W niesalonowym stylu...
Tam właśnie, między pępkiem a kolanami, rozgrywa się akcja najnowszej premiery w stołecznym Teatrze Dramatycznym, jej tematyka, sfera "intelektualna", "duchowa" i emocjonalna zawiera się w tytule niniejszej recenzji, a bohaterami są "wstydliwe" partie ciała mieszczące się w przedziale anatomii, takoż określonym przez powyższy tytuł. Punkt kulminacyjny przedstawienia stanowi przycięcie zamkiem w spodniach pewnej męskiej części ciała Jamesa Usheena, popularnego prezentera telewizyjnego (postać grana przez Marka Kondrata w stylu "Leci kabarecik"). A że owo "przycięcie" musi być bardzo bolesne świadczy grymas twarzy "ofiary". No i łzy, rzęsiste jak deszcz. A deszcz też jest - "prawdziwy", zabawnie, interesująco i ładnie rozwiązany scenograficznie (scenografia autorstwa świetnego tandemu: Xymena Zaniewska i Mariusz Chwedczuk). Jedyna godna pochwały rzecz w tym przedstawieniu. A oprócz tego jest striptiz, siusianie, obmacywanie i "rozporkowe story" jako leitmotiw całości.
To byłoby tyle o "filozoficznym" aspekcie przedstawienia podanym w największym skrócie i w całkowicie niesalonowym stylu, za co Czytelników najgoręcej przepraszam. Ale - jak widać - treść wyznacza formę, no, a poza tym: gdzie dziś szukać salonów, skoro najpierwszy (niegdyś!) teatr Warszawy (to tu przecież odbywały się prapremiery polskich debiutów dramatycznych, jak np."Policjanci" Mrożka i "Kartoteka" Różewicza, tu miała światowa prapremierę "Iwona, księżniczka Burgunda" Gombrowicza, tu reżyserował Konrad Swinarski, tu każde przedstawienie Jerzego Jarockiego było wydarzeniem artystycznym, a Holoubek, Zapasiewicz, Fronczewski tworzyli niezapomniane kreacje, tu bywała nieoficjalna scena narodowa) zabiega o publiczność w ten a nie inny sposób.
Na razie na widowni Dramatycznego zasiada jeszcze tu i ówdzie widz noszący w pamięci obraz tego teatru z okresu, gdy był salonem. A wkrótce przestanie tu przychodzić, bo jego fotel zajmie kucharka lub arystokrata-hydraulik. A że zajmie, to rzecz pewna, albowiem takich śmiesznych "kawałów" jak w Dramatycznym nie usłyszy nawet w "Syrenie", zwłaszcza że ta ostatnio bierze azymut nie na pióra utkwione "gdzieś tam", lecz na "skrzydła" u ramion Wertyńskiego, ani u Masztalskich, ani nawet w TV, bo "Loży" i "Zmienników" już nie ma.
Pora na szczegóły: omawiane powyżej przedstawienie "Motel" wyreżyserował Jan Kulczyński, a jego autorem jest współczesny dramatopisarz irlandzki, Hugh Leonard. Tytuł "Motel", bo w II akcie bohaterowie tej farsy: dwaj małżonkowie (w tych rolach: Jerzy Karaszkiewicz i Marek Obertyn) i ich żony (grają: Krystyna Wachelko-Zaleska i Jadwiga Jankowska-Cieślak) oraz wspomniany już prezenter tv i jego eks-narzeczona (Izabella Olejnik) przenoszą się z nowobogacko urządzonego mieszkania małżeństwa Gibbon (gdzie przebywają w I akcie) do świeżo wybudowanego motelu strzeżonego przez głuchego portiera (zabawny w tej roli Włodzimierz Press). I tu w wyniku różnych perypetii, wbrew swoim zamiarom i niespodzianie dla siebie spotykają się. Całość zasadza się na gagach sytuacyjnych i strukturą - jako żywo - przypomina "Flipa i Flapa". To żenujące pod każdym względem przedstawienie (wraz z inaugurującymi sezon "Niebezpiecznymi związkami") wskazuje, iż zainteresowania obecnego Teatru Dramatycznego skupiają się wokół dobrze znanych "wdzięków Maryni". Widocznie wszystko, co wykracza poza sferę odmóżdżającego śmiechowiska i skłania widza do myślenia, jest dziś po prostu za trudne dla tej sceny.