Artykuły

Heca

Stało się to, co było do przewidzenia. Ostatnia premiera tarnowskiego teatru - "Mały Ilustrowany Karawan" zbudowany ze skeczów Henri Pierre'a Camiego - została bardzo różnie przyjęta. Od wyrazów niesmaku i jednoznacznie negatywnej recenzji Jacka Głomba w "Czasie Krakowskim", przez (najliczniejsze) umiarkowane i nie wolne od zastrzeżeń pochwały, po określenia "wyśmienita zabawa" i "nareszcie kawałek żywego teatru". Co charakterystyczne - ta rozbieżność ocen pojawiła się w pozornie jednorodnych grupach odbiorców. Na przykład sarkania i zachwyty znalazły się w ustach funkcjonariuszy kultury, zazwyczaj dość zgodnie oceniających inne spektakle. Nawet aktorzy "Karawanu" różnie się w nim czuli - jedni (Szalorz) bardzo sobie taki rodzaj wehikułu chwalili, inni (Kępiński) mieli po premierowej podróży wrażenia dalekie od euforii. Prorokując - przypuszczam, że największe wzięcie będzie miało to przedstawienie wśród starszej młodzieży szkolnej. Po pierwsze dlatego, że nie miała ona czasu na obcowanie z teatrem studenckim (i podobnymi alternatywami) lat 70-tych i 80-tych, który - nieraz aż do znudzenia - bardzo sobie tę poetykę upodobał. Nie odniosą więc młodzi wrażenia, że to wszystko, już było, i to wiele razy. Po drugie dlatego, że ten rodzaj humoru jest fizjologicznie przypisany młodemu wiekowi, skoremu do obrazoburczej hecy, dosadnej i niekoniecznie wyrafinowanej.

Rodzaj humoru - oto powód zróżnicowanych odczuć, ocen. Albo się go lubi, albo nie. Jaki to humor? Czarny, ale nie ten angielski najlepszego gatunku, bo pozbawiony jego wdzięku i finezji. Przewrotny, lubiący pokazywać rzecz od strony podszewki. Rubaszny, kreślący jak najgrubszą krechą postacie i sytuacje. "Nieestetyczny" w swoich turpistycznych podobaniach. Prowokacyjny, bo nic tam nie jest godne namaszczonego uszanowania, płytki, bo o nic w gruncie rzeczy nie chodzi, prócz demonstracyjnej błazenady. Kto to lubi - ten się śmieje, kto nie lubi - ten się żenuje.

Wiesław Hołdys, reżyser i autor scenariusza, odkurzył dla swych niecnych zamiarów dość niecodzienną postać, która w 1910 roku redagowała w Paryżu pismo "Mały Ilustrowany Karawan - organ związkowy i humorystyczny zakładów pogrzebowych", jak najpoważniej sponsorowane przez majstrów od żałobnego ceremoniału. Był potem Cami: wziętym felietonistą, autorem humoresek, komiksów i opowiadań. Najwyżej cenione są jego krótkie, absurdalne opowiadania, utrzymane w formie sztuk teatralnych. Te właśnie skecze wybrał, poćwiartował i złożył do kupy Hołdys, nadając całości tytuł pisemka grabarzy. Powstała z tego zawrotna ilość sytuacji i postaci, w które wcielają się Małgorzata Wiercioch, Sławomir Gaudyn, Marek Kępiński, Janusz Młyński i Mariusz Szaforz. Każde z nich gra po kilka ról, każde ma lepsze i słabsze momenty, co oczywiste przy tak różnorodnym garniturze postaci. Najrówniejszy jest Mariusz Szaforz, a nestor tarnowskich aktorów, pan Bronisław Orlicz, chwalił po premierze Marka Kępińskiego: "w kilku momentach naprawdę mnie zadziwił". Podobnie jest z całym spektaklem. W sumie sprawnie zmontowany, prowadzony w dobrym tempie (na pewno pomogły krótkie scenki), ma jednak wyraźnie lepsze i gorsze momenty - od bardzo akuratnych (scena wokalna), po łatające dziury etiudy Sherlocka Holmesa, z paroma ewidentnymi lapsusami poniżej (nawet w tej konwencji) pasa.

Kto lubi strzały "z grubej rury", ten sobie porechocze. Kto nie lubi - niech obejrzy z ciekawości. Minie osobiście "gruba rura" cieszy, kiedy ją dostaję w fikuśnym i misternym opakowaniu. Cami stwarzał taką możliwość. Hołdys poszedł w przeciwnym kierunku. "Grubą rurę" Camiego jeszcze na scenie pogrubił, docisnął gaz do dechy, niedomówień żadnych nie zostawił, więc mamy na scenie teatralną hecę pełną gębą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji