Artykuły

Moje drugie ja

- Postanowiłam połączyć fotografię i teatr w jedno przedsięwzięcie, którym jest mój monodram "Cień" według "Cienie. Eurydyka mówi" Elfriede Jelinek - rozmowa z Kamilą Sammler, aktorką i fotografikiem. Absolwentka Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie, obecnie w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi.

Znana z wielu świetnych ról na scenach w Kaliszu, Wrocławiu, Poznaniu i Warszawie, także z seriali i filmów kinowych, w tym francuskiego i duńskiego. Jest także podróżniczką, scenografką i producentką teatralną, uczy aktorstwa, ale przede wszystkim jest cenionym artystą fotografikiem. Na koncie ma kilkanaście wystaw, jej prace są pokazywane w całym kraju. Ostatnia wystawa "jaCień" m.in. w Teatrze Wielkim w Łodzi, w Małopolskim Ogrodzie Sztuki w Krakowie i w Katowicach w Galeriach Miasta Ogrodów. W kończącym się sezonie teatralnym na Małej Scenie Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi zaprezentowała monodram "Cień" [na zdjęciu] według Elfriede Jelinek, który sama znakomicie zrealizowała. Jest żoną Ryszarda Kotysa, popularnego aktora, znanego z roli Paździocha w sitcomie "Świat według Kiepskich".

- Jest pani dużo młodsza od swojego męża Ryszarda Kotysa "Paździocha". Jak to się odbija na waszych relacjach?

- Już od momentu, kiedy stałam się dojrzałą dziewczynką, miałam skłonności do jeszcze bardziej dojrzałych mężczyzn. Niedojrzali chłopcy mnie nie interesowali, wręcz nudzili. Z czasem ta skłonność się pogłębiała. Ryszard jest bardzo dojrzałym człowiekiem, jednak zawsze młody duchem, młodszym od niejednego naprawdę młodego.

- Czytałem, że syn Ryszarda Kotysa z pierwszego małżeństwa jest starszy od pani...

- Nie musiałam tego czytać w Internecie, ponieważ wiem to od zawsze. Z Piotrem mamy przyjacielskie relacje, może również dlatego, że jesteśmy w podobnym wieku.

- Taka duża różnica wieku nie ma znaczenia w małżeństwie?

- Małżeństwo jest także przyjaźnią. Łatwiej się przyjaźnić z dojrzałym mężczyzną.

- Jak się poznaliście?

- Na festiwalu klasyki teatralnej w Opolu, gdzie grałam Rachelę w "Weselu" w reżyserii Romany Próchnickiej. Tam zostaliśmy sobie przedstawieni przez dyrektora Bogdana Hussakowskiego. Potem graliśmy, za jego dyrekcji, w tym samym Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi.

- Jest pani nie tylko aktorką, ale zapaloną podróżniczką.

- Podróże to dla mnie relaks, odpoczynek, przygoda. Z podróży wracam z mnóstwem nowych wrażeń, nowymi pomysłami fotograficznymi, ciekawymi zdjęciami. Niebawem planuję kolejny rejs po Morzu Śródziemnym.

- Gdzie była pani do tej pory?

- W Indiach, na wyspach Zielonego Przylądka, na Kostaryce, w Panamie, na Bali, w Emiratach Arabskich, w Omanie, Izraelu, w Republice Południowej Afryki, krajach skandynawskich, Szwecji, Finlandii, na Litwie, Estonii. Zjeździłam całą Europę, a żeglując, wszystkie kraje śródziemnomorskie łącznie z Albanią i Czarnogórą. Oj, długo musiałabym wymieniać.

- Podróże są zapewne związane z pani inną pasją - fotografią artystyczną.

- Interesuję się fotografią kreacyjną. Inne miejsca, inne światło bardzo inspirują. Są też związane z jeszcze inną profesją, czyli dziennikarstwem. Był czas, że pisałam do pism podróżniczych. Jestem między innymi autorką cyklu "Stąd jestem" o emocjonalnych związkach znanych, zaprzyjaźnionych ze mną osób z jakimś szczególnym dla nich miejscem na ziemi.

- Pani intrygujące obrazy można zobaczyć na wielu wystawach. Do jakiego kręgu odbiorców są skierowane?

- Ten krąg odbiorców jest bardzo szeroki. Wydaje mi się, że są dobrze rozumiane przez odbiorców w moim wieku. Widzę też, że na moje wystawy przychodzą również ludzie młodzi. Tematy, które poruszają podczas rozmów na wernisażach, świadczą o tym, że moja fotografia do nich przemawia. Fotografia nie ma wieku i nie ma granic.

- Każdy wrażliwy widz dostrzega w pani fotografiach wiele znaczeń. Jakich?

- Odwołam się do jednego z moich projektów - "jaCień". Cień jest mitycznym początkiem powstania sztuki. Cień kochanka obrysowany przez kochankę, a potem oblepiony gliną jest początkiem malarstwa i rzeźby. Cień miał ogromne znaczenie w filmie ekspresjonistycznym, w poezji, w literaturze, w fotografii, w malarstwie, również w psychoanalizie. Cień ma znaczenie symboliczne. To nasze drugie ja. Warto sobie odpowiedzieć na pytanie, kim jesteśmy, zagradzając drogę światłu.

- Do jakiego stopnia fotografia zawładnęła panią?

- Jest dla mnie jeszcze jednym sposobem artystycznej ekspresji. W związku z tym wszystko, co obserwuję, co przeżywam, odciska swoje piętno również w fotografii.

- Jest ona dzisiaj równorzędna czy raczej uzupełnieniem pani pracy aktorskiej?

- Jest absolutnie równorzędna. Do tego stopnia, że postanowiłam połączyć fotografię i teatr w jedno przedsięwzięcie, którym jest mój monodram "Cień" według "Cienie. Eurydyka mówi" Elfriede Jelinek. Miał on swoją premierę 13 maja br. w łódzkim Teatrze im. Jaracza. Trzynastka jest dla mnie szczęśliwą liczbą.

- Byłem, widziałem, podziwiałem. Domyślam się, że fotografia tak jak teatr pozwala pani wyrażać stosunek do świata. Jaki on jest?

- Fotografia tak jak teatr interpretuje świat, wyraża myśli i emocje, uświadamia nietrwałość materii, ulotność chwili. Wydaje mi się, że w uprawianych sztukach poszukujemy naszego drugiego ja. Tego, co skrzętnie skrywane. Na co dzień jestem optymistką, osobą pogodną. Jako typowa Waga bardzo długo wszystko ważę, analizuję, mam problemy z podejmowaniem decyzji. W sztuce mam mniej dylematów. Prowadzi mnie intuicja. Poszukuję w niej tego, co mroczne, co skrywane, co jest tajemnicą.

- Pani zdjęcia są bardzo malarskie...

- Bardzo trafna ocena i pokrywa się z oceną malarzy, którzy lubią moje zdjęcia. O fotografikach mówi się, że są niezrealizowanymi malarzami.

- Jest pani przede wszystkim aktorką. W teatrze grała pani wielkie czy małe role?

- W swoim życiu grałam wielkie i małe role. Wszystkie są dla mnie ważne. Miałam szczęście do wspaniałych reżyserów i ciekawych ról. W Kaliszu grałam Rachelę w "Weselu", we wrocławskim Teatrze Polskim Lucyllę w "Śmierci Dantona", Mme de Tourvel w "Niebezpiecznych związkach", Kunegundę w "Kandydzie" Woltera, Annę Pietrowną w "Iwanowie" Czechowa. Wielkie role szekspirowskie: Jessicę w "Kupcu weneckim" we Wrocławiu czy Hermionę w "Opowieści zimowej" w łódzkim Teatrze Jaracza, z którym jestem związana najdłużej. W Łodzi zagrałam też wiele innych ważnych ról, jak Dziewica Ewa w "Dziadach", Maria w "Woyzecku", Nastazja w "Idiocie" Hrabina Saint-Fond w "Madame de Sade", Melisa Gardner w przedstawieniu "Listy miłosne" czy szalona Cruella de Mon w "101 dalmatyńczyków". Ostatnio zagrałam też rolę wielkiej gwiazdy filmowej w sztuce "Produkt" oraz Hekate w "Makbecie" Szekspira, a także rolę śpiewającej aktorki w znakomitej angielskiej komedii z piosenkami "Showbizz".

- A teraz?

- Teraz buduję wspólnotę w "Śmierć siedzi na gruszy i się nie ruszy" i gram w autorskim przedstawieniu "Cień". Każdy teatr to inny, interesujący czas w moim artystycznym życiu.

- Przez moment była pani producentką przedstawienia. To trudne zadanie?

- To jedno z najtrudniejszych zadań w moim życiu, ale czasy dla teatrów i producentów są bardzo trudne. Była to komedia angielska "Showbizz" Petera Ouiltera. Przedstawienie komercyjne, a jednocześnie ambitne. To zadanie, jak wszystko, potraktowałam poważnie. Spotkało się z bardzo dobrym przyjęciem, ale jak na obecnie funkcjonujący rynek było chyba zamierzeniem zbyt ambitnym. Była to bardzo ryzykowna inwestycja, ale w życiu trzeba ryzykować, więc nie żałuję, że się tego zadania podjęłam.

- Pani najnowszą kreacją aktorską jest monodram "Cień", którego bohaterka Eurydyka jest postacią ze wszech miar tragiczną. Na czym polega jej tragizm?

- Monodram "Cień" to adaptacja utworu "Cienie. Eurydyka mówi" noblistki Elfriede Jelinek. Odniesienie do postaci mitycznej daje mi szansę powrotu do źródeł w odkrywaniu i poszukiwaniu siebie. Eurydyka jest alter ego Bohaterki. W zderzeniu ze mną, kobietą dojrzałą, Eurydyka jest pełna nadziei, wiary w przyszłość i miłość. Rozdarta między tęsknotą do życia ziemskiego a koniecznością pozostania w Hadesie, krainie cieni.

- Eurydyka jest w cieniu swojego męża, nie może samodzielnie zaistnieć, spełnić się.

Pani też jest w cieniu sławnego męża. Czy czuje się pani mimo to usatysfakcjonowana?

- W utworze Jelinek to temat bardzo złożony, wręcz freudowski. Na dłuższą, odrębną rozmowę... Aktorzy zawsze mają większe oczekiwania od tego, co życie im przynosi. Czuję się aktorką i osobą spełnioną. Moje życie jest ciekawe i pełne nowych projektów. Staram się sama je kreować... i się ze sobą nie nudzę. Wszystkim tego życzę.

- Czy autorka noblistka przyleciała na premierę?

- Elfriede Jelinek cierpi na agorafobię. Unika dużych skupisk ludzkich, nie bywa więc na swoich premierach i nie odbiera nagród osobiście. Przyjechała natomiast pani Elżbieta Manthey, która ma prawa do utworu i publicznie, po premierze, wyraziła się o nim z dużym uznaniem, co mnie bardzo cieszy.

- Jak publiczność przyjmuje pani spektakl?

- Słucha i ogląda w ogromnym skupieniu, a potem chce rozmawiać, ale nie od razu. Chce mieć chwilę na przemyślenie, obcowanie z trudnym tematem, lepiej zrozumieć, a potem wraca. Odbywam takie, często długie, telefoniczne rozmowy. Głównie dzwonią kobiety, które być może znajdują się w takim samym momencie życia jak ja. Mają potrzebę zatrzymania się na chwilę i przyjrzenia własnemu życiu. Temu z przeszłości i temu na przyszłość. Bardzo uważnie słuchają też młodzi. I chociaż wydaje się to elitarny spektakl, gram dla ciągle wypełnionej sali.

- Dość długo nie widzieliśmy pani w nowych rolach...

- Był taki czas, że byłam bardzo skupiona na fotografii i zaangażowana w działania poza rodzimym teatrem. Podróżowałam także po świecie. Na pewno nie był to czas stracony.

- Chyba niełatwo jest wyreżyserować własny monodram, a pani się tego podjęła?

- Bardzo się tego bałam. To trudny materiał, ale niewielką ma dla mnie wartość coś, co łatwo przychodzi. Długo pracowałam nad adaptacją. Na początku planowałam współpracę z reżyserem, ale z czasem zaczęłam być bardzo zazdrosna o swój związek z "Cieniem" i odstąpiłam od tego pomysłu. Podeszłam do tej pracy z ogromną pokorą i, mam nadzieję, z dystansem. Mam teraz z tej samodzielnej pracy ogromną satysfakcję. Świat Jelinek jest trudny i hermetyczny, ale przedzieranie się przez niego daje ogromną satysfakcję. Na początku odrzuca, irytuje, ale im dłużej się z nim obcuje, tym więcej się odkrywa. Jest to ciągłe zmaganie, ale jak to bywa w przypadku wielkiej literatury, dające ogromną radość i, mam wrażenie, nieskończoną przyjemność docierania do sensów.

- Zajmuje się też pani jogą, nurkowaniem i szusowaniem. Co ma pani jeszcze w planach?

- Od jakiegoś czasu, poza innymi sportami, uprawiam nordic walking, który mi bardzo służy i pozwala odpoczywać. Ostatnio latałam balonem i to jest moja kolejna wielka pasja.

- Co na to wszystko mówi mąż?

- Żebym fotografowała ptaki, które śpiewają w naszym ogrodzie. Kibicuje mi i naszemu synowi, który jest autorem świata dźwięków w monodramie "Cień", w działaniach artystycznych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji