Artykuły

Bajka jak łaskotki

To jest bajka dla wisusów, łobuziaków, kawalarzy, huncwotów, ladaco, dowcipnisiów... To jest bajka, dla wszystkich fajnych dzieciaków, którym trudno usiedzieć w miejscu. I dla ich rodziców też!

Rechoczące do rozpuku dzieciaki zdarza mi się widywać nierzadko. Na premierze w Teatrze Animacji rechotałam do łez razem z nimi. Bo to bajka jest jak łaskotki. A do tego bije z niej inteligentny dowcip, serdeczność, ciepło, przytulność i puszystość. Na scenie czterech aktorów zwija się jak w ukropie, biorąc na siebie role clownów, konferansjerów, kolejnych postaci opowieści. Nie przestają być przy tym... aktorami, którym przeszkadza niesforna kurtyna, lalki płatają figle, gęgając i miaucząc, a teatralne reflektory każą się bawić w goni-to, żeby się znaleźć w plamie światła. Kabaretowo-cyrkowa konwencja płynnie przechodzi w mądrą, teatralną grę. Oto Kopytko (Marek A. Cyris), szewski czeladnik: szyje buty, które bardziej przypominają tubę, telefon lub ducha niż kamasze czy kalosze. Oto Kwak (Artur Romański), któremu w głowie wyłącznie dokazywanie i robienie psot starej gospodyni wiejskiej zagrody. Pewnego dnia każdy z nich zarzuca na ramiona wypchany plecak i rusza w świat. Bo mają dość. Nie ulega wątpliwości, że chłopaki się spotkają. Odtąd siać będą postrach pośród sielskich, spokojnych wsi... Bo tam, gdzie się pojawią, nikt już nie zazna spokoju, a oni śmiać się będą do rozpuku, że znowu dali wszystkim popalić. Innym nie będzie do śmiechu: o nie! Plecaki podróżników-łobuziaków ni stąd, ni zowąd zamienią się w... lalki. Wystarczy z prawej kieszeni wyjąć prawą rękę, z lewej - lewą, wystarczy jeszcze pociągnąć w górę i już jest głowa. Najpierw trochę trudno lalkom-plecakom wydobyć z siebie głos, więc buczą i jęczą, aż tracą dech, ale po chwili okazuje się, że ich buzie zamykane są (a raczej otwierane!) na... zamek błyskawiczny. I w takim zwariowanym stylu odbywa się tu wszystko. A kwintesencją są uszy Kwaka, za które tyle razy był ciągany, że można je teraz przeciągnąć niemal na wylot. W tym szaleństwie jest mnóstwo... ciepła. Duża w tym zasługa aktorów, którzy bardzo uważnie pilnują granicy przeszarżowania w stronę idiotycznego wygłupu (szczególnie obaj konferansjerzy: Krzysztof Dutkiewicz i Grzegorz Ociepka). Ale słowa uznania należą się przede wszystkim scenografowi Dariuszowi Panasowi. Wyczarowany przez niego bajkowy świat jest pełen nasyconych, żywych kolorów: żółci, pomarańczy, czerwieni, brązów. Towarzyszą im soczyste zielenie i pastelowe błękity. Lalki i krajobrazy mają fakturę patchworkowatych kocyków, kołderek i poduszek. Snopki zbóż są jak wełniane pufy z frędzelkami. Niebo jak prześcieradełko. Poduchowate lalki jak przytulanki mają przy tym wyraziste, współczesne rysy, którym blisko do najbardziej "pojechanych" komiksów. Piękne. Absolutnym hitem jest dwór, na który trafiają w finale nasi bohaterowie. Najpierw widzimy wielką, czerwoną, pikowaną poduchę, na której, jak sądzimy, stoi tron (czerwony prostokącik). Ale poducha się niespodziewanie rusza i okazuje się królem we własnej osobie: grubaśnym i smutnym.

W tym szaleństwie jest też prosta mądrość. Co ważne, wyrażona subtelnymi, magicznie teatralnymi środkami wolnymi od nachalności i dydaktyzmu. Kopytko i Kwak trafiają do lasu, gdzie oczywiście znowu robią psikusa: przestawiają drogowskaz, zwany tu też wskozodrogiem. Las to pasiaste szarfy zwisające z teatralnego sufitu. Ale wystarczy, że jeden z konferansjerów zbierze je w jedną wiązkę, i zawinie wokół siebie, a już na scenie jest piękne, stare drzewo tajemniczo podświetlone i oprawione w spokojną muzykę. Pod nim siądzie stary wędrowiec. Chłopcy będą mu chować kapelusz, a on wcale się na nich nie rozzłości. Zapłacze. I to ich zdziwi. I to ich zmieni. Bo polubili staruszka. Pierwszy raz w życiu kogoś polubili. A on zostawi ich z myślą, że śmiechem można zdziałać wiele dobrego. Tyle. Finał, w którym jeden z bohaterów zostaje królem, a drugi Ministrem Rozbawienia Publicznego, może budzić pewne kontrowersje. Ale czy,z dwojga złego, nie lepiej być publicznie rozbawianym niż publicznie robionym w konia?

Kopytko i Kwak Kornela Makuszyńskiego w adaptacji Jana Wilkowskiego, reżyseria Lech Chojnacki, scenografia Dariusz Panas, muzyka Robert Kanaan, choreografia Przemysław Grządziela. Premiera 29 lutego 2004 w Teatrze Animacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji