Artykuły

Kura w potrawce

Gałkiewicza z "Ferdydurke", jak sobie przypominamy, nie zachwycał Słowacki. Widza "Małego Ilustrowanego Karawanu" (nie chcę uogólniać) nie śmieszy Cami, choć przez całe półtora godziny spektaklu reżyser zdaje się usilnie nawoływać: dlaczego nie śmieszy, skoro śmieszy? Nie śmieszy, bo stare to, zwietrzałe i tyle razy już odgrzewane dowcipy, tyle razy już lepiej i wdzięczniej opowiedziane, że czujemy się jak na nieudanym party: ktoś opowiedział dowcip, wokół cisza, ktoś uśmiechnął się spóźniony, bo przecież wypada. Że wypada - więc premierowa publiczność czasem się śmieje, najczęściej wtedy, kiedy aktorzy-mężczyźni przebierają się za kobiety - jakież to śmieszne! Nie śmieszy, bo tam (także w teatrze), gdzie wszystko jest możliwe, nic nie jest możliwe i jest nam wszystko jedno, kiedy okazuje się, że Dziadek ze Szkocji te Babka ze Szkocji, a Czerwony Kapturek jest Zielony. Jest nam wszystko jedno, a nie jest to najkorzystniejsze uczucie w teatrze.

"Karawan" to spektakl bezmyślny. Nie wiem, gdzie reżyser zawarł w nim, zapowiadany w wywiadach "kryzys tożsamości człowieka", ja raczej widzę kryzys tożsamości teatru, widoczny zresztą wyraźnie, najpełniej w jednej z "odnóg" teatru studenckiego, której na imię teatr KTO. Hołdys wyrósł z tego nurtu i wyraźnie widać tu fascynacje produkcjami Jerzego Zonia, który od lat, ku uciesze publiczności, konstruuje perfekcyjne spektakle w myśl zasady: im głupiej, tym lepiej. "Karawan" nie jest niestety perfekcyjny. Aktorzy wyraźnie niepewnie czują się w tej nowej dla nich estetyce i zachowują się tak, jakby cały czas pytali reżysera: "ale co ja mam grać?". No właśnie, co?

W programie (bardzo udatnym, plus dla wydawcy) czytamy, że najlepsze, najwartościowsze pozycje w dorobku pisarskim Cami stanowią krótkie scenki teatralne będące parodią teatru drugiej połowy XIX wieku. Że Cami pierwszy dostrzegł śmieszność konwencji teatru mieszczańskiego. Bardzo dobrze. Tylko: co z tego? Kto dziś, może poza profesorem Raszewskim, wie czym był teatr drugiej połowy XIX wieku, kto zna tamten teatr i tamte sztuki. Kto znajdzie ten punkt odniesienia? Myślę, że po prostu pomylił się adaptator. Że błąd tego spektaklu tkwi u samego źródła przy wyborze materiału. Bo przecież tego rodzaju groteską można opowiedzieć świat. Udowodniły to najlepsze zespoły studenckie połowy lat 80. z teatrem "Wiatyk" na czele. Hołdys oglądał je i dużo zapożyczył. Tylko, że siłą tamtych kreacji była, między innymi, aktorska spontaniczność, dziś, w momencie przełożenia na zawodową scenę, na teatr-instytucję wszystko to (nawet najlepsze pomysły) sprawia wrażenie ciężkiego walca przystrojonego na pierwszomajową paradę.

A kura? "Kura w potrawce, dodam na wszelki wypadek, jest to kura ugotowana, a przeto nie można mieć nadziei na zmartwychwstanie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji