Artykuły

Ciepło, gorąco, parzy

"Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk" Agaty Dudy-Gracz w reżyserii autorki w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Anna Wakulik, członkini Komisji Artystycznej 23. Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Kto był na weselu cioci/kuzynki/chrzestnego/bratanicy ten wie, czym to pachnie, i że raczej nieprzyjemnie. Że im dalej w noc, tym tanie perfumy wydają się tańsze, tężeją w powietrzu, tracą swój podstawowy sens sprawiania wrażenia, że rzeczywistość jest bardziej jak fiołek, a mniej jak rozdeptana między łychą sałatki a zgubionym kolczykiem kiełbasa.

Agata Duda-Gracz pławi się w tej ohydzie, rozkręca imprezę na zgliszczach wesela wydanego na cześć najmniej zakochanej w całej tej monumentalnej opowieści pary, Pani Zuni (zwanej Maciorą) i Pana Siutka (zwanego Szczochem).

Już na początku - pomijając powitanie publiczności we foyer, kiedy to każdy może przytulić spoconego wąsatego wuja - staje się jasne, że to będą krwawe igrzyska. Bo w tle jest dzika zemsta: oto brat panny młodej został bestialsko zabity, a jego matka, Pani Pecia zwana Macią Bolesną, nie może tego przeboleć, dlatego bardzo chciałaby zadać ból komu innemu. Pięknie to i strasznie namiętne: ta zemsta, ta chęć, żeby czyjś ból ukoił mój ból.

Na naszych oczach rozgrywają się więc igrzyska nienawiści prywatnej, wsiowej, prowincjonalnej. Śmiać się chce, kiedy widzi się, o co ci ludzie się kłócą: o pęto kiełbasy, o to, że jedna ładniejsza od drugiej, o to, że poszła z tym czy z tamtym. A jednocześnie jaka jest temperatura tych furii, tych zdrad, tych prywatnych pogard i nienawiści! Jakie to szekspirowskie, chociaż bez króla i królowej, chociaż w gwarze bardziej, aniżeli w wysokiej poezji. I nie jest tu dominującą nutką beka z prowincji, jaja z nich, z tamtych. Reżyserka snuje tu opowieść o śmierci, winie, brzydocie, wykrzywieniu, jakby była tym wszystkim zafascynowana, jakby ogłaszała: znalazłam, skąd to wszystko, co dzisiaj brudne, złe, rozsierdzone. To z naszych pól, z chat naszych babek, stamtąd, skąd wszyscy jesteśmy.

Uplątani są więc bohaterowie w Pana Jezusa, w powiedzenia, w słowa magiczne, odsyłające do Boga, do nadludzkiego porządku. Dosłowną teatralną tego emanacją jest tu Anna Mierzwa, z zaangażowaniem (w ciele, w głosie, w męczeńskim jedzeniu misy sałatki podczas spektaklu) wcinająca się w wydarzenia, zmieniająca swoim śpiewem i prowokującym słowem rzeczywistość w nadrzeczywistość: to dzięki niej dochodzą do głosu lęki, demony, wspomnienia. Refrenicznie pojawia się jej Widząca zwana Czarcią Pizdą, żeby wesele zaburzyć, żeby zaczął wiać wiatr, żeby stał się bałagan. Jest i świętą, i przeklętą, mąci, straszy, rzuca czary.

To czwarte przedstawienie tej reżyserki, które oglądam w tym roku i trudno, jestem już psychofanką. Jak to jest, że i w Gdyni, i w Opolu, i we Wrocławiu, i tu, w Poznaniu, aktorzy zawierają z nią umowę: dam z siebie wszystko - i słowa dotrzymują? Balansują między komedią, pokazywaniem całego swojego zidiocenia, zwierzęcości, głupoty, zazdrości, wszystkiego, co chcemy przypudrować. A z drugiej strony: te tęskne monologi, w którym każdy, absolutnie każdy jest niespełniony, i każdy (choć posłowie PiS zdewaluowali to stwierdzenie) woła o miłość. Rozpasani w scenach zbiorowych, liryczni albo poetycko obnażeni w solówkach. Strzelam, że praca nad tymi spektaklami ma intensywność rozwijającego się romansu, że efekt jest tak gorący, bo wszystkim się chce. Nie mam jak wymienić po nazwisku osób wyróżniających się: cała dziewiętnastka się wyróżnia, bo każdy ma swój czas. Edyta Łukaszewska jako Pani Jusia/Ścierwa upija się z beznadziejnej miłości, Julia Rybakowska, czyli Pani Dorcia zwana Broszką, planuje zdradę poczciwego męża, Dorota Abbe jako Pani Dasia/Cysarzowa dzielnie odgrywa rolę żony lokalnego brutala, której wolno więcej, ale którą to męczy. I tak dalej, i tym podobne.

O ile większość autoegzegez twórców może spokojnie wylądować w koszu, o tyle tu alarmuję: nie żałujcie paru złotych na program, kupcie go! Tu są zapisane monologi postaci, z których każdy koślawo zapamiętacie ze sceny. Koślawo w znaczeniu: nie słowo w słowo, więc taka ściągawka - jakimi dokładnie słowami Pierdzimorda mówił o swoim nieszczęściu nieposiadania dzieci? jak brzmiał kultowy już wśród osób które przedstawienie widziały przepis na rosół? bo to były takie w punkt słowa! - będzie pod ręką w chwilach tęsknoty za tym spektaklem.

Jeśli coś mnie wyjątkowo w twórczości tej osoby zachwyca, to profesjonalizm. To, że Duda-Gracz z jednej strony opowiada wciąż tę samą, swoją, z brzucha wyciągniętą historię w różnych konstelacjach, a jednocześnie - nie mam wątpliwości - zrobiłaby widowisko zawsze, gdyby ją o to poprosić. To nie jest jednorazowe, to nie jest przypadkiem, to nie jest "napisało mi się", to nie jest jechanie na jednym docenionym przez krytykę dziwactwie. To są lata pracy, kilkadziesiąt zrealizowanych spektakli i wynikająca z tego dojrzałość i pewność.

Jeśli czegoś mi tu brakowało, to takiego stopnia intymności opowiadanej historii, jaka była w "Śmierci przyjeżdżającej w środę" spektaklu z Opola. Takiego ryzyka: zainteresuje kogoś taki odjechany bohater, jak Pan Czapla? Kupią ludzie wariację na temat miłości i samotności, na tematy podstawowe? "Będzie pani zadowolona..." jest już "z czegoś", wiemy z czego: trochę z "Wesela" Wyspiańskiego - w samym zamyśle; trochę z "Wesela" Smarzowskiego - w brudzie, kłamstwie, brutalności, trochę z reportażu "Nie oświadczam się" Wiesława Łuki, który przywoływany był jako inspiracja. Ale tematy te są tak nośne, tak nieustająco ciekawe, że można je eksploatować w nieskończoność - więc nie dziwota, że i tę twórczynię taka ochota naszła.

Kiedy Pan Idzik/Kuśka kończy swoją wieloodcinkową opowieść o tym, jak to "naprawdę" było, mówi nam w twarz jedno słowo: "sprawiedliwość" - zadowolony z siebie, pewny, po ludowemu znający prawdę, wiedzący, jak to powinno być, kto ma rację, a kto nie. Mówi i powtarza to w nieskończoność, nie oglądając się na oklaski, na standing ovation, mówi, mówi, mówi... Dreszcz człowieka przebiega na myśl, jaka krucha jest ta nasza umowa, że jak ktoś ci coś zabierze, to nie lecisz do niego z siekierą, ale idziesz do sądu.

To jest piękne, gorące, monumentalne przedstawienie o brzydocie, złu i małości. Świetna mieszanka.

--

Agata Duda-Gracz BĘDZIE PANI ZADOWOLONA, CZYLI RZECZ O OSTATNIM WESELU WE WSI KAMYK. Reżyseria, scenografia, kostiumy: Agata Duda-Gracz, muzyka: Jakub Ostaszewski, ruch sceniczny: Tomasz Wesołowski, reżyseria świateł: Katarzyna Łuszczyk. Premiera w Teatrze Nowym w Poznaniu 25 marca 2017.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji