Artykuły

Wkraczają nosorożce

"Nosorożec" Eugene'a Ionesco w reż. Marka Mokrowieckiego w Teatrze Dramatycznym w Płocku. Pisze Milena Orłowska w Gazecie Wyborczej - Płock.

Teatr wybrał odważnie. Po pierwsze "Nosorożec" to mniej popularna sztuka Ionesco, rzadziej wystawiana na polskich scenach. Po drugie historia jest wybitnie abstrakcyjna. Otóż - w małym francuskim miasteczku pojawiła się nosorożec. Najpierw jeden, potem kilka, potem ulicami przetaczają się całe stada zwierząt. Szybko okazuje się, że w nosorożce zmieniają się mieszkańcy miasteczka. Najdziwniejsze jednak, że to, co początkowo wydawało się wynaturzeniem, efektem dziwacznej choroby, powszechnieje i powszednieje. Coraz więcej ludzi nie ma nic przeciwko mutacji. Więcej - niektórzy zaczynają jej tęsknie wyglądać.

- Cóż w tym złego, nosorożce są takie naturalne, takie silne - przekonuje Jan, przyjaciel Berengera, głównego bohatera sztuki, a na jego czole już wyrasta róg (Jana gra Piotr Bała i po raz kolejny można się przekonać, że świetnie sprawdza się on w rolach ludzi... groźnych). - Że to niemoralne? Moralność można rozwalić, zbudować na nowo.

- Chodzi o to, że każde z tych zwierząt ma swoich bliskich. Wszyscy są w to w pewien sposób zamieszani, nie można się tak po prostu odciąć - Daisy (w tej roli Sylwia Krawiec), ukochana Berengera, także zaczyna się łamać.

- Że to obłęd... No cóż, na początek trzeba by zdefiniować obłęd - Dudarda (Łukasz Mąska), kolegę z pracy, także zaczyna pociągać stado.

I tylko on - Berenger, do końca uważa, że nosorożce i bezmyślne galopady przez miasto są obrzydliwie. Nie chce mutować. - Jestem człowiekiem - mówi po prostu, gdy w finale do jego pokoju wdzierają się zwierzęta.

Podoba mi się, że Marek Mokrowiecki, reżyser spektaklu, nie utożsamia nosorożca z żadną konkretną ideą (w spektaklu jest kilka delikatnych aluzji do współczesnej sytuacji politycznej, ale pełnią one właściwie rolę żartów). W realizacji z 2013 r. warszawskiego Teatru Dramatycznego np. ludzi ogłupiała korporacja. W płockim spektaklu "stać się nosorożcem" nie oznacza "wystartować w wyścigu szczurów", "zapisać się do konkretnej partii", "zacząć słuchać konkretnej muzyki". Oznacza po prostu "iść za tłumem". Sprzedać siebie za możliwość pochrumkania sobie w tłumie nie różniących się niczym gruboskórych bydląt.

Podoba mi się, że Berenger - w tej roli Marek Walczak - nie jest herosem z barykady, ale najzwyklejszym w świecie, nieco leniwym, nieco tchórzliwym facetem. Siedzi pod stołem, trzęsie się ze strachu, ale nie chce się przemienić. Dlaczego? Sam nie jest pewien. - Ja to wyczuwam intuicyjnie - tłumaczy. Gdzieś w głębi Berengera cichy głos mówi, że nie może zostać nosorożcem, skoro jest człowiekiem.

I właśnie ten cichy głos, wyczuwana intuicyjnie wierność człowieczeństwu, to jedna wartościowa rzecz w całym świecie "Nosorożca". Bo - i to podoba mi się także - spektakl jest krytyką współczesności, czasów, w których człowiek kompletnie nie ma się na czym oprzeć, wszystko się zdewaluowało, wszystko jest relatywne. Bohaterowie sztuki dłuższy czas myślą, że zbawieniem jest ludzki rozum, logika. Ale przestają, gdy odkrywają, że logika nie daje odpowiedzi, pozwala jedynie odpowiednio zadać pytanie. Zresztą, ich naczelny logik (Jacek Mąka) także zaczyna także tratować miasto ze swym kapeluszem wbitym na imponujący róg.

Spektakl jest oszczędny w wyrazie - scenografia zredukowana jest do minimum, dużo gra się tu światłem, przestrzenią. Przesłanie tym wyraźniej płynie ze sceny. "Nie widzę tu żadnej ludzkiej twarzy" - mówi Berenger, wpatrując się intensywnie w... publiczność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji