Artykuły

Nowy rytm tanga

WAJDA UCZYNIŁ Z "NOCY LISTOPADOWEJ" WIELKĄ OPERĘ NARODOWĄ - PRZEPUSZCZAJĄC WŁASNĄ INSCENIZACJĘ DRAMATU WYSPIAŃSKIEGO PRZEZ FILTR zręcznie zestawionej parodii namaszczonego patosu z gorzkimi tonami powstańczego zrywu, jakby zapowiadającymi taniec niemocy z "Wesela" - gdy apele nawołujące do czynu roztapiają się w słowach. W braku wspólnego, społecznego zrozumienia. Swinarski wyszedł z Mickiewiczowskimi "Dziadami" poza pudełko sceny, rozbił dosłownie teatr arcypoematu oraz budynek teatru na części żałobnego obrzędu, wszechogarniającego tragedię narodu. Potem Wajda zaeksperymentował przy pomocy składanki "Z biegiem lat, z biegiem dni..." widowisko "na całą noc lub trzy wieczory", sagę rodzinno-społeczną krakowskich mieszczan. Tych właśnie, którzy dochodzili do niepodległości z wszystkimi obciążeniami dulszczyzny i wbrew niej, ale wciąż w zaklętym kręgu niepełnego - choć już nie tak wąskiego, jak w "Nocy Listopadowej" - współdziałania "warstw i stanów" Jarocki zaś - zebrawszy doświadczenia kolegów-inscenizatorów, spastiszował ich formalne chwyty. Świadomie, więc polemizował z widzeniem teatru oraz sprałby narodowej przez tamtych reżyserów - używszy do tego celu wędrówki po rozbitym teatrze i czasie scenicznym - powtarzając niemal cały arsenał już ogranych środków technicznych, jak również wątków ideowych ("Sen o Bezgrzesznej"). Scenariusz zaś oparł nie tylko na fragmentach literatury dramatycznej, lecz także na niedramatycznych dokumentach i kabarecie zaczadzonego czasu: od wywalczenia niepodległości, do pierwszych rozczarowań społeczno-politycznych po I wojnie światowej. Dejmek natomiast posłużył się "Operetką" Gombrowicza, celem ukazania pod niby operetkową konwencją sceny, jak Forma (tu przypomina się Witkacy!) usiłuje zapanować nad Treścią - i jak niewiele w końcu znaczy to dla uogólnionej "władzy".

I OBECNIE MIECZYSŁAW GÓRKIEWICZ - biorąc na warsztat reżyserski w ostatnim swym widowisku, wystawionym w TEATRZE "BAGATELA" tragifarsę Mrożka "Tango" - usiłuje pokazać współczesnych eksperymentatorów, którzy gubią ideę (jeśli ją w ogóle mają) pod namiastkami form mających przynieść zmiany oblicza mikro-społeczeństwa w symbolicznym domu, gdzie przebiega ostra walka kilku pokoleń. Czy rzeczywiście o to chodzi - i czy faktycznie wszystko znów ma się zakończyć nowym tańcem chocholim, tym razem w rytmie tanga? Mrożek również bowiem parodiuje i wydrwiwa niemożności uniwersalne małych ludzików, którym się wydaje, że tworzą wielkie rzeczy, ale nie dysponują wewnętrzną siłą prawdziwej idei.

Spektakl Górkiewicza rozpoczyna się - jak u Swinarskiego - w hallu teatru. Wśród postaci-symboli z naszej literatury narodowej, wziętych przeważnie z Mickiewicza, Słowackiego i Wyspiańskiego. W ciemnym wnętrzu jakiegoś cmentarza - rekwizytorni, przy świeczkach zaduszkowych, rozpoznajemy Guślarza (Tadeusz Tarnowski), Konrada (Jerzy Poloński), Derwida (Stanisław Zachara), Lillę Wenedę (Jolanta Janusz), Matkę z "Balladyny" (Iza Wicińska), Chochoła z "Wesela"(Lidia Wyrobiec), Kirkora (Bogdan Kiziukiewicz), Wysockiego z "Nocy Listopadowej". Towarzyszy temu muzyka przypominająca nastrój "Dziadów" (MAREK CHOŁONIECK1), nakładają się na siebie i przenikają wzajemnie strofy znane a dotyczące tragicznych dziejów narodu. Górkiewicz wprowadza dwóch przewodników (Zbigniew Bednarczyk i Adam Raczkowski), którzy wiodą publiczność za kulisy sceny, po drodze "ocierając się" o Szelę (Wacław Czaicki), Kordiana (Adam Sadzik), Lelum i Polelum (Marek Chodorowski), Stańczyka (Rafał Czachur), Barcza (Piotr Różański) i Pycia (Paweł Sanakiewicz) obu z "Radości z odzyskanego śmietnika" Kadena-Bandrowskiego i Krasowskiego, Rachelę (Alina Dadun-Raczkowska), Czepca (Marian Czech) i Warszawianki (Krystyna Stankiewicz, Barbara Omielska). Nastrój, jako żywo odbijający niemal kalkowo połączone wizje Swinarskiego i Jarockiego. Ku czemu to zmierza? Przecież nie o tanie naśladownictwo tu idzie, choć moda na ten typ inscenizacji-monstre odgrywa też niepoślednią rolę...

SĄDZĘ, że Górkiewicz - zebrawszy w owym prologu do "Tanga" chwyty sceniczne poprzedników, wykorzystuje je tak jaskrawo i natrętnie nie po to, by stroić się w cudze piórka. Przeciwnie - gromadzi tu przed oczami widzów wszystko, co miała do pokazania i powiedzenia (do tej pory) myśl oraz wyobraźnia najlepszych inscenizatorów sprawy polskiej, dramatów władzy oraz niemocy. Ten swoisty śmietnik historii, złożony z osób i pojęć literatury, z wizji innych reżyserów oraz własnych opracowań Górkiewicza - dawnych i niedawnych na scenie tej samej "Bagateli" - ma być ironiczną i serio potraktowaną klamrą, kontrapunktem w tragifarsie Mrożka. Kontrapunktem, wzbogaconym nie tylko o 15 lat od chwili prapremiery Tanga - czyli pomnożonym o przemyślenia odbiorców teatralnych z pewnym dystansem do tamtego wydarzenia - lecz także wzbogaconym w nowe spojrzenia (i praktykę sceniczną) reżyserów kształtujących oblicze naszego,, dzisiejszego. teatru. Tak też rozumiem zamysł Górkiewicza, któremu przecież nie o naśladownictwo określonych inscenizacji - nazwijmy je: przełomowymi - chodziło, ale o przedstawienie konkretnego rejestru wizji. Jako konfrontacji ze swego rodzaju podsumowania wad i cnót narodowych, gorzko acz prześmiewczo występujących we współczesnej parafrazie romantyczno-realistycznego utworu Mrożka. Jednego z najlepszych w konwencji pastiszu na przestrzeni ostatnich lat dramaturgii polskiej.

Odchodząc bowiem od koturnowej symboliki swego prologu, rozgrywa Górkiewicz całe Tango niemal realistycznie, a może nawet z ukłonem w stronę naturalizmu. Rzecz prosta, idzie o scenerię (dekoracje i stroje autorstwa KRZYSZTOFA TYSZKIEWICZA). Sama tragifarsa toczy się już zgodnie z absurdalno-ponurą poetyką sztuki, gdzie dowcip przybiera coraz bardziej akcenty okrutne.

NIE JEST TO SPEKTAKL tak wyborny aktorsko, jak premiera Jarockiego z r. 1966 w Teatrze Kameralnym "naszpikowana" nie tylko świetnymi nazwiskami wykonawców (Nieźdwiecka, Wesołowski, K. Fabisiak, Dubrawska, Nowicki, czy Bińczycki), lecz prawdziwymi kreacjami scenicznymi każdego z występujących tam artystów. Ale przedstawienie Górkiewicza jest dość wyrównane w poziomie gry i nie odbiera tekstowi jego głównych walorów ideowo-artystycznych. Można się wprawdzie spierać o rolę Babki (Maria Górecka), czy aktorka wydobyła z niej wszystkie niuanse, oprócz zewnętrzno-groteskowych, zwłaszcza w I akcie, lecz już później, niejako w "normalnym" toku interpretacji roli uzyskała właściwy jej ton oraz charakter. Można mieć uwagi do pewnej maniery scenicznego obrysowania postaci chamowatego Edka (Bogdan Gładkowski), czy nie dość konsekwentnej - w prawdopodobieństwie - linii działania _ starego konformisty, Wuja Eugeniusza (Bogdan Grzybowicz), który przegrywa wraz ze swoją formacją społeczną i wiekową - bitwę o władzę w starym kształcie. Trzeba przecież powiedzieć, że bardzo przekonywająco i dojrzale zagrała przewrotną rolę Matki - Zofia Kalińska, zaś jej męża (Stomila - eksperymentatora) Jerzy Bączek. Interesujące możliwości aktorstwa komediowo-dramatycznego zaprezentował Krzysztof Stachowski (Artur, wielki przegrany terrorysta z pozorami ideowca... bez idei) i wcale zgrabnie "podała" swój epizod seks-gąski Elżbieta Libel (Ala).

Myślę, że to Górkiewiczowskie "Tango" można uznać za ambitne przedsięwzięcie i konsekwentne "przedłużenie" świetnej (w pomyśle) "Balladyny" na tej samej scenie i we współpracy z T. Kantorem. A także za ciekawe, choć pozornie wtórne, ujęcie, inscenizacyjne walki z mitami narodowymi (i nie tylko), które przewrotnie lubią się odradzać w życiu. Więc warto się zadumać nad przestrogami płynącymi ze sztuki choćby grymas śmiechu zakrywał ich gorzką wymową.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji