Niełatwe katharsis
Gogolowski "Rewizor" to sztuka samograj, nie starzejąca się gorzka satyra na "nasz najlepszy ze światów". Po prawie trzydziestu latach lubelski Teatr im. Juliusza Osterwy ponownie wystawił spektakl powierzając realizację Edwardowi Wojtaszkowi. Reżyser zelektryzował rok wcześniej tutejszą publiczność śmiałą inscenizacją Fredrowskich "Dam i huzarów". Tym razem także nie pokazał jedynie rodzajowego obrazka z życia dziewiętnastowiecznej Rosji, lecz skupił się na zbiorowym portrecie ludzkiej fauny, uwydatniając drapieżność, bezmyślność i podłość. Wojtaszek podszedł do tekstu Gogola z szacunkiem, a swą sceniczną wizję zbudował na przekładzie Juliana Tuwima, który urzeka precyzją i sprawnością dialogową. Treść komedii o skorumpowanych prowincjonalnych władcach, którzy ze strachu biorą podrzędnego urzędniczynę za stołecznego rewizora, aż nadto skłania do szukania odniesień we współczesności. Aktualizując zjawisko reżyser sięgnął jednocześnie po farsę, karykaturę i ostrą groteskę. Miejscami Gogolowskie drwiny z zapyziałej rzeczywistości doprowadził na skraj clownady. Stworzył oryginalną paralelę pomiędzy historią z czasów Mikołaja I a teraźniejszością i w rezultacie powstał spektakl "przepołowiony" stylistycznie.
Pierwszy akt utrzymany jest w konwencji farsy. Gag goni tu gag i choć niekiedy nadmiar efektów niepokoi graniem pod publikę, to trudno odmówić widowisku celności w portretowaniu mechanizmów rządzących zdemoralizowanym światkiem. Pazerność i głupota urzędników została sparodiowana ze świadomym przerysowaniem. Zarazem nikt z tej grupy - wizytator (Andrzej Redosz), sędzia (Henryk Sobiechart), kurator (Włodzimierz Wiszniewski), naczelnik poczty (Andrzej Golejewski) - nie traci indywidualnych cech. Wizję zapijaczonej i sprzedajnej Rosji sugeruje scenografia i kostiumy (Paweł Dobrzycki). Wszyscy ubrani są w nie pamiętające prania rubaszki, pokoik, w którym przebywa Chlestakow, przypomina ten z opowieści Swidrygajłowa: "zakopciała izba z pająkami". Przestrzeń sceniczną zamykają strzelające w górę pomniki i kolumny - symbol wielkopańskich marzeń prowincji. Akt drugi to karykaturalna parabola o małomiasteczkowych łajdactwach i ambicjach. Urzędnicy pobłyskują medalami na surdutach, damy kokietują strojnym negliżem, zaś centrum sceny zajmują: kwiecista kanapa i ogromna palma. Ten pełen absurdu i skarlały świat funkcjonuje na zasadzie: tu i wszędzie. Atmosfera gęstnieje, by przełamać się w groteskę. Duża w tym zasługa dobrze poprowadzonego zespołu aktorskiego.
Zasłużony aplauz widowni przypadł komicznemu duetowi: Tomasz Bielawiec (Dobczyński) i Szymon Sędrowski (Bobczyński). Rzecz tym bardziej warta odnotowania, że drugi z aktorów z racji predyspozycji fizycznych obsadzany był dotychczas w rolach amantów. Obaj panowie zabłysnęli i autoironią aktorską, i spontanicznością podbudowaną perfekcją warsztatową. To samo można powiedzieć o znakomitych epizodach Romana Kruczkowskiego i Hanny Pater (kupcy). Abdulin Kruczkowskiego ucharakteryzowany na Tatara, w kilkuminutowych scenkach zabłysnął swoistym studium lizusostwa, a przekupka Hanny Pater była egzempliflkacją powiastek o trajkoczących babach. Tej sprawności zabrakło niestety Anecie Stasińskiej. Jej Masza jest wprawdzie słodko głupiutka i mizdrząca się, lecz niezbyt przekonująca. Natomiast wyraziście zabrzmiała rola jej matki (Magdalena Sztejman-Lipowska). Otrzymaliśmy groteskową postać małomiasteczkowej żony ważnego urzędnika, idiotki bezmyślnie kopiującej najdurniejsze klisze masowej kultury. Nieco słabiej niż w "Dziadach", szczególnie w początkowych partiach, wypadł Jacek Król (Chlestakow). Zabrakło momentu, w którym oszust mimo woli uświadamia sobie, iż to nie z uprzejmości tak go podejmują i hojnie obdarowują. Miał jednakże kilka świetnych scen, jak np. "mała improwizacja", kiedy ogarnięty manią wielkości Chlestakow sam zaczyna wierzyć w wypowiadany stek kłamstw.
Ciężar satyry "Rewizora" kumuluje się w roli Horodniczego. Paweł Sanakiewicz grał gestem, mimiką i całym ciałem. Jego Horodniczy ukazywał cały absurd świata, w którym "wdowa sama się wychłostała". Aktor przekazał wszelkie niuanse postaci, od łapówkarstwa, pazerności, grubiaństwa aż po megalomanię i ludzkie poczucie klęski. W scenie finałowej, kiedy wypowiada słynne: "Z kogo się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie" - przejmująco brzmi sarkastyczny smutek i nie ma miejsca na łatwe katharsis.