Dramat za murami klasztoru
"Suor Angelica" Giacomo Pucciniego w reż. Ran Arthura Brauna Akademii Muzycznej w Poznaniu, CoOperate Orchestra i Orkiestry Antraktowej Teatru Polskiego w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.
Po latach studenci Akademii Muzycznej wrócili do Teatru Polskiego w Poznaniu. To idealne miejsce, aby prezentować w nim "Suor Angelica" Giacomo Pucciniego.
Ran Arthur Braun delikatnie uwspółcześnił jednoaktową operę Pucciniego. Reżyser jeszcze na tle strojącej się orkiestry sugeruje w pantomimicznej scenie, że przeorysza oddała dziecko na wychowanie zamożnej rodzinie (co było w przeszłości praktykowane). Na grób Angeliki przychodzi mężczyzna w czerni (Jaromir Trafankowski). Losy siostry Angeliki (Anna Malesza) oglądamy jego oczami... Angelika znalazła się w klasztorze z konieczności.
Urodziła nieślubne dziecko, synka. Zamożna i powszechnie szanowana rodzina, pragnąc ukryć ten fakt, umieściła dziewczynę w zakonie. Po siedmiu latach do bramy klasztornej puka ciotka Angeliki (Julia Mech), by ta zrzekła się prawa do spadku, który miałby przypaść w całości młodszej siostrze, ponieważ nadarzył się chętny do małżeństwa. Angelika ma tylko jedną prośbę: chce wiedzieć, co się stało z dzieckiem, chciałaby je przytulić. Niestety, ciotka oznajmia, że chłopczyk umarł... Tyle libretto.
Wyciskacz łez, chciałoby się powiedzieć. Ale Puccini to mistrz nastroju. Z klasztornej magmy wyłania się dramat okaleczonej dziewczyny. Początkowo nic nie wskazuje, że Angelika - jedna z wielu sióstr - wkrótce zburzy zakonny porządek. Pojawienie się w klasztorze bogatej ciotki Angeliki inicjuje tragiczny pojedynek dwóch kobiet, zderzenie dwóch osobowości. O ile aktorsko obie śpiewaczki poradziły sobie z sytuacją dramaturgiczną, o tyle wokalnie sukces odniosła tylko Anna Malesza. Ma ona w głosie coś nieuchwytnego i niekreślonego, co sprawia, że jej się wierzy. Nie widać i nie słychać wokalnych "szwów", słychać i widać prawdę.
Podczas premiery Anna Malesza śpiewała niezwykle naturalnie, bez patosu..., zwłaszcza w trudnej wokalnie i aktorsko scenie finałowej. Widać i słychać, że to rola zbudowana precyzyjnie i konsekwentnie, czego nie można powiedzieć o scenach zbiorowych, które wypadają trochę sztucznie. Nie przekonał mnie zamysł inscenizacyjny reżysera, ponieważ dramat młodej zakonnicy jest wystarczająco przejmujący i nie wymaga dodatkowych "przypisów". Znacznie lepszym rozwiązaniem dramaturgicznym było umieszczenie chóru w foyer teatru, dzięki czemu powstał ciekawy efekt brzmieniowy. I jeszcze brawa dla połączonych orkiestr pod batutą Adama Domurata. Może Teatr Polski poszerzy swoją ofertę o opery kameralne?