Artykuły

Między socjologiczną parabolą a rodzinną farsą

"Portret trumienny" Jakuba Wojtaszczyka w reż. Michała Kmiecika w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Stanisław Godlewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Ojciec chory, matka narzeka, starszy brat to nacjonalistyczny prymityw, zaś jego żona to skretyniała katechetka - "Portret trumienny" Kuby Wojtaszczyka w realizacji scenicznej Michała Kmiecika staje się jeszcze banalniejszy niż w oryginale.

Ta miniatura teatralna to ostatnia premiera tego sezonu w Teatrze Polskim.

Trudno nazwać "Portret trumienny" powieścią - to raczej rozbudowane opowiadanie. Fabuła jest prosta i opiera się na dosyć znanym schemacie. Oto Aleks, kurator sztuki, który ma kasy jak lodu (widać musi być gwiazdą na skalę europejską, skoro udaje mu się tyle zarobić w sektorze kultury) wraca do domu, na wieś, do Polski B. Ojciec jest chory, matka tylko narzeka, starszy brat to nacjonalistyczny prymityw, zaś jego żona to skretyniała katechetka, która urodziła czwórkę dzieci. Siostra trzyma stronę Aleksa, właśnie uzyskała habilitację z filmoznawstwa i ma nieślubne dziecko z rzeźbiarzem. Nad domowym stołem fruwają przekleństwa, rządzi tu raczej nienawiść i pogarda niż czułość czy miłość. I właściwie tyle - zderzenie światów, nieudany powrót do "kraju lat dziecinnych", krytyka polskości w obu jej przejawach. Bo wiadomo: albo skrajne zidiocenie na punkcie narodowo-katolickim, albo fasadowa lewicowość, narcyzm klas wyższych i próżniacza głupota.

Postaci karykaturalne

Michał Kmiecik razem z dramaturgiem Piotrem Morawskim zdecydowali się skrócić ten niezbyt obszerny tekst. Aleks (grający gościnnie Piotr Nerlewski) jest tutaj reżyserem całego przedstawienia. Beznamiętnie pali papierosy, wydaje polecenia wszystkim postaciom ("tu wejdź, tu wyjdź, tu usiądź"). Krótko charakteryzuje każdego członka rodziny, rozdziela rozpoznawalne atrybuty: postać Krystyny-katechetki (Barbara Prokopoicz/Monika Roszko) ma piękną czerwoną pelerynę z wizerunkiem Chrystusa Króla na plecach, zaś brat Wiesław (Przemysław Chojęta) nosi strzelbę (ta jednak, o dziwo, nie wystrzela). Wszystkie postaci są tu karykaturalne. Rodzina ze wsi wpisuje się prosty stereotyp zaściankowej ciemnoty, powierzchownie religijnej i ksenofobicznej. Sam Aleks niej est niewinną ofiarą - to przecież on reżyseruje dla nas to przedstawienie, ten spektakl wzajemnej pogardy. Czyżby zatem kryła się w tym jakaś większa myśl - że oto polski nacjonalizm, konserwatyzm, szowinizm i dewocja funkcjonują tak naprawdę przez pogardę miejskich "elit"? Trochę ta diagnoza za prosta, choć zgadzam się, że taka zależność istnieje i działa na zasadzie sprzężenia zwrotnego. Ale obsadzanie którejś ze stron w roli reżysera, sugeruje jednak pewien rodzaj władzy - a tej chyba niestety uprzywilejowani kuratorzy sztuki i profesorki filmoznawstwa nie mają.

W książce jedynym obszarem wspólnym staje się pamięć - bohaterowie dopiero wtedy przestają się kłócić, gdy wspominają dawne czasy (poza Aleksem - on do tej wspólnoty pamięci nie należy). W realizacji scenicznej ten fantazmat zostaje obalony - nie ma żadnej wspólnej pamięci, nie ma żadnych mitów, które by jakoś łączyły członków tej rodziny. Wszystko oparte jest na fałszowaniu wspomnień, wyparciu lub resentymencie.

Ani nie oburza, ani nie bawi

"Portret trumienny" jest wyjątkowo krótki - trwa zaledwie 40 minut (rzadko zdarzają się przypadki, żeby reżyser skracał, a nie wydłużał na siłę, także świetnie). Większość pomysłów Michała Kmiecika jest bardzo dobra.

Problem w tym, że reżyser dosyć szybko się z nich wycofuje - tak jakby się bał ostrzejszych chwytów, bardziej radykalnych, większej groteski, mocniejszych diagnoz. Szkoda też, że trzyma się dosyć wiernie linii fabularnej tekstu. Już w książce postaci są dosyć jednowymiarowe, tutaj można by wspólnie z aktorami dołożyć im więcej ciekawych sytuacji, monologów, dodać ognia do tego rodzinnego piekła. W efekcie zespół gra zupełnie bez energii, ekspozycja jest za długa, zaś rzekome rodzinne kłótnie to raczej rzucane półsłówkami złośliwości.

Szkoda także, że muzyka zespołu Nagrobki jest tak mało wykorzystana. W ogóle w tym spektaklu brakuje rytmu, co dziwne, bo przecież Kmiecik w "Krakowiakach i góralach" pokazał, że umie tworzyć energetyczny, rytmiczny teatr, z widowiskowymi scenami muzycznymi. Scenografia i kostiumy Igi Słupskiej i Szymona Szewczyka są ciekawe. O ile kostiumy dobrze oddają charakter i funkcję postaci, o tyle scenografia to ciekawy mariaż kiczu (cudowna, mała fontanna z boku sceny), starych drewnianych mebli i gigantycznej fototapety (widok tropikalnego lasu i malowniczego wodospadu).

"Portret trumienny" miota się miedzy socjologiczną parabolą a rodzinną farsą, w efekcie nie wykorzystując potencjału żadnej z form. Powstał spektakl "letni": ani nie oburza, ani przesadnie nie bawi, nie mówi nic odkrywczego, nawet nie nudzi - bo ledwie coś się w nim zacznie, to już całość skończona.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji