Artykuły

Reminiscencje. Dzień trzeci - olśnienie!

"Lód. Wspólne czytanie książki z pomocą wyobraźni w Rydze" w reż. Alvisa Hermanisa z Jaunais Rigas Teatris na XXXI Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych. Dla e-teatru pisze Paweł Sztarbowski.

Nawet gdyby tegoroczne Krakowskie Reminiscencje Teatralne ograniczyły się tylko do jednego spektaklu, i tak miałyby szansę być genialnym festiwalem. Jest jednak jeden warunek: tym spektaklem musiałby być "Lód" Władimira Sorokina w reżyserii Alvisa Hermanisa. Jeśli istnieje coś takiego jak teatralne olśnienie czy też teatralne arcydzieło, to spektakl z Jaunais Rigas Teatris jest nim z pewnością. Sorokina uważa się w Rosji za żyjącego klasyka, stawianego w jednym rzędzie obok Tołstoja i Dostojewskiego i podobnie Hermanisa spokojnie należy uznać za czołowego reżysera, którego nazwisko wpisze się do historii światowego teatru obok największych inscenizatorów XX wieku. Po takim spektaklu jak "Lód" można uwierzyć w magię i moc teatru. I poczują to nawet ci, którzy omijają to miejsce szerokim łukiem.

Hermanis nie dokonał tradycyjnie rozumianej adaptacji znakomitej prozy Sorokina. Dlatego też tytuł spektaklu to "Lód. Wspólne czytanie książki z pomocą wyobraźni w Rydze". Jest to próba wejścia w wewnętrzną przestrzeń powieści i oddania nie tylko jej fabuły, ale też formalnych zawiłości. Adaptacja nie miałaby sensu, gdyż pisarstwo Sorokina to raczej literatura dla chłopców o mocnych nerwach. Mnóstwo tu drobiazgowych opisów przemocy, gwałtów, a sceny erotyczne ocierają się o hard-porno. W tym spektaklu nie zobaczymy pawich piór w dupie i innych rewiowych atrakcji. Przypomina on raczej teatr Petera Brooka. Ale ma więcej energii, która niesie sensy. Łotewscy aktorzy, by wspomóc wyobraźnię widzów trzykrotnie rozdają albumy ze zdjęciami i rysunkami. Nawet w tym zabiegu Hermanis pokazał swoją maestrię, gdyż każdy kolejny album jest niespodzianką, tajemnicą, którą za wszelką cenę chcemy oswoić, choć w każdej części staje się to trudniejsze i mniej oczywiste. Uwagę przykuwają też ogromne plakaty, umieszczone wokół pola gry, a nawet we foyer. Przedstawiają grupy ludzi przytulających się w bankach, bibliotekach, supermarketach, pralniach.

W pierwszej części akcja dzieje się we współczesnej Moskwie - poznajemy historie niebieskookich blondynów, którzy są wywożeni za miasto i opukiwani w klatkę piersiową młotem zrobionym z lodu, który ma obudzić ich serca, w niektórych kryją się odłamki utraconej Światłości. Ginie przy tym wielu ludzi, których serca nie przemawiają. Aktorzy odczytują książkę scena po scenie, a widzowie przewracają ponumerowane strony w albumie. Znajdują się tam zdjęcia aktorów inscenizujących różne wątki z powieści w plenerze. W drugiej części przenosimy się w przeszłość. Jedna z bohaterek, Hram, wspomina wywózkę do obozu koncentracyjnego oraz historię swojego wstąpienia do zgromadzenia Światłości Pierwotnej, którego członkowie to niebieskoocy blondyni potrafiący rozmawiać sercem. Jej opowieści towarzyszą erotyczne, wyuzdane komiksy. W trzeciej części poznajemy dalsze losy sekciarskiego bractwa w komunistycznej Rosji. Tym razem rozdane zostają albumy ze starymi fotografiami. Nie odwołują się one już wprost do opowiedzianej historii. Nasza wyobraźnia musi krążyć wokół bezpośrednich odwołań. Obok uśmiechniętych twarzy ludzi odpoczywających nad morzem (pewnie w Odessie) widzimy obozy pracy, defilady, pogrzeb Stalina. W tym maleńkim albumie jest wszystko, co najokrutniejsze w niedawnej przeszłości. Na ostatniej stronie widzimy billboard, na którym naklejono zdjęcia przedstawiające niebieskookich blondynów. Jest tam m.in. Madonna, Brad Pitt, David Beckham, Władimir Putin, Britney Spears - nowa rasa ideałów siły i piękna. Mocno pobrzmiewa Nietzscheańska idea nadczłowieka.

Epickie "dzianie się" zaproponowane przez Hermanisa nie pozwala aktorom na pełne wejście w role i w gruncie rzeczy na stworzenie pełnego przedstawienia. Nie ma nawet ścisłego podziału na postacie. Losy jednej osoby odczytywane są przez wielu aktorów, a jeden aktor może grać kilka postaci. Młodzi grają starych, bruneci blondynów. Nie ma rodzajowych kostiumów ani charakteryzacji. A mimo to ich bez-kreacje są olśniewające. W jednej sekundzie potrafią wyjść z roli i stać się osobą odczytującą fragmenty powieści. Po każdej odegranej scence natychmiast przechodzą do porządku dziennego, dystansują się wobec gry, nawet jeśli przed chwilą odgrywali skrajną histerię. Ślizgają się między różnymi konwencjami jak po lodzie (na scenie znajduje się sztuczna ślizgawka). A widz razem z nimi musi wykonywać ten balet (czy raczej akrobację).

Podobnie jak u Sorokina, w spektaklu Hermanisa zło urzeka. Sekta, która morduje tysiące niewinnych ludzi, by wśród nich odnaleźć garstkę wybrańców, wzbudza naszą sympatię, by nie powiedzieć litość. Mesjanistyczna historia wciąga nas w krąg największych zbrodni zeszłego stulecia. Być może trafia w jakieś niespełnione marzenie ludzkości?

Reżyser bawi się z odbiorcą. Gdy aktorzy odczytują coraz dłuższe fragmenty powieści i coraz bardziej nic się nie dzieje, nie sposób nie zadać sobie prostego pytania: Czy to jest w ogóle teatr? Może to po prostu próba czytana? Albo raczej jakaś gra interaktywna. I nagle widzimy scenę - najpiękniejszą jaką możemy wyobrazić sobie w tradycyjnym teatrze, która przerywa puste dywagowanie. Takich scen nie jest wiele. Jest ich akurat tyle, byśmy uwierzyli, że mamy do czynienia z czymś genialnym. Najbardziej zapada w pamięć moment, gdy rozbudzone zostaje serce Hram. Efekt osiągnięto przy pomocy najprostszych i najtańszych środków, jakie można sobie wyobrazić. Przez scenę aktorzy przeciągają kilka powrozów, które rytmicznie kołyszą. Do jednego z nich przyczepiona jest Hram, której ciało zaczyna wibrować. Sznurki przerzucane na podłodze przypominają drgający kardiogram. Oto bowiem bohaterowie zaczynają przemawiać sercem! Za pomocą czterech sznurków Hermanis wspina się na wyżyny teatralnej poezji. Pokazuje, że siła tego medium tkwi w prostych rozwiązaniach.

Fascynująca jest też ostatnia scena, w której bohaterowie stają przy szlifierkach i zaczynają piłować płozy swoich łyżew. Sztuczne jarzeniówki powoli gasną. Zostają tylko iskry sypiące się w wyniku tarcia. Tworzy to krąg Promieni Światłości Pierwotnej, które sprawiają, że świat Ziemi i ludzkich maszyn znika, a w jego miejsce pojawia się uduchowiona Światłość. Łotewski reżyser idzie tu wbrew niedomkniętej powieści Sorokina, z której wynikało, że powrót do Światłości jest jeszcze niemożliwy i należy poszerzać krąg wyznawców.

Jak lodowe młoty rozbudzają serca bohaterów "Lodu", tak Hermanis rozbudza wyobraźnię widzów. Gdybym nawet miał już nigdy więcej nie zobaczyć żadnego spektaklu, nie bardzo bym się zmartwił. Jedyne, czego się obawiam, to amnezja, która mogłaby mi odebrać niesamowity klimat arcydzieła sztuki teatralnej, które pokazali łotewscy artyści.

Miejmy nadzieję, że to nie ostatni spektakl Hermanisa, jaki można było w Polsce zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji