Artykuły

Tango - ekstaza czy lament?

"Niezatańczone tango" wg scenariusza Grażyny Barszczewskiej w reż. Leszka Bzdyla w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Grażyna Barszczewska, pisząc scenariusz "Niezatańczonego tanga", postanowiła sięgnąć po twórczość Wiesława Myśliwskiego, który jest bez wątpienia autorem nietuzinkowym i błyskotliwym, potrafiącym poddawać nie tylko ocenie bieg dziejów, ale i tworzyć przejmujące portrety ludzkie. Aktorce udało się przekładając prozę na język teatru nie doprowadzić do częstego w takich przypadkach upraszczania obrazowania zapisu świata, znaczeń czy rysunku postaci. Leszek Bzdyl, jako reżyser, szukając sposobów na wychodzenie poza tekstową ilustracyjność, stara się przede wszystkim o aktorskie uwiarygodnienie wybranych sekwencji, próbujących konfrontować świat syna z życiem jego matki i umierającego w szpitalu ojca. Osiągnięty przez wszystkich realizatorów efekt jest przede wszystkim przekonujący, albowiem ciekawie pointuje każdą ważniejszą sekwencję swoistym motywem przewodnim. Jednym z nich jest przywołane w tytule tango. W konsekwencji mamy możliwość wejścia w przestrzeń egzemplifikującą pewien typ rzeczywistości i kultury, przywołujących istotne pytania o miejsce człowieka w świecie i o porządek jego wielowymiarowego kształtu.

Przestrzeń zaaranżowaną przez Macieja Chojnackiego tworzą przede wszystkim sprzęty, wokół których skupiają się przywoływane przez matkę wydarzenia i sytuacje. Jest ona niczym Eliadowski środek świata, miejscem budującym okoliczności i pozwalającym bohaterom odchodzić i wracać, czasami znajdować punkty przecięcia, które ich łączą między monologiem matki a milczeniem syna, który ogałaca pokój z kolejnych pamiątek ich wspólnego domu. Można powiedzieć, że cała konstrukcja spektaklu ma ścisły związek z kompozycją gry pomiędzy dwiema postaciami, bo tak naprawdę przestrzeń narzuca tutaj określoną konwencję i typologię budowanych sytuacji. Swoista gra jaka toczy się pomiędzy niekończącym się monologiem matki a działaniami syna organizuje się tutaj na zasadzie dość ściśle wyznaczanej symetrii i powtarzalności. Momentami jest to widoczne również w sferze koloru, światła, gestu czy zamysłów próbujących niekiedy zmierzać do ujmowania zachowań w pewne figury plastyczne. Znamienny dla tej poetyki jest pierwszy monolog siedzącej matki wygłaszany na blacie od kredensu, kiedy z ogromnym trudem podnosi i opuszcza głowę. Tak naprawdę wszystko w tym przedstawieniu dzieje się w grze Grażyny Barszczewskiej, w jej sposobie działań, metodzie prowadzenia monologu i w określonym kanonie scenicznego bycia. Obok niej skupiony na swoich zadaniach krąży syn sugestywnie kreowany przez Dominika Łosia, jakby wciąż zamyślony obserwator własnego życia. On też, choć nie ma tekstu, prowadzi w końcu przecież swoją grę z pamięcią, wspomnieniem, z dzieciństwem, które odchodzą wraz z każdym wyniesionym sprzętem, ogałacającym pokój z tego, co przez lata zgromadzili. Każda rzecz czy mebel, podobnie jak każde słowo, czy wymowność milczenia, mają tutaj swój głęboki "sens dramatyczny". Bo są też wartością, która posiada swoje autonomiczne istnienie. Portret rodziców, gramofon, winylowa płyta, dywan, pakowane kartony, buty, marynarka ojca, choć mogą istnieć obiektywnie, niezależnie od człowieka, w tym przypadku na każdym kroku objawiają to, że są nam też potrzebne, a nawet niezbędne. I ta gra z rzeczą, staje się tym samym grą o wartość, którą chcemy zatrzymać lub z którą musimy się w tym momencie nie bez żalu rozstać.

Grażyna Barszczewska buduje postać matki bez odrobiny koturnowości, jest ciepła, prosta w reakcjach na świat i ludzi, a jej długich monologów od początku do końca słucha się z tym samym zaciekawieniem. Jest w tym wszystkim, co oglądamy, wywiedziony z Myśliwskiego namysł nad życiem, w którym nie próbuje się idealizować ani przeszłości, ani teraźniejszości. Dlatego spektakl na Scenie Kameralnej Polskiego momentami wybrzmiewa niczym traktat o życiu i o świecie, bez jakiejkolwiek próby stwarzania czegoś na kształt drapieżnego komentarza, który by mógł w niepotrzebnie kanciasty sposób odwoływać się również do doświadczeń widzów i naszej pamięci.

Bzdyl z Barszczewską, choć z jednej strony tworzą historię bardzo konkretną, realistyczną, nie zapominają o tym, że może ona również wybrzmieć jako ogólnoludzka przypowieść o istnieniu człowieka. Starają się tak samo finezyjnie jak autor "Kamienia na kamieniu" stawiać pytanie o nasze możliwości zapanowania nad porządkiem własnego życia. Życia, które choć może toczyć się według mało rozpoznawalnych, niekiedy nawet nienawistnych zasad czy norm, pragniemy uczynić swojskim lub oswajać go zwyczajnie nie chcemy, bo jest nam wszystko jedno na ziemi, która nigdy nie będzie rajem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji