Artykuły

Jerzy Walczak: przejmuję rolę Kosińskiego

- W tym przedstawieniu jestem aktorem, który przejmuje rolę Kosińskiego, natomiast nie wiem, czy to konkretnie on. To taka postać świadka, kogoś, kto chciałby wejść głębiej w ten temat, powiedzieć więcej, niż zostało powiedziane, zadać pytania - mówi Jerzy Walczak, aktor Teatru Żydowskiego, którego będziemy mogli obejrzeć w "Malowanym ptaku".

Jerzy Walczak jest w zespole Teatru Żydowskiego od ponad 30 lat, grał tu w większości spektakli m.in. w "Skrzypku na dachu" w reżyserii Jana Szurmieja, "Dybuku" w reżyserii Szymona Szurmieja i "Dybuku" Mai Kleczewskiej, a także w "Aktorach żydowskich" Anny Smolar. Oglądaliśmy go również w filmach, m.in. "Austerii" Jerzego Kawalerowicza, "Korczaku" Andrzeja Wajdy, "W ciemności" Agnieszki Holland oraz w nagrodzonym Oscarem "Synu Szawła" w reżyserii László Nemesa.

MAGDALENA DUBROWSKA: Napisał pan apel, który trafił do programu spektaklu "Malowany ptak": "Zwracam się do Państwa z prośbą o przygarnięcie pamięci o żydowskich mieszkańcach naszych ulic, o żydowskich właścicielach domów, w których teraz mieszkamy. O żydowskich lokatorach mieszkań, które dziś są nasze."

JERZY WALCZAK: To nie jest apel, tylko prośba. O taką zwykłą pamięć, która nic nie kosztuje, wymaga tylko trochę wysiłku, dobrej woli, żeby chcieć pamiętać. Żeby to nie były statystyki, tylko pamięć konkretnych osób. Jak się ci ludzie nazywali, kim byli. Żeby pamiętać człowieka. Często w czasie wojny ginęły całe pokolenia: dziadkowie, rodzice, dzieci. I nie ma kto o tych ludziach pamiętać. To jest też prośba o refleksję nad nami teraz, jacy jesteśmy.

Podczas prób do "Malowanego ptaka" rozmawialiśmy m.in. o tym, czym jest pamięć i czym jest jej brak, dlaczego niektóre rzeczy pamiętamy, a innych nie chcemy pamiętać i je świadomie lub nie, wypieramy. Powiedziałem wtedy, że chciałbym porozmawiać kiedyś z ludźmi, którzy mieszkają w małym miasteczku, np. na Podlasiu, gdzie wydarzyło się coś strasznego. Chciałbym się spotkać z ludźmi, którzy urodzili się już po wojnie, i zapytać, co oni o tym wiedzą. Czy pytali swojego dziadka, skąd wziął się ich dom? Czy dziadek odpowiedział im, że dom kiedyś należał do Żydów. Co się stało z tymi Żydami?

Udało się panu z kimś takim porozmawiać?

- Próbowałem, ale ludzie nie chcą o tym mówić. Może to jeszcze zbyt bolesne. Może te kilkadziesiąt lat to za mało. Ale z drugiej strony, czy my mamy prawo zostawiać to następnym pokoleniom? Może to właśnie my powinniśmy przerwać milczenie, niedomówienia o trudnej przeszłości polsko-żydowskiej. Usiąść nie naprzeciwko siebie, tylko obok siebie i rozmawiać. Przecież są dokumenty, relacje świadków, dlaczego my to wypieramy? Dwa lata temu ukazała się książka Mirosława Tryczyka "Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów", która zawiera dokumenty z IPN-u, m. in. zeznania świadków pogromów ludności żydowskiej dokonywanych przez Polaków na Podlasiu w latach 40. XX w. Wiele osób wie, że w Jedwabnem wydarzyło się coś strasznego, ale było więcej takich miejscowości. Dlaczego zdarzało się po wojnie, że Żydzi wracający z obozów byli wywlekani z pociągów? Jak to się stało, że ludzie, którzy potrzebowali pomocy, mało tego, że tej pomocy często nie dostawali, to jeszcze byli traktowani jak intruzi i krzywdzeni? Chciałbym zbliżyć się do tego krytycznego momentu, który do tego doprowadził.

Tymczasem w internecie krąży petycja, aby zakazać przedstawienia "Malowany ptak".

- Do mnie takie rzeczy nie docierają, nie korzystam z mediów społecznościowych i rzadko zaglądam do internetu. Ja wiem, że to przedstawienie było robione w dobrych intencjach: żeby zadać pytania, ale i zastanowić się, dlaczego my po tylu latach nie jesteśmy skłonni do refleksji i tak źle mówimy np. o uchodźcach, cudzoziemcach. Przedstawienie ich jako dziczy, która chce zniszczyć Europę, Polskę, wydaje mi się tak bardzo krzywdzące. To tak, jak byśmy nie nauczyli się niczego z historii. Że izolacja, podkreślanie swojej wyższości mogą prowadzić do czegoś bardzo złego. Włączamy telewizor, widzimy masakry, tonących ludzi z Afryki - kolejny news - przełączamy. Następnego dnia to samo. Nie wiemy, jak na to reagować, a mnie się wydaje, że reakcja powinna być natychmiastowa: musimy zrobić coś, żeby to zmienić. Ci ludzie nie powinni tonąć. Nie powinno się ich obrażać, dlatego że są wyznawcami innej religii i czasem trochę inaczej wyglądają.

Maja Kleczewska i Łukasz Chotkowski opowiadają o reakcjach na "Malowanego ptaka", które ich zaskoczyły. A jakie są pana wrażenia?

- Ciekawe jest to, że w tym spektaklu aktorzy widzą widzów. Światło jest tak pomyślane przez Wojtka Pusia, że widzowie są częścią tej sceny i rzeczywistości. Możemy patrzeć widzom prosto w oczy, oni są blisko nas i mogą czuć nasze emocje. Zauważyłem, że łatwiej mi jest grać, to przedstawienie dla publiczności starszej, niemłodzieżowej, bo może mieć większą wiedzę o tym, co się wydarzyło w przeszłości. Z drugiej strony mam poczucie, że dla młodych ludzi nasz spektakl może być jest odkryciem czegoś, o czym nie dowiedzieli się w domu, w szkole.

W "Malowanym ptaku" gra pan Jerzego Kosińskiego.

- Ja w tym przedstawieniu jestem aktorem, który przejmuje rolę Kosińskiego, natomiast nie wiem, czy to konkretnie on. To taka postać świadka, kogoś, kto chciałby wejść głębiej w ten temat, powiedzieć więcej, niż zostało powiedziane, zadać pytania i posłuchać, co inni mają do powiedzenia. Lecz chyba ma ta postać świadomość, że odpowiedzi nie uzyska.

A jak się panu gra w scenografii, która wygląda dokładnie jak sala prób z wyburzonego właśnie Teatru Żydowskiego?

- To może wydać się dziwne, ale ja w ogóle nie zauważam tej scenografii. Przed przedstawieniem oczywiście wiem, że to jest bardzo cenna instalacja. Ocalał fragment czegoś, czego już nie ma i jest to dla mnie bardzo ważne. Mam taki zwyczaj, że przychodzę wcześniej do teatru, wchodzę na scenę, powtarzam tekst, przywołuję emocje. Wtedy mam świadomość, że wchodzę do sali prób Teatru Żydowskiego. To jest bardzo miłe. Ale w czasie przedstawienia jest to dla mnie zupełnie neutralna przestrzeń.

A jak zespół radzi sobie bez siedziby?

- Gramy, to najważniejsze! W tymczasowej siedzibie przy ul. Senatorskiej 35, w Klubie Garnizonowym w ul. Niepodległości 141 A i gościnnie w innych miejscach. Jesteśmy rozproszeni i jest to trochę bolesne, bo rzadko się spotykamy jako zespół. Robimy małoobsadowe przedstawienia, spotykamy się w małych grupach. Nie jestem do tego przyzwyczajony, ale co my możemy zrobić? Staramy się być jak najbardziej aktywni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji