Peter Grimes w Warszawie
Opera Bałtycka porzuciła swe domowe pielesze i ruszyła da Warszawy na Festiwal Muzyki Współczesnej, na "II Warszawską Jesień".
Wzięła ze sobą mieszkańców hoffmanowskiej Salcesonii, parę antycznych kochanków: Dafnisa i Chloe, a przede wszystkim oryginalnego rybaka. Co prawda nie z Helu, czy Władysławowa, bo z angielskiego Suffolku, ale jednak rybaka. Był nim Piotr Grimes.
Raz - wprawdzie niesłusznie - został on oskarżony o morderstwo swego młodocianego pomocnika. Wtedy jednak uniewinniono go. Ale nienawiść, jaką nacechowany był do niego stosunek całej rybackiej osady, a jednocześnie pogarda jaką on sam żywił dla niej stały się przyczyną nowej katastrofy. Otóż nowy chłopiec zabrany przez Piotra z sierocińca, a będący pod opieką nauczycielki utopił się. Teraz nic nie uratuje biednego rybaka od - sądu i wyroku. Musi porzucić marzenie o założeniu sklepu w osadzie i nadzieję poślubienia nauczycielki. Podejrzenie jest zbył wyraźne, a on, Grimes nie znajduje dla siebie obrony. Jedyna droga - to idąc za namową byłego kapitana wypłynąć na pełne morze i tam zatopić łódź. Ale czy z tej wyprawy powróci?
Tego nie wiemy. Prawdopodobnie pozostał tam już na zawsze. I jakkolwiek Beniamin Britten, autor opery, o której już pisał "Tygodnik Morski" (nr 9 z dn. 7.IX. br.) nie daje pełnego wyjaśnienia, to jednak Piotr nie licząc się z tym bynajmniej - pojechał do Warszawy. Podróż tę odbył pod postacią p. Stefana Cejrowskiego, któremu towarzyszył cały zespół gdańskiego teatru z dyr. Zygmuntem Latoszewskim na czele. Dyrektor zaprowadził wszystkich do warszawskiej "Romy" i tu po raz pierwszy w Polsce dnia 1 października 1958 roku przedstawił słuchaczom Warszawy operę o Piotrze Grimes'ie.
Bynajmniej nie skora nie tylko do pochwał "terenu", ale w ogóle do liczenia się z muzyczną tzw. "prowincją", prasa stołeczna tym razem musiała skapitulować. Np. Z. Sierpiński - w "Życiu Warszawy" pisał:
"Tym wszystkim, którzy nieustępliwie wierzą w kulturalny "prowincjonalizm" Wybrzeża i nie potrafią docenić ambicji młodego i ambitnego zespołu kierowanego przez wybitnego muzyka i specjalistę operowego dr. Zygmunta Latoszewskiego - dostała się porządna nauczka".
Wszyscy zgodnie twierdzili, że za to przedsięwzięcie, na które zdecydowała się Opera Bałtycka nie stać chyba innego teatru operowego w Polsce. Prócz bowiem samego dyrektora, doskonałego znawcy problemów operowych (a jest takich u nas obecnie bardzo mało) Gdańsk posiada jeszcze sporo - jak wynika z warszawskiej premiery - młodych i zdolnych solistów, a przede wszystkim - co jest w "Grimesie" bodajże najistotniejsze - doskonały chór i dobrą "nieoperową", bo symfoniczną orkiestrę.
Toteż owacje słuchaczy i głosy krytyki były w pełni zasłużone.
Należałoby teraz wymienić chociaż niektóre nazwiska. A więc solistów: Grimes'a - St. Cejrowskiego, nauczycielki Ellen - Z. Konrad, byłego kapitana marynarki - K. Sandurskiego, a nade wszystko głównych twórców tego spektaklu dr. Latoszewskiego, reżysera Wiktora Bregy i Romana Bubieca, którego nieszablonowa i ciekawa scenografia dała operze Brittena doskonałą oprawę.
To jednak, że wśród tych interesujących dekoracji oglądamy żywych ludzi jest zasługą reżysera. A sprawa nie należała do łatwych, skoro najistotniejszym aktorem opery jest chór. Nie składał się on jednak z manekinów, lecz z prawdziwych i żywych mieszkańców nadmorskiej osady, którzy brali bezpośredni udział w rozwijającym się dramacie.
Dzięki tym wszystkim zaletom można bez większego ryzyka stwierdzić, że "Peter Grimes", mimo iż jest współczesną operą, swą niezwykle ciekawą akcją, swą prawdą psychologiczną i sceniczną przyciągać będzie do Bałtyckiej Opery widzów nie tylko z gdańskiego Wybrzeża. I nie tylko ludzi morza - rybaków, marynarzy...