Artykuły

Rozprawka pofestiwalowa

IX Międzynarodowy Festiwal Teatrów Awangardowych PESTKA w Jeleniej Górze. Pisze Bartłomiej Kalinowski w Teatrze dla Was.

Na Pestkę przyjechałem po kilku latach nieuczestniczenia w tym festiwalu. Tym razem z zastanowieniem i po trochu ironią przyglądałem się wielkoformatowemu banerowi przywieszonemu na froncie Jeleniogórskiego Centrum Kultury, na którym widniał napis: "Międzynarodowy Festiwal Teatrów i Kultury Awangardowej". Jak na zawołanie przypomniały mi się wszystkie dyskusje o teatralnym offie - czy istnieje, dlaczego nie istnieje i czym w ogóle jest ten twór. Do tego doszło rozpracowywane ze wszystkich stron pojęcie "awangarda", której stulecie mniej lub bardziej hucznie obchodzimy w tym roku. Uznałem, że jeleniogórski festiwal jest dobrym miejscem, aby zadać sobie pytanie, w jaki sposób współcześni twórcy odwołują się do tych licznych dwudziestowiecznych prądów?

Tegoroczna edycja Pestki obrała sobie za temat przewodni idiom "/baby i dramaty/ bez żalu". Sprawa niezaprzeczalnie ważna w odniesieniu do otaczającej nas rzeczywistości, a jednocześnie dość mocno ostatnimi czasy podejmowana w przestrzeni teatru. Organizatorzy festiwalu położyli ponadto duży nacisk na różnorodność propozycji teatralnych. Oprócz spektakli teatrów dramatycznych i lalkowych widzowie mieli okazję obejrzeć również realizacje związane z teatrem tańca. Obecność tych ostatnich przedsięwzięć na festiwalu cieszy tym bardziej. Do dziś pamiętam prezentowany podczas Pestki niezwykły projekt Teatr Maat Projekt w wykonaniu Jacka Poniedziałka i Tomasza Bazana oraz Hotel Dieu Teatru Cinema. Podczas tegorocznej edycji festiwalu oprócz spektakli konkursowych prezentowane były także realizacje pod wdzięczną nazwą "Spektakli Mistrzowskich". To teatralne święto rozpoczęło się tak naprawdę parę dni wcześniej, przed jego oficjalnym otwarciem. Niestety nie zdołałem dotrzeć na spektakle w wykonaniu Teatru Odnalezionego i Grupy Sta_ART WORKSHOP JCK prowadzonych przez dyrektora Pestki - Łukasza Dudę. Jeżeli jednak ich poziom artystyczny był podobny do niegdyś oglądanego przeze mnie "Woyzecka" czy "High School Pekin 3D", to mogę jedynie żałować swojej nieobecności.

Słowo

Spektaklem otwierającym oficjalną część festiwalu był "Zapolska Superstar (czyli jak przegrywać, żeby wygrać)" Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu (notabene sama autorka "Pani Dulskiej" okazałaby się świetną patronką tegorocznej Pestki). Przedsięwzięcie niezwykle ważne bo wyławiające z cienia pisarkę, którą powszechnie kojarzy się przede wszystkim z lekturami szkolnymi. Twórcy na podstawie listów Zapolskiej oraz najróżniejszych głosów ówczesnej krytyki podjęli się próby pokazania odwagi oraz samozaparcia kobiety żyjącej w świecie, którego prawa ustalają mężczyźni. Bo zanim do bibliotek trafiły egzemplarze dzieł Marii Gabrieli Janowskiej z domu Piotrowskiej herbu Korwin, z pierwszego małżeństwa Śnieżko-Błockiej, to pisarka musiała walczyć m.in. z posądzeniem o plagiat przez Popławskiego (w tej roli Rafał Kosowski). Co tu dużo pisać, wielu uważało ją po prostu za grafomankę. Ona zaś była przekonana o swoim talencie i wyższości nawet od samego Sienkiewicza. W humorystycznej formie zobrazowano niezwykle wyzwolone, skandaliczne jak na tamte czasy życie tej przedstawicielki naturalizmu w literaturze polskiej. Aktorki kreujące rolę Zapolskiej, Sara Celler-Jezierska, Irena Sierakowska oraz Joanna Łaganowska, ukazywały różne aspekty osobowości tej bohaterki spektaklu. Na całe szczęście Aneta Groszczyńska oraz Jan Czapliński uniknęli wszelkich skrajności, które czyhają na twórców spektakli opartych na biografiach. Co ważne, sama "Zapolska Superstar" posiada także wymiar edukacyjny. Pomimo licznych komicznych chwytów, dowiadujemy się całkiem dużo o tej chwilowej aktorce w Theatre Libre Antoine'a .

Pięć bohaterek spektaklu "Mad Women" Teatru Współczesnego w Szczecinie całkowicie zaprzecza stereotypowym obrazom podległych, miłych i nieco zagubionych kobiet. Praca w korporacji wymaga od pracownic twardości i konsekwencji (będących przecież domeną męskiego świata). Jak próbuje nam powiedzieć już sam tytuł spektaklu (oczywiście nie do końca przetłumaczalny na język polski), mamy do czynienia z kobietami, które po prostu się wściekły, zwariowały. Na co? Ano na swoje odgórnie narzucone role. Podczas jednej z początkowych scen Monika (Maria Dąbrowska), biega po owalnej konstrukcji scenograficznej i bez problemu przeskakuje nad przerwą, dzięki której można dostać się do wnętrza tego obiektu. Udręka kobiety przychodzi w momencie, gdy zakłada szpilki. Przywdziewając atrybut kobiecości, nie jest już w stanie tak łatwo pokonać przeszkodę. Bardzo udanym zabiegiem reżyserki jest swego rodzaju odwrócenie świata mężczyzn na świat kobiecy. Otóż ta sama bohaterka okazuje się być mężczyzną przebranym za kobietę. Tylko taka przemiana pozwala jej/mu pracować w korporacji i nie być szykanowaną ze względu na płeć. Szczeciński spektakl w bardzo lekkiej oraz zabawnej konwencji ukazuje nieustanną walkę kobiet o samą siebie, własną godność i uznanie.

Wewnętrzną siłą przepełnione były także aktorki Teatru Realistycznego w spektaklu "Bum". Trzy kobiety (poznające się w ramach terapii osób cierpiących na bezsenność) nie mogą znieść zewsząd otaczającego je bełkotu i fanatyzmu. Nawet spotkania terapeutyczne okazują się przesiąknięte nic nieznaczącą nowomową. Potrzeba zmiany wynikająca ze zwykłego "wkurzenia" na to, co wokół nas, staje się głównym tematem tego spektaklu. Niezgoda na współczesną Polskę i kryzys wartości przejawia się między innymi w ukrytym planie wysadzenia w powietrze kraju. "Bum" pomimo poważnej tematyki przesiąknięty jest ironią. Aktorki na tle neonu, który przedstawia granice Polski, wyczytują wcześniej zebrane od widzów odpowiedzi na pytanie: "Co Cię wkurza w Polsce?". A jednak w samym przedsięwzięciu wiele było momentów, w których dramaturgia gdzieś się rozjeżdżała. Chwilami trudno było nadążyć za tym, z jakimi postaciami na scenie mamy do czynienia i jaki wątek jest kontynuowany. Ponadto niektórych widzów mogła zmęczyć nadmierna dosłowność wygłaszanych treści, co w zupełności rozumiem. Z całą pewnością na uznanie zasługuje jednak warstwa muzyczna spektaklu, którą zrealizował łódzki zespół Alles.

Nieznośnie dosłowna okazała się realizacja "Ojcze Nasz" Teatru Kombinat na podstawie dramatu Artura Pałygi. Opowieść o figurze patriarchalnego ojca (a na dodatek mundurowego), osadzona w polskich realiach poprzedniego systemu, była nużąca. Z szafy (dosłownie) wychodzą poszczególni członkowie rodziny, a główny bohater dzieli się z widzami swoimi wspomnieniami z dzieciństwa. Co jakiś czas na ekranie wyświetlane zostaje natomiast video ilustrujące tekst. Samo wykonanie video wzbudziło we mnie wiele zastrzeżeń, bo cechowało się po prostu technicznymi nieumiejętnościami twórcy. Trzeba jednakże przyznać, że aktorzy Kombinatu dwoili się i troili, aby przedstawiany tekst był dobrze zagrany. I był. Jak jednak widać, czasem lepiej coś "nie-dograć", niż "prze-grać".

Do tej pory nie potrafię zrozumieć wyboru tekstu dokonanego przez Teatr Politechniki Warszawskiej. "Lament" Krzysztofa Bizio przypomina bardziej dramatopisarską grafomanię. Z kolei historia trzech kobiet w kontekście idiomu festiwalu jawi nam się bardziej jako babski dramacik. Tym samym wszelkie próby omówienia tego tekstu i szukania w nim uniwersalistycznych wątków byłyby zwykłą nadinterpretacją. Co zaś tyczy się samej inscenizacji tego tekstu, to wierzę, że młode aktorki noszą w sobie o wiele większy potencjał niż sam dramat.

Lalka

Wyjątkowo wzruszającym - a jednocześnie zupełnie odmiennym od pozostałych spektakli - był "Noone's Land" Merlin Puppet Theater. To opowieść o przydrożnym strachu na wróble, który dzięki sile swojej wyobraźni kreuje nowe światy. Animowana lalka za pomocą przedmiotów przenosi widzów w najróżniejsze stany uczuciowe. Co ważne, sam spektakl to również opowieść o poszukiwaniu nowych rozwiązań w sytuacji pozornej beznadziei, jak również niepoddawaniu się wobec własnej samotności. W "Noone's Land" poruszony zostaje także wątek na wskroś ekologiczny. Oto tytułowa ziemia niczyja zostaje zakupiona przez człowieka, który niszczy wytworzony przez lalkę świat. Moglibyśmy mieć jednak pewne wątpliwości co do uzasadnienia prezentacji tego spektaklu na tegorocznej edycji festiwalu. Na marginesie, tym, co zachwyca mnie podczas tego typu spektakli, jest niesamowita precyzja i umiejętność lalkarzy. Chapeau bas!

Podobnej formy teatralnej moglibyśmy także oczekiwać od studentów Wydziału Lalkarskiego we Wrocławiu. Tym razem główną rolę nie odegrały jednak lalki, ale ciała studentów. Maski, nałożone na twarze aktorów i aktorek, pozbawiały ich własnej tożsamości. To prosty, ale udany zabieg, który implikuje całą warstwę filozoficzną. Zresztą całe przedsięwzięcie teatralne było symboliczne. A zatem w "01001" mamy do czynienia z dziewięcioma postaciami walczącymi o własne ja. Grupa ludzi zamknięta w niewidzialnej przestrzeni staje się dziwną antyspołeczną masą, którą cechuje brak umiejętności komunikacji z drugim człowiekiem. Etiudy ruchowe zostają przeplecione jakby podsłuchanymi rozmowami pomiędzy ludźmi; wyzutymi ze zrozumienia, uczuć i szacunku. Niestety, warstwa ruchowa młodych adeptów sztuki lalkarskiej pozostawia wiele do życzenia. Są to ciała wykonujące proste choreografie - ale nie zawsze wiadomo, w jakim celu. Podobnie rzecz ma się z umownością, która niekiedy trąci zbytnią powierzchownością. Nie wierzę więc we wstępny opis, który mówi o poszukiwaniu nowych środków wyrazów w teatrze. To frazesy, które być może brzmią ładnie w festiwalowych katalogach, ale nijak mają się do tego, co widzimy na scenie. W ogóle panuje jakaś nieznośna tendencja do pięknych słów i rozbuchanych opisów zarówno teatralnych, jak i tych związanych z innymi dziedzinami sztuki. Kwestia marketingu? Nie wiem. Z całą pewnością wypowiedzi twórców mogłyby być dobrym materiałem do stworzenia jakiegoś spektaklu lub innej pracy artystycznej.

Taniec

Wiele zamieszania wśród widzów wywołały propozycje spektakli tanecznych. Być może to duża doza abstrakcyjności i brak możności intelektualnego opracowania "Why don't You like sadness?" Teatru Dada von Bzdülöw nie przypadły festiwalowej publiczności do gustu? Projektem, który z całą pewnością zasługiwałby na odrębny tekst, jest "Nomadka" Teatru Amareya. Trudno zresztą mówić w tym przypadku stricte o spektaklu tanecznym, należałoby bardziej postrzegać to dzieło w kategoriach projektu performatywnego. Tym samym o wiele wdzięczniejszą przestrzenią prezentacji tego przedsięwzięcia byłby zapewne Hangar Jeleniogórskiego Lotniska niż steatralizowana sala JCK. Sama oś dramaturgiczna tego performensu skupiona jest wokół historii Louise Fontain. Grenlandzka performerka stała się ofiarą duńskiego projektu przystosowawczego do bycia wzorową obywatelką Danii. A jednak "Nomadka" nie jest biograficzną opowieścią o tej kobiecie, ale okazuje się być intymną, wędrowną przypowieścią performerek obecnych na scenie. Poprzez swój ruch ukazują one to wszystko, co jest po prostu niewyrażalne przez język. Osobiste uczucia kobiet nakładają się na siebie warstwowo, a nie linearnie. Ze sceny płynie niewyobrażalna dawka emocjonalności i bolesnych przeżyć, która trzymała mnie za gardło jeszcze długo po samym performensie. Dziwię się ogromnie, że ten projekt nie otrzymał żadnej nagrody.

Uznanie jury i publiczności przypadło natomiast Wydziałowi Teatru Tańca w Bytomiu za spektakl "Polonez Alla Polacca na Niemiecką Nutę". Czy to oznacza, że mamy do czynienia ze spektaklem naprawdę udanym? Śmiem twierdzić inaczej. Chociaż pomysł konceptualny tego przedsięwzięcia faktycznie powiewa świeżością i dużą dozą krytycznego potencjału, to studenci na scenie robili wszystko, aby nie pokazać nam swoich umiejętności. I nie chodzi mi tutaj o potrzebę pięknego tańca. Co to to nie. Oczywiście były tak zwane momenty, które rozsadzały scenę swoją przenikliwością. Jednakże materiał, nad którym pracowali aktorzy, był fatalnie opracowany. Mam podejrzenia, że jury dało się po prostu nabrać na "awangardową" formę tego spektaklu. Bo przecież kostiumy zrobione były z odpadków, scena przypominała śmietnisko, a młodzi aktorzy cechowali się niezwykłą energią. Tak, to prawda. Jednakże zwycięski spektakl nie wyróżniał się (a naprawdę mógł) swoim buntem, bezkompromisowością i łamaniem naszych wyobrażeń. Koniec końców otrzymaliśmy kalkę tego, co kilkadziesiąt lat temu nazwalibyśmy "estetycznym szokiem".

Zakończenie

Publiczność festiwalowa poza spektaklami mogła uczestniczyć także w dyskusjach, koncertach, wykładzie prof. Mirosława Kocura (to była dopiero akademicka awangarda!), a także w licznych warsztatach. Wielkie brawa należą się Łukaszowi Dudzie za fenomenalną organizację Pestki. Wszystko rozpoczynało się na czas, wynajęte autobusy zawoziły widzów na spektakle, a wolontariusze z życzliwością pomagali zagubionym teatromaniakom. Być może w tegorocznej edycji zabrakło mi międzynarodowości. Myślę, że warto byłoby również, aby w przyszłych edycjach programu festiwalu pojawiało się coraz więcej projektów performatywnych. A że festiwal jest awangardowy, to i najlepiej zakończyć go słowami Witkacego: "Dobrze jest, psiakrew, a kto powie, że nie, to go w mordę!".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji