystofanes i "Ptaki", a jeśli nie, to może Hugh Leonard i jego farsa "Motel"?
"Motel", to wielce ciekawe posunięcie repertuarowe. Tym razem, na pewno na linii, bo farsy są obecnie w Warszawie modne, i ta jest już czwarta w tym sezonie. Jak wprawdzie wiadomo, to "Kwadrat" i "Syrena" specjalizowały się dotąd w tego typu produkcji i przez fakt sprzątnięcia im sprzed nosa tak smakowitego kąska, "Dramatyczny" może się nawet narazić na zarzut popełnienia towarzyskiego nietaktu, ale to w końcu jego zmartwienie... Skoro można w jarzynowym sprzedawać włóczkę i koszule, to dlaczego niby nie można w "Dramatycznym" pokazywać fars? Inna sprawa to, czy wypada i czy tego właśnie po tej scenie oczekujemy? Na pierwsze odpowiedziałbym z wahaniem - twierdząco: niestety, wiele dziś wypada; na drugie, z przekonaniem, przecząco, bo jednak nie wobec wszystkich mamy te same wymagania. Zbyt świeża jest pamięć repertuaru i sukcesów, jakie w nim odnosił zespół Gustawa Holoubka, by na wszystko, co dzieje się pod tym samym w końcu dachem, godzić się bez zastrzeżeń. Myślę, że to odwoływanie się do przeszłości nie powinno obecnej dyrekcji i zespołu ani denerwować, ani deprymować. To raczej dowód zaufania, że podniesioną przed laty poprzeczkę, po długim czasie straconym, chciałoby się od tego sezonu widzieć trzymaną równie wysoko. A, wracając do "Motelu". Jeśli jest dobry - sam się obroni. Czy jest dobry? Według mnie, klasie (aktorskiej) i urodzie (własnej) kobiet nie dorównują ani w jednym ani w drugim mężczyźni. Oczywiście, że jak ktoś publicznie zostaje bez spodni, to jest to tyleż tragiczne, co komiczne. W farsie - komiczne, więc się śmiejmy. Jeżeli ten gromki śmiech zapełni "Dramatycznemu" widownię i napędzi kasę, to Bóg z nim; z nim tj. z "Motelem". Teatrowi potrzebny jest tyleż sukces finansowy co prestiżowy. Na ten drugi jednak, jako wierny widz z utęsknieniem czekam.