Artykuły

Rzecz o nawróceniu

"Brat naszego Boga" w reż. Edwarda Żentary w Teatrze im. Osterwy w Gorzowie Wlkp. Pisze Renata Ochwat w Gazecie Lubuskiej.

To taki niemodny temat - wadzenie się ze sobą. Szczególnie jeśli chodzi o duchową, religijną stronę ludzkiego życia. Dziś nie wypada rozmawiać o religii, podobnie jak o pieniądzach. A mimo to gorzowski Teatr im. Osterwy z okazji pierwszej rocznicy śmierci Jana Pawła II sięgnąć po jego natchniony, konfesyjny dramat "Brat naszego Boga". Karol Wojtyła napisał go na początku lat 50., w czasie kiedy tuż po święceniach kapłańskich został wikarym w jednej z krakowskich parafii. Opisał moment, kiedy zdolny i ceniony malarz Adam Chmielowski decyduje, że zostanie zakonnikiem pomagającym najuboższym. Właściwie nie decyduje, a idzie w stronę, gdzie kieruje go Bóg. Pełno w tym dramacie wielkich rozterek, podniosłych stów, kwestii, których nie używa się na co dzień. Ponieważ jednak nie walczy się z Bogiem, Adam w końcu zakłada habit, staje się bratem Albertem, a od 1989 r. świętym Albertem Chmielowskim, patronem bezdomnych i biedaków.

Trudny w odbiorze dramat na scenę przeniósł Edward Żentara. Reżyser poważnie skrócił tekst, skondensował go i w inscenizacji zastosował metodę cięć filmowych, w których pokazuje drogę malarza w stronę zakonu. Główną rolę kreuje Krzysztof Tuchalski, który zresztą nie po raz pierwszy gra rolę "habitową". To znakomita wręcz kreacja. Aktor gra człowieka, który podejmuje najważniejszą życiową decyzję bez najmniejszego patosu, bez przerysowań. Subtelnymi środkami buduje wiarygodną postać. Dodatkowo postać tę uwiarygadnia dialog, jaki Adam prowadzi ze swoim drugim ja - Cieniem kreowanym przez Artura Nełkowskiego. I to też dobra, konsekwentnie zagrana rola. Zresztą tu prawie nie ma słabych kreacji. Na uwagę zasługują więc podwójne postaci bezdomnych, potem zakonników, jak i przyjaciół malarzy. Na scenie pojawia się niemal cała męska obsada gorzowskiego teatru. Manierycznie wypada tylko Maciej Radziwanowski, którego zresztą momentami trudno zrozumieć.

Znakomitym dopełnieniem spektaklu jest oszczędna, wielofunkcyjna scenografia Hanny Szymczak, zupełnie odmienna od barokowo-przepysznej, jaką opracowała do poprzedniej premiery - "Wyzwolenia". Genialną, punktującą najważniejsze momenty inscenizacji muzykę napisał Stanisław Sojka.

Powstał ważny spektakl, który w ogólnym hałasie medialnym towarzyszącym rocznicy śmierci Papieża był najlepszym sposobem jej uczczenia. A że trudny w odbiorze - nie szkodzi. Nie wszystko na scenicznych deskach musi być śmieszne, łatwe i przyjemne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji