Jak dąb i kalina...
Współczesne dramatopisarstwo radzieckie - twórczość Arbuzowa, Wołodina, Szatrowa, Wampiłowa, Zorina i Szukszyna - posiada pewne cechy szczególne, które już na pierwszy rzut oka pozwalają odróżnić je od dramaturgii innych krajów. Jest to formuła dramatu realistycznego, prezentującego dzień powszedni radzieckiej współczesności, a charakterystyczne wyróżniki tej formuły to afirmacja życia w całym jego skomplikowaniu, moralistyka, ale bez pryncypialności, akcentowanie więzi między ludźmi. Twórczość ta dotyczy najczęściej spraw codziennych; dominuje problematyka społeczno-moralna, a wszystko to ukazuje się nam w optyce życzliwości, wyrozumiałości. Poetyka ta znakomicie sprawdza się w telewizji. I tak istotnie działo się w większości przypadków telewizyjnych inscenizacji współczesnej dramaturgii radzieckiej - "Opowieściach starego Arbatu" Arbuzowa, "Ucieczce" Bułhakowa, "Przejazdem" Zorina i wielu innych.
Jednak nie we wszystkich przypadkach rzecz kończy się sukcesem i dlatego też wolałabym spektakl Teatru Telewizji zrealizowany według jednoaktówki Wampiłowa "Pokój z widokiem na pole" i krótkiego opowiadania Szukszyna "Ona więdnie, ona ginie" potraktować raczej jako pretekst do rozważań o twórczości tych autorów, aniżeli recenzję przedstawienia. Spektakl wyreżyserowany przez znakomitego aktora, Tadeusza Janczara, próbującego sił po drugiej stronie telewizyjnej kamery był niezbyt szczęśliwym przykładem dyscypliny realizacyjnej. Janczar zaprezentował tu spektakl dość charakterystyczny dla początkujących reżyserów, którzy mają kłopoty z oporną materią dramatyczną. Przedstawienie było bowiem kalką interpretacji współczesnego dramatu radzieckiego - w tonacji "lirycznego realizmu" z równo rozłożonymi akcentami humoru i nostalgii, o narracji rozlewnej, gawędziarskiej, epickiej. Pobrzmiewała znana nutka tęsknoty za odległym, nieznanym światem, za innym "lepszym" życiem, za spełnieniem się losu. Bohaterami byli również ludzie nie mieszczący się w sztywnych schematach uznanych norm i zachowań, niby codzienni, ale o niezwykłej wrażliwości i intuicyjnym, głębokim poczuciu moralności. Życiorysy tych ludzi są jak w innych znanych nam utworach tego prądu dramaturgu radzieckiej zdezorganizowane, czasem, jak w życiu, nielogiczne, a przecież zawsze podporządkowane nadrzędnej i najprostszej zasadzie, która nawet po potknięciu moralnym prowadzi nieuchronnie do ekspiacji i "wyrównania strat". Wszystkie te cechy współczesnych radzieckich opowieści dramatycznych, łącznie z zasadą - "być mądrym, równa się być dobrym" były widoczne w inscenizacji Tadeusza Janczara. I byłby to na pewno zabieg celowy i - jak pokazuje większość spektakli według dramatów radzieckich - efektywny, gdyby nie pewne niedociągnięcia realizacji, konkretnie - braki techniczne w prowadzeniu spektaklu.
Aby rzecz uzasadnić, posłużę się przykładami ze spektaklu. Były to, jak wspominałam, dwa obrazki sceniczne, połączone wspólnym tematem - samotność kobiety w sprzyjających jej przecież realiach współczesnych - obyczajowych, społecznych, ekonomicznych. Motyw piosenki "Ona więdnie, ona ginie" oraz obecność Janczara - aktora łączyły oba utwory. Dramat Wampiłowa to liryczna scenka rozgrywająca się w letnią noc na wsi. Toczy się skomplikowany dialog między dziewczyną, a przybyszem z miasta. Dla dziewczyny młodej rozwódki, dla której samotna wiejska stabilizacja jest tylko stagnacją i brakiem szansy, człowiek z miasta jest sygnałem możliwości, szansą realizacji planów i pragnień. Żeby było "jak dąb i kalina" Pożegnanie pośród wzajemnych żalów i z trudem przełamywanej nieśmiałości przekształca się nagle w zrozumienie i uczuciową zażyłość. One to właśnie, te subtelne odczucia i nastroje, wieloznaczne półsłówka i cienkie podteksty stanowią bogactwo utworu. Niestety, niewiele z tego zdołało przeniknąć z utworu Wampiłowa do inscenizacji Janczara: powolny rytm narracji z długimi, statycznymi ujęciami, który miał być, jak przypuszczam, sygnałem nastroju, był tu niestety tylko niepotrzebnym przeciąganiem scen i sytuacji; sztywna gra aktorów mało przypominała ciepłe i liryczne postacie radzieckich dramatów.
Lepiej - realizacyjnie - rzecz przedstawiała się w przypadku utworu Szukszyna "Ona więdnie, ona ginie", stylizowanego na literaturze i filmach autora tekstu. Postać mężczyzny, odtwarzana przez reżysera przypominała postacie, które niegdyś kreował Szukszyn. Także rola Małgorzaty Lorentowicz, podobnej nieco do Lidii Fiedosjejewej Szukszyny również dość wyraźnie orientowała się na postaci grane przez tę aktorkę, choćby w "Kalinie czerwonej". Tadeusz Janczar nie po raz pierwszy okazał się bardzo dobrym aktorem charakterystycznym. Żywe tempo spektaklu i subtelniejsze wyczucie materiału literackiego sprawiły, że w tej części mocniej wyczuwało się osobliwości twórczości Szukszyna, tonację moralizatorską, ale nie egzekucyjną, ciepły, życzliwy stosunek do ludzi i świata, wraz z podstawową zasadą sztuki Szukszyna, ujmującą człowieka w kategoriach - owszem, również tego co robić powinien, ale przede wszystkim - co robić może. Nie była to wprawdzie próba nowego, odkrywczego odczytania pisarza, zamiarem reżysera była raczej wierność jego twórczości, ale spektakl był dostatecznie sprawny, aby obejrzeć go z zaciekawieniem. Szkoda jednak mimo wszystko całego bogactwa treści i refleksji, zarówno u Szukszyna, jak i Wampiłowa zawartych, szkoda szansy, jaką dawały telewizji obydwa teksty.